Siedzę przy biurku i patrzę na to, co roztacza się za oknem
biurowca. Świat umazany w brudnym, czarnym niemal śniegu. Zawsze lubiłem zimę.
Porę roku, kiedy wszyscy w szaro-burych ubraniach przenikają szybko po ulicy,
by jak najszybciej zniknąć w przejściu podziemnym. Każdy nakłada na niezliczone
warstwy swetrów ciepłe kurtki, na nogi w ciepłych skarpetach buty, przez które
nie przedostanie się mróz. Nikt nie przebywa poza ciepłym pomieszczeniem dłużej
niż musi. A jeśli czeka na przystanku na spóźniony, zwłaszcza zimą, autobus lub
tramwaj, jeszcze mocniej zaciąga na siebie czapkę i silniej opatula się
szalikiem przetupując z nogi na nogę.
Ludzie poruszają się szybko. Nie patrzą na innych, nie
patrzą na świat, nie zatrzymują się ani na chwilkę, by nie poczuć jeszcze
dotkliwiej zimna. Wtulone twarze w wysokie kołnierze kurtek nie pozwalają
wymsknąć się szyi choćby skrawek poza ciepłą norkę wełnianego szalika.
Nie zazdroszczę tym ludziom z ulotkami. Nikt nie chce ich
brać, każdy przechodzi obojętnie, nawet nie patrzy. Zastanawiam się, jaki ma
cel ich rozdawanie w taką pogodę. Strata pieniędzy dla firmy. No ale to nie
moja broszka.
Ja mam swoją i to całkiem niemałą. Od dwóch miesięcy
szukam pracy i nic. Redukcje w firmie. Kryzys. To przyczyny zwolnienia. No i
dupa zbita. Trafiło się i mnie. A tu kredyt, miesięczne wydatki sięgają kwot,
które moim rodzicom wydają się całkiem niezłą sumką, jaką można wygrać w Lotto.
Siadam więc rano do komputera – zbawienny okres trzech
miesięcy wypowiedzenia, w którym mam jeszcze swoje biuro i przynajmniej mogę
wyjść z domu – otwieram strony w poszukiwaniu ofert pracy, potem piszę,
poprawiam, dopisuję i wysyłam listy motywacyjne, życiorysy, referencje i inne
takie. Biegam ze spotkania na spotkanie. Każdy telefon napawa mnie nadzieją, że
będzie lepiej, że coś się zmieni. Czekam.
C.I.E.R.P.L.I.W.O.Ś.Ć.
To słowo, które jest ukojeniem i przekleństwem. Jakby
ktoś sprawdzał mnie. Moją wytrzymałość i moją wolę walki. Do jasnej cholery.
Nie chcę tego. Nie chcę sprawdzianów, testów badających, ile jeszcze mogę
znieść. Kurwa. Dlaczego ja?
Martwię się. Z każdym tygodniem coraz bardziej. Nie mówię
Alicji, dzieciakom tym bardziej. Nawet kumplom nie mówię. W dziwny sposób jakoś
ludzie się od ciebie odwracają, gdy nagle to ty potrzebujesz pomocy.
Ostatnio kolega ze studiów wysłał informację, że
poszukuje ludzi do pracy w swojej firmie. Wymagania spełniam idealnie. Dzwonię.
Pytam. Mówi, żeby wysłać dokumenty. Wysyłam. Potem ma oddzwonić. Nic. Odpisać.
Też nic. Jeden dzień. Drugi. Tydzień. Dwa. Trzy. Nic. Głupio mi nagabywać bez
przerwy, więc szukam dalej. Myślę sobie, że mógłby przynajmniej dać znać, że
nic z tego, że mają kogoś innego. Przecież to naturalne, zrozumiałe. W obliczu
dzisiejszej konkurencji nie ma się czemu dziwić. Ale brak odpowiedzi mnie
frustruje. A gdzie tam frustruje. Wkurza. A może nawet wkurwia. Tak po prostu.
Ale fakt faktem, pięć minut to pięć minut, a to jak długo to trwa zależy od
tego, po której stronie drzwi toalety stoimy.
- Karol, idziesz na lunch? – Sebastian, kumpel z pokoju
obok zagląda do mnie
- Nie, chyba nie. Dzisiaj jakoś nie mam ochoty – mówię, a
tak naprawdę nie chcę wydawać niepotrzebnie kasy
- Choć, ja stawiam – dodaje, jakby odczytał w moich
myślach
- No coś ty!
- Nie marudź jak baba i choć
- Ok – poddaję się bez dodatkowego nagabywania. Znam siłę
przekonywania Sebastiana. Nie bez uzasadnienia jest u nas dyrektorem sprzedaży
Mała włoska knajpka niedaleko biura to ulubione miejsce większości
ekipy. Gdy już jesteśmy przed drzwiami, Sebastian mówi:
- Może pójdziemy gdzieś indziej, co ty na to?
- To znaczy? – pytam zdziwiony
- Może do tej chińskiej knajpki tam na rogu
- Nie ma sprawy – w końcu lubię zimę. Nawet w marcu.
Sebastian przykrywa głowę kapturem, a ja bez szalika
podążam obok niego. I obserwuję ten dziwny świat, który ostatnio zamiast
porywać to przytłacza.
Gdy wchodzimy do środka i wita nas miły Chińczyk swoim
specyficznym szczerym uśmiechem, w kieszeni rozdzwania się moja komórka:
- Hej Alicja
- Cześć. O której dzisiaj będziesz? Mam konferencję dziś
wieczorem i o 18 muszę wyjść z domu, a Basia jest wtedy na lekcjach tańca
- Miałem zostać dłużej – kłamię nie wiedzieć czemu – ale ok,
będę na 18.
- Super. Do zobaczenia. Ja już zrobiłam zakupy, także nie
musisz nic kupować – dodaje
- Ok. Pa
- Pa
Odkładam telefon do kieszeni, gdy znowu rozlega się jego
dźwięk.
- Tak
- Kochanie, kup jednak zielonego ogórka, zapomniałam –
mówi roztrzepanym głosem Ala
- Ok – odpowiadam i śmieję się do siebie. Cała Ala.
Roztrzepana i niepoukładana.
Gdy kończę, telefon znowu dzwoni:
- Co jeszcze kochanie? – pytam
- Dzień dobry. Z tej strony Marlena Stryba z firmy HRK.
Dostaliśmy pana zgłoszenie na ofertę rekrutacyjną.
- Witam serdecznie. Przepraszam, byłem przekonany, że to
żona dzwoni po raz trzeci w ciągu tej samej minuty i nie spojrzałem na ekran
- Nic nie szkodzi. Chciałam zaprosić pana na spotkanie
jutro o godzinie 13.45. Czy pasuje panu ta data.
W myślach próbuję sobie przypomnieć to właśnie ogłoszenie
z tysiąca innych, na które wysłałem swoje CV.
- Oczywiście, pasuje. Czy mógłbym jednak prosić o profil
pracodawcy.
- To wszystko już wysyłam na pana maila. Proszę o
potwierdzenie odbioru
- Dobrze – odpowiadam
- Zatem do zobaczenia jutro na Placu Bankowym 2
- Do widzenia
Staram się nie ekscytować. To już nie pierwsza rozmowa. Pewnie
nie ostatnia. Proces rekrutacji jest okrutny i ciągnie się z tygodnia na
tydzień. Okropieństwo. Najpierw mówiłem Ali o wszystkim, potem już o
niektórych, dzisiaj milczę. Po co i ona ma się denerwować. To ja jestem facetem
i na mnie spoczywa obowiązek utrzymania rodziny. A przecież wiadomo, że z
pensji Alicji nie starczy nam na wszystko. Zwłaszcza teraz, gdy wzięły z
Kornelią kredyt na rozwój firmy.
- Co tam – pyta Sebastian i pokazuje palcem na telefon
- Najpierw żona, potem HRK
- Właśnie w tej sprawie chciałem z Tobą pogadać
- W sprawie żony czy w sprawie pracy – śmieję się
pierwszy raz nie wiem odkąd
- Żony niestety nie poznałem, ale zawsze mógłbym…
- He he, cwaniak
- Powiedzmy że pomocny kolega
- Pomocny? – dziwię się ze śmiechem
- No jasne. Jak będziesz poza Polską, to ktoś musi się
zaopiekować twoją żoną.
Pomyślałem sobie, że kiedyś już taki jeden był.
Zaopiekował się na poważnie. Do dzisiaj Ala nie może o nim zapomnieć. Czasami
przez sen wymawia jego imię, czasami przewraca się z boku na bok w łóżku i
wiem, że jego szuka. Niby między nami dobrze, niby wszystko w porządku, ale jednak nie do końca. Terapia
małżeńska, na którą chodziliśmy trochę pomogła, ale wciąż borykamy się z
relacjami między nami.
Podsumowując mój wyjazd: Ala zaangażowana w związek z
niejakim Danielem. A u mnie Sylwia, która prawie narobiła drugi misz-masz. Niby
nic, a jednak. Coś, co nie powinno się zdarzyć, jednak miało miejsce. Więc ona
tutaj sobie, ja tam sobie. Do dupy z takim związkiem. Dlatego też postanowiłem
sobie, że praca pracą, ale rozstanie na tak długi czas jest bezsensowne. Zaniechałem
więc wyjazdów z firmy. I dlatego też byłem pierwszy do zwolnienia. O czym nigdy
Alicji nie wspomniałem.
- Hej, jesteś tu?
- Jasne
- To, dlaczego nie odpowiadasz na pytanie?
- Zamyśliłem się – tłumaczę
- Pytałem, jak idzie szukanie pracy
- Raczej kiepsko. Ja się chyba do tego nie nadaję. Takie wyżynanie
i zażynanie siebie samego. Sprzedawanie swoich zalet, niezwykłych umiejętności
akurat w momencie, gdy przestajesz wierzyć w siebie
- Co byś powiedział na pracę poza krajem?
- Chyba czytasz w moich myślach, właśnie przed chwilą
wspominałem moje pobyty zagranicą
- Powiem ci więc, o co chodzi, a ty się zastanowisz.
Odpowiedź trzeba dać do następnego czwartku, więc jest jeszcze półtora
tygodnia.
- Ok
- Firma, z którą współpracowałem kiedyś przeniosła się do
Szwajcarii. Zaproponowali mi tam kontrakt trzyletni.
- Gratuluję
- Słuchaj dalej. Objąć mam stanowisko dyrektora
sprzedaży. Bardzo podobnie jak tutaj.
- Brzmi nieźle
- To jeszcze nie koniec. Szukają jeszcze dwóch ludzi.
Jednego z logistyki, drugiego z finansów - tutaj wymagania, które doskonale ty spełniasz.
- No i – pytam, bo nie do końca rozumiem
- Propozycja jasna. Możesz zostać dyrektorem finansowym w
tej firmie. Tu masz wszystkie informacje – podaje mi teczkę z jakimiś folderami
– resztę wyszperaj w necie. Przemyśl sprawę i jutro pogadamy
- Ale…
- Karol, bez żadnego „ale”. Przemyśl, jutro będziesz
zadawał pytania. Tak będzie prościej. Zastanowisz się, rozpatrzysz.
- A kasa? – pytam
- Proponują 400 tysięcy rocznie. Do negocjacji.
Od ilości zer i cyfry na początku miesza mi się przed
oczami. WOW! A z drugiej strony to Szwajcaria. Wyjazd.
- Sebastian, czy ty jedziesz?
- Pogadamy jutro. Poczytaj, prześpij się z tą myślą, jest
jeszcze czas
- Jak ty w ten sposób sprzedajesz, to nieźle musisz
irytować tego kupującego
- Najważniejsze to rozbudzić ciekawość klienta, a to mi się
chyba udało, czyż nie.
Śmieje się, nie sposób nie przyznać mu racji.