czwartek, 21 marca 2013

ODCINEK 47 - MARCO


Kasia przyjeżdża dzisiaj o 18.00. Trzeba jechać po nią na lotnisko i zorganizować kolację w domu. Ja jeszcze jak na złość, całą gamę spotkań mam dzisiaj, które przesunęły się z poprzednich dni na koniec tygodnia.

Rano w łazience szybko szykuję się do pracy. Pod prysznicem, który gorącym niemal strumieniem wody ogrzewa moje ciało, stoję dłużej niż powinnam. Nie mogę oprzeć się pokusie gorąca, kiedy na dworze (mimo że to marzec (!)) pełno śniegu i temperatura poniżej zera. Dobrze, że na nartach byliśmy w grudniu, wówczas jeszcze nikt nie miał tak dość tej zimy. No chyba poza Karolem. Jemu nie przeszkadza chłód i mróz. Mówi, że to nawet lubi. Brrr. To w takim bądź razie tylko potwierdzenie tego, że przeciwieństwa się przyciągają.

- Mamo, o której jedziemy na lotnisko – pyta Basia wchodząc nagle do łazienki.
- Po piątej musimy wyjechać – odpowiadam, przewidując, że o tej porze Warszawa zatkana będzie „na maksa”, jak to mówi Asia.
- Daj pomogę ci – Basia bierze do ręki lokówkę, gdy widzi, jak niezgrabnie sobie radzę z tym niewdzięcznym sprzętem.
- Dzięki córuś, jesteś wielka
- Mamo, mam w następną sobotę koncert w kongresowej, przyjdziecie? – nieśmiało pyta
- No jasne! Twojego występu nie opuścilibyśmy nigdy. Tylko czy dostaniemy jeszcze bilety?
- Zarezerwowałam dla was i babci. Rozmawiałam z nią wczoraj przez telefon i obiecała, że przyjedzie.
- Jak zwykle o wszystkim pomyślałaś – całuję w policzek moje już nie takie małe dziecko. A pamiętam jak byliśmy przekonani, że to będzie chłopczyk. Jak mieliśmy przyszykowane dla niej niebieskie ubranko, niebieską tasiemkę na rączkę. A tu proszę – córeczka. Druga. Potem jeszcze jedna. W niebieskie ubranko Basię ubieraliśmy, a niebieską tasiemkę schowałam głęboko do pudełka, w którym trzymam najważniejsze drobiazgi mojego życia.

Robiąc makijaż zastanawiam się, kiedy Basia tak wydoroślała. Jest niesamowicie odpowiedzialna, poukładana, czyni ogromne postępy w swoich zainteresowaniach, w szkole może orłem nie jest, ale z polskiego czy języków naprawdę jest świetna. Sama wybiera grupy wokalne i taneczne, do których się zapisuje. Chodzi na różne castingi, przesłuchania. Przy tym wszystkim jest niezwykle skromna i delikatna. Ale nie daje się szybko zranić. Zna swoją wartość. Widać, w jaki sposób traktuje facetów. Nie pozwala im na wiele. Trzyma na dystans. Jest raczej chłodna i asertywna, co nie znaczy, że ich to nie pociąga. Telefon w domu się urywa. Non stop któryś dzwoni. Basia jednak ma swoje ambicje i pasje, nie pozwala, aby coś stanęło jej teraz na drodze. Zastanawiam się, skąd ma w sobie taką determinację, ogromną stanowczość i tak bardzo konkretne podejście do zagadnienia. Podziwiam ją za to i kibicuję z całego serca.

- Tato, odbierzesz mnie po drodze z próby z Marszałkowskiej i pojedziemy razem po Kasię
- Co?
- No przecież Kasia przylatuje wieczorem. Musimy jechać po nią na lotnisko.
- Na śmierć zapomniałem. Mam spotkanie o 18.15 w centrum. Nie dam rady pojechać na lotnisko
- Tato!!!! – Basia nie kryje rozczarowania - Przecież tak nie można. Nie było jej tak długo w domu.
- Kurcze kochanie, spróbuję coś poprzestawiać – Karol jest mocno zakłopotany. Przykro mu i głupio jednocześnie. Żal mi się go zrobiło.
- Basiu, ja ciebie odbiorę z próby o 17.00 i pojedziemy po Kasię. Kup tylko wcześniej balony na przywitanie – przychodzę na pomoc mojemu mężowi – A tatuś zrobi zakupy na jutro. A na dziś wieczór zamówimy sushi.
- Sushi, sushi! Hura – wykrzykuje Asia, największa w tym domu fanatyczka kuchni japońskiej
- A taki typowo polski obiad? – kontynuuje Basia
- Nie martw się, jeszcze zdążymy tą twoją siostrę nakarmić – śmieję się i wychodzę do przedpokoju
- Asia, zakładaj buciki, bo spóźnimy się do przedszkola

- Kochanie, mogę zamienić z Tobą dwa słowa – Karol ciągnie mnie do sypialni
- Karol troszkę się spieszę, za chwile mam spotkanie
- Ala, przykro mi że zawaliłem i zapomniałem
- Daj spokój i nie przejmujmy się drobiazgami. Obiecaj, że zrobisz jednak zakupy
- Na pewno zrobię

Ostatnio jest dziwnie zagubiony i skryty, jakby nie do końca o wszystkim mi mówił. Ta praca go przybija a ja nawet nie miałam czasu zamienić z nim kilka słów o tym.

- Jestem gotowa – przybiega Asik ubrany w grubachne ubrania
- Super. Mamusia zakłada płaszcz i wychodzimy
- A masz mąkę i sól. Pamiętasz, ciocia Iza kazała przynieść, bo będziemy robić masę solną
- O żesz ty, całkowicie zapomniałam. Zaczekaj – biegnę do kuchni. Mąkę znajduję, sól nie – Sól kupimy po drodze – zapewniam już w drzwiach Asię. I klnę w duchu, że jeszcze muszę latać po jakiś sklepach. Całkowicie zapominam pożegnać się z Karolem. Głupio mi trochę, zwłaszcza że taki osowiały ostatnio. Wyrzuty sumienia powodują, że pierwszą rzeczą po wejściu do samochodu jest wykonanie telefonu do niego

- Zapomniałam ci życzyć miłego dnia kochanie – mówię do słuchawki
- Ooo, dzięki – nie kryje zdziwienia
- Karol, czy dzieje się coś o czym nie wiem – walę prosto z mostu
- Nie, nie wiem, chyba nie – odpowiada pokrętnie
- Chyba powinniśmy pogadać, tak dłużej i spokojnie. Może dziś w nocy się uda.
- Może jutro pójdziemy do kina, dziewczynki nacieszą się sobą
- Super! Zarezerwuj coś fajnego. My właśnie podjeżdżamy pod sklep, żeby kupić tą durną sól.

Gdy robię małe zakupy, przychodzi sms od Kaśki: „Mamo, nie wyjeżdżajcie po mnie na lotnisko. Przyjadę sama. Spotkamy się w domu”. Cała Kaśka. Nie patrzy na innych, daje znać w ostatnim momencie, mimo iż wie, jak Basi zależy, żeby ją przywitać. Dzwonię do niej i pytam o tę dziwną decyzję. Wymiguje się tylko tajemniczo i nie do końca jasno tłumaczy. Postanawiam nie zamęczać jej dalej i nabijać rachunku telefonicznego .Skoro tak zdecydowała to zdania nie zmieni raczej. Znam tę moją córkę dokładnie.

Jeszcze raz wykręcam numer Karola. Tłumaczę mu całą sytuację. Umawiamy się, że skoro nie muszę po nią dybać przez pół miasta, to zrobię zakupy i przygotuję polską kolację. A niech tam. Zrobię kopytka i kurczaka w sosie koperkowym. Jedno z ulubionych dań wszystkich. Co prawda kopytka są trochę pracochłonne, ale czego się nie robi dla rodziny.

Wyciszam telefon na czas spotkań. Siedzę w naszej mini salce konferencyjnej razem z Kornelią i debatujemy z autorami, plastykami, rysownikami. Potem kilka spotkań na mieście z klientami. Jednak lubię tę swoją pracę. Produkcja książek na indywidualne zamówienia jest czymś fascynującym. Każda książka inna, z inną duszą, z innymi ilustracjami, tekstami. Dopieszczone od A do Z. Pięknie wydane, oprawione i zapakowane.

Sygnał sms. Kornelia debatuje z klientem, więc po cichu sprawdzam, czy to nie od którejś mojej latorośli. Nie, to Daniel. Nie poszłam na umówione z nim spotkanie. To znaczy poszłam, ale nie weszłam. Nie odważyłam się. Stchórzyłam na progu kawiarni. Zobaczyłam go przez okno, jak czekał przy stole. Już miałam otworzyć drzwi i …. Nie potrafiłam. Nie dałam rady. Napisałam do niego wiadomość, gdy już siedziałam w samochodzie. Potem on odpisał. Potem ja. I znowu on. Smsy delikatne, jak gdyby nigdy nic nie było, albo jakby było wszystko.

Od: Daniel
Do: Alicja
Godzina: 13:28
Treść: Dzień Dobry Alicjo. Słońce przebić nie może się przez chmury. Jak się czujesz?


Od: Alicja
Do: Daniel
Godzina: 13:34
Treść: Rzeczywiście pochmurno i brzydko. Śnieg i śnieg zamiast optymistycznej zieleni. Od rana na spotkaniach.


Od: Daniel
Do: Alicja
Godzina: 14:00
Treść: Wziąłem szybki prysznic. Od razu lepiej. Może masz ochotę na kawę w miłym towarzystwie pośród ogromu nudnych sztywnych biznesowych spotkań.


Od: Alicja
Do: Daniel
Godzina: 14:29
Treść: Kończę spotkania za dwie godziny. Potem pędem na zakupy i do domu szykować kolację. Kasia dzisiaj wraca po dłuższej nieobecności


Od: Daniel
Do: Alicja
Godzina: 14:33
Treść: Szkoda L. Poczekam cierpliwie.



Od: Basia
Do: Alicja
Godzina: 14:41
Treść: Mamuś, już kupiłam balony. Przyjedź po mnie o piątej. Całuję.



Od: Alicja
Do: Basia
Godzina: 14:47
Treść: Właśnie dzwoniła Kasia, że nie chce, żebyśmy po nią przyjeżdżali. Mamy zaczekać na nią w domu. Zatem przyszykujemy polską kolację. Co ty na to? P.S. Mogę cię zabrać o piątej.



Od: Alicja
Do: Daniel
Godzina: 14:55
Treść: Przykro mi.



Od: Basia
Do: Alicja
Godzina: 14:56
Treść: Mamuś to ja dojadę sama. Spotkajmy się w domu.



Od: Daniel
Do: Alicja
Godzina: 15:15
Treść: Spokojnie. Poczekam. Aż będziesz gotowa.


- To to dzień możemy zaliczyć do udanych – Kornelia podsumowuje spotkania – Dwa konkretne zamówienia i weryfikacja twórców. Lubię taki koniec pracy.
- Ja też. Choć dla mnie dzień się dopiero zaczyna.
- A fakt fakt. Kasia.
- Dokładnie. Lecę więc po Asię i  na zakupy.
- Odezwę się jutro, musimy dopracować jeszcze jedno pismo
- Dzwoń śmiało. Buziaki
- Trzymaj się.


Zakupy w Almie. Szybkie. Kupuję mięso, świeży koperek. I czuję jaka jestem głodna. Nie jadłam nic od rana. Lecę po Asię i do domu.

O 19.30 wszystko gotowe. Brak tylko głównej bohaterki wieczoru. Dała znać tylko smsem, że wylądowała. Ponieważ od niej to i tak duża doza wiadomości, więc czekamy cierpliwie. Karol przebrał się w dres, ja też mam na to ochotę. Siedzimy przytuleni do siebie i oglądamy jakieś bzdury w telewizji.

- Wiesz, dostałem ciekawą propozycję pracy – zaczyna nieśmiało rozmowę
- Fantastycznie! Wiedziałam, że ci się uda – całuję go czule
- Jest tylko jedno „ale” w tym wszystkim
- To znaczy? – pytam
- To praca poza Warszawą

Dzwonek do drzwi.

- Kasia, Kasia – Asia pełna entuzjazmu wyskakuje z pokoju. W rączce trzyma laurkę zrobioną dla siostry.
Basia otwiera drzwi. Stoi radosna uśmiechnięta Kasia. Przytulona do jakiegoś czarnoskórego chłopaka. Dziewczynki rzucają się sobie na szyję, my czekamy spokojnie z tyłu. Gdy przychodzi nasza kolej na uściski, Kasia mówi:

- Mamo, Tato, poznajcie to jest Marco. Mój mąż.

środa, 13 marca 2013

ODCINEK 46 - SZWAJCARIA

Siedzę przy biurku i patrzę na to, co roztacza się za oknem biurowca. Świat umazany w brudnym, czarnym niemal śniegu. Zawsze lubiłem zimę. Porę roku, kiedy wszyscy w szaro-burych ubraniach przenikają szybko po ulicy, by jak najszybciej zniknąć w przejściu podziemnym. Każdy nakłada na niezliczone warstwy swetrów ciepłe kurtki, na nogi w ciepłych skarpetach buty, przez które nie przedostanie się mróz. Nikt nie przebywa poza ciepłym pomieszczeniem dłużej niż musi. A jeśli czeka na przystanku na spóźniony, zwłaszcza zimą, autobus lub tramwaj, jeszcze mocniej zaciąga na siebie czapkę i silniej opatula się szalikiem przetupując z nogi na nogę.
Ludzie poruszają się szybko. Nie patrzą na innych, nie patrzą na świat, nie zatrzymują się ani na chwilkę, by nie poczuć jeszcze dotkliwiej zimna. Wtulone twarze w wysokie kołnierze kurtek nie pozwalają wymsknąć się szyi choćby skrawek poza ciepłą norkę wełnianego szalika.
Nie zazdroszczę tym ludziom z ulotkami. Nikt nie chce ich brać, każdy przechodzi obojętnie, nawet nie patrzy. Zastanawiam się, jaki ma cel ich rozdawanie w taką pogodę. Strata pieniędzy dla firmy. No ale to nie moja broszka.
Ja mam swoją i to całkiem niemałą. Od dwóch miesięcy szukam pracy i nic. Redukcje w firmie. Kryzys. To przyczyny zwolnienia. No i dupa zbita. Trafiło się i mnie. A tu kredyt, miesięczne wydatki sięgają kwot, które moim rodzicom wydają się całkiem niezłą sumką, jaką można wygrać w Lotto.
Siadam więc rano do komputera – zbawienny okres trzech miesięcy wypowiedzenia, w którym mam jeszcze swoje biuro i przynajmniej mogę wyjść z domu – otwieram strony w poszukiwaniu ofert pracy, potem piszę, poprawiam, dopisuję i wysyłam listy motywacyjne, życiorysy, referencje i inne takie. Biegam ze spotkania na spotkanie. Każdy telefon napawa mnie nadzieją, że będzie lepiej, że coś się zmieni. Czekam.

C.I.E.R.P.L.I.W.O.Ś.Ć.

To słowo, które jest ukojeniem i przekleństwem. Jakby ktoś sprawdzał mnie. Moją wytrzymałość i moją wolę walki. Do jasnej cholery. Nie chcę tego. Nie chcę sprawdzianów, testów badających, ile jeszcze mogę znieść. Kurwa. Dlaczego ja?
Martwię się. Z każdym tygodniem coraz bardziej. Nie mówię Alicji, dzieciakom tym bardziej. Nawet kumplom nie mówię. W dziwny sposób jakoś ludzie się od ciebie odwracają, gdy nagle to ty potrzebujesz pomocy.
Ostatnio kolega ze studiów wysłał informację, że poszukuje ludzi do pracy w swojej firmie. Wymagania spełniam idealnie. Dzwonię. Pytam. Mówi, żeby wysłać dokumenty. Wysyłam. Potem ma oddzwonić. Nic. Odpisać. Też nic. Jeden dzień. Drugi. Tydzień. Dwa. Trzy. Nic. Głupio mi nagabywać bez przerwy, więc szukam dalej. Myślę sobie, że mógłby przynajmniej dać znać, że nic z tego, że mają kogoś innego. Przecież to naturalne, zrozumiałe. W obliczu dzisiejszej konkurencji nie ma się czemu dziwić. Ale brak odpowiedzi mnie frustruje. A gdzie tam frustruje. Wkurza. A może nawet wkurwia. Tak po prostu. Ale fakt faktem, pięć minut to pięć minut, a to jak długo to trwa zależy od tego, po której stronie drzwi toalety stoimy.

- Karol, idziesz na lunch? – Sebastian, kumpel z pokoju obok zagląda do mnie
- Nie, chyba nie. Dzisiaj jakoś nie mam ochoty – mówię, a tak naprawdę nie chcę wydawać niepotrzebnie kasy
- Choć, ja stawiam – dodaje, jakby odczytał w moich myślach
- No coś ty!
- Nie marudź jak baba i choć
- Ok – poddaję się bez dodatkowego nagabywania. Znam siłę przekonywania Sebastiana. Nie bez uzasadnienia jest u nas dyrektorem sprzedaży

Mała włoska knajpka niedaleko biura to ulubione miejsce większości ekipy. Gdy już jesteśmy przed drzwiami, Sebastian mówi:
- Może pójdziemy gdzieś indziej, co ty na to?
- To znaczy? – pytam zdziwiony
- Może do tej chińskiej knajpki tam na rogu
- Nie ma sprawy – w końcu lubię zimę. Nawet w marcu.
Sebastian przykrywa głowę kapturem, a ja bez szalika podążam obok niego. I obserwuję ten dziwny świat, który ostatnio zamiast porywać to przytłacza.
Gdy wchodzimy do środka i wita nas miły Chińczyk swoim specyficznym szczerym uśmiechem, w kieszeni rozdzwania się moja komórka:

- Hej Alicja
- Cześć. O której dzisiaj będziesz? Mam konferencję dziś wieczorem i o 18 muszę wyjść z domu, a Basia jest wtedy na lekcjach tańca
- Miałem zostać dłużej – kłamię nie wiedzieć czemu – ale ok, będę na 18.
- Super. Do zobaczenia. Ja już zrobiłam zakupy, także nie musisz nic kupować – dodaje
- Ok. Pa
- Pa

Odkładam telefon do kieszeni, gdy znowu rozlega się jego dźwięk.
- Tak
- Kochanie, kup jednak zielonego ogórka, zapomniałam – mówi roztrzepanym głosem Ala
- Ok – odpowiadam i śmieję się do siebie. Cała Ala. Roztrzepana i niepoukładana.

Gdy kończę, telefon znowu dzwoni:
- Co jeszcze kochanie? – pytam
- Dzień dobry. Z tej strony Marlena Stryba z firmy HRK. Dostaliśmy pana zgłoszenie na ofertę rekrutacyjną.
- Witam serdecznie. Przepraszam, byłem przekonany, że to żona dzwoni po raz trzeci w ciągu tej samej minuty i nie spojrzałem na ekran
- Nic nie szkodzi. Chciałam zaprosić pana na spotkanie jutro o godzinie 13.45. Czy pasuje panu ta data.
W myślach próbuję sobie przypomnieć to właśnie ogłoszenie z tysiąca innych, na które wysłałem swoje CV.
- Oczywiście, pasuje. Czy mógłbym jednak prosić o profil pracodawcy.
- To wszystko już wysyłam na pana maila. Proszę o potwierdzenie odbioru
- Dobrze – odpowiadam
- Zatem do zobaczenia jutro na Placu Bankowym 2
- Do widzenia

Staram się nie ekscytować. To już nie pierwsza rozmowa. Pewnie nie ostatnia. Proces rekrutacji jest okrutny i ciągnie się z tygodnia na tydzień. Okropieństwo. Najpierw mówiłem Ali o wszystkim, potem już o niektórych, dzisiaj milczę. Po co i ona ma się denerwować. To ja jestem facetem i na mnie spoczywa obowiązek utrzymania rodziny. A przecież wiadomo, że z pensji Alicji nie starczy nam na wszystko. Zwłaszcza teraz, gdy wzięły z Kornelią kredyt na rozwój firmy.

- Co tam – pyta Sebastian i pokazuje palcem na telefon
- Najpierw żona, potem HRK
- Właśnie w tej sprawie chciałem z Tobą pogadać
- W sprawie żony czy w sprawie pracy – śmieję się pierwszy raz nie wiem odkąd
- Żony niestety nie poznałem, ale zawsze mógłbym…
- He he, cwaniak
- Powiedzmy że pomocny kolega
- Pomocny? – dziwię się ze śmiechem
- No jasne. Jak będziesz poza Polską, to ktoś musi się zaopiekować twoją żoną.

Pomyślałem sobie, że kiedyś już taki jeden był. Zaopiekował się na poważnie. Do dzisiaj Ala nie może o nim zapomnieć. Czasami przez sen wymawia jego imię, czasami przewraca się z boku na bok w łóżku i wiem, że jego szuka. Niby między nami dobrze, niby wszystko w  porządku, ale jednak nie do końca. Terapia małżeńska, na którą chodziliśmy trochę pomogła, ale wciąż borykamy się z relacjami między nami.
Podsumowując mój wyjazd: Ala zaangażowana w związek z niejakim Danielem. A u mnie Sylwia, która prawie narobiła drugi misz-masz. Niby nic, a jednak. Coś, co nie powinno się zdarzyć, jednak miało miejsce. Więc ona tutaj sobie, ja tam sobie. Do dupy z takim związkiem. Dlatego też postanowiłem sobie, że praca pracą, ale rozstanie na tak długi czas jest bezsensowne. Zaniechałem więc wyjazdów z firmy. I dlatego też byłem pierwszy do zwolnienia. O czym nigdy Alicji nie wspomniałem.
- Hej, jesteś tu?
- Jasne
- To, dlaczego nie odpowiadasz na pytanie?
- Zamyśliłem się – tłumaczę
- Pytałem, jak idzie szukanie pracy
- Raczej kiepsko. Ja się chyba do tego nie nadaję. Takie wyżynanie i zażynanie siebie samego. Sprzedawanie swoich zalet, niezwykłych umiejętności akurat w momencie, gdy przestajesz wierzyć w siebie
- Co byś powiedział na pracę poza krajem?
- Chyba czytasz w moich myślach, właśnie przed chwilą wspominałem moje pobyty zagranicą
- Powiem ci więc, o co chodzi, a ty się zastanowisz. Odpowiedź trzeba dać do następnego czwartku, więc jest jeszcze półtora tygodnia.
- Ok
- Firma, z którą współpracowałem kiedyś przeniosła się do Szwajcarii. Zaproponowali mi tam kontrakt trzyletni.
- Gratuluję
- Słuchaj dalej. Objąć mam stanowisko dyrektora sprzedaży. Bardzo podobnie jak tutaj.
- Brzmi nieźle
- To jeszcze nie koniec. Szukają jeszcze dwóch ludzi. Jednego z logistyki, drugiego z finansów - tutaj wymagania, które doskonale ty spełniasz.
- No i – pytam, bo nie do końca rozumiem
- Propozycja jasna. Możesz zostać dyrektorem finansowym w tej firmie. Tu masz wszystkie informacje – podaje mi teczkę z jakimiś folderami – resztę wyszperaj w necie. Przemyśl sprawę i jutro pogadamy
- Ale…
- Karol, bez żadnego „ale”. Przemyśl, jutro będziesz zadawał pytania. Tak będzie prościej. Zastanowisz się, rozpatrzysz.
- A kasa? – pytam
- Proponują 400 tysięcy rocznie. Do negocjacji.
Od ilości zer i cyfry na początku miesza mi się przed oczami. WOW! A z drugiej strony to Szwajcaria. Wyjazd.
- Sebastian, czy ty jedziesz?
- Pogadamy jutro. Poczytaj, prześpij się z tą myślą, jest jeszcze czas
- Jak ty w ten sposób sprzedajesz, to nieźle musisz irytować tego kupującego
- Najważniejsze to rozbudzić ciekawość klienta, a to mi się chyba udało, czyż nie.

Śmieje się, nie sposób nie przyznać mu racji.

wtorek, 5 marca 2013

ODCINEK 45 - DECYZJA

ODCINEK 45

DECYZJA

Przez ten kryzys to już cholera nic nie wiadomo. Przerasta mnie to do tego stopnia, że w ogóle nie czytam wiadomości w necie. To, co wypisuje Onet czy Interia to jakaś masakra. To samo wiadomości, informacje, fakty w telewizji czy radio.

W poniedziałek rano odwożąc Asię do przedszkola usłyszałam w RMF takie newsy, że cała moja energia nabyta w weekend od razu wygasła! Szlag!!! Zero optymizmu, zero choćby jednej pozytywnej drobnostki. Same afery, pobicia, wypadki, choroby, przekręty i inne takie. Jakby nie działo się nic dobrego, nic, po czym możesz powiedzieć: „chce mi się żyć”.

Nie mogłoby być na przykład DNIA DOBREJ WIADOMOŚCI? Pewnie nie…słowo „wiadomość” najprawdopodobniej nie przyjęłoby TVN (bo „fakt” a nie „wiadomość”), POLSAT (bo tu „informacja”), RMF (tu też „fakt” ponownie) itp. Może TVP by się zgodziła, ale przebić się na ostatnie piętro do pana Brauna w strukturach naszej polskiej telewizji na Woronicza 17 nie jest tak wcale łatwo. A wręcz im wyżej wchodzisz, tym silniej chcą cię wykopać stamtąd. Tak więc mój pomysł odpada. Mogę go jedynie ogłosić na facebooku. A może to wcale nie takie złe rozwiązanie??

Brrr. Muszę zrobić coś przyjemnego? Hmmm… Może listę gości na urodzinowe przyjęcie Asi! Oooo… to chyba dobry pomysł. Przynajmniej moje myśli wejdą na jakieś inne, bardziej optymistyczne tory! Lubię robić listy gości. Przeglądać telefon w poszukiwaniu nazwisk dla mnie ważnych, ważnych dla nas. Tak, zrobię tą listę. Niech tam!!!

Asia ma urodziny w wielki post. Zazwyczaj tak wypadają. Pogoda więc beznadziejna, bo to marzec, ale gdy się chciało baraszkować w czerwcowe noce pod namiotem, to teraz mamy marcowy efekt. To znaczy nie teraz, od jakiś kilku dobrych lat dokładnie. Zrobić urodziny dziecka w marcu wymaga nie lada wysiłku. Dom zazwyczaj odpada, pozostaje jakaś sala zabaw. Daje to swobodę zarówno w doborze i ilości dzieci jak i satysfakcję, że nie trzeba po tym całym huraganie sprzątać.

Kaśka dzwoniła właśnie, że ma dla nas jakąś nowinę! Może zdała sesję w pierwszym terminie! Przylatuje w piątek, więc mam cztery dni, aby przyszykować dom na jej powrót. I uzupełnić braki w lodówce.

Znowu telefon. Jak ja nie lubię wyciągania rąk w taki mróz z kieszeni! Luty to zdecydowanie nie jest mój ulubiony miesiąc. Niedawno stopniał śnieg, więc myślałam, że już wiosna. Asik już bawił się w piaskownicy, a ja nawet miałam ochotę jechać po jakieś kwiaty czy coś, a tu proszę. Tydzień później opady śniegu again. Aczkolwiek przecież przysłowie mówi: „Idzie luty podkuj buty”. Więc na co ja liczę? Chyba na globalne ocieplenie, które podobno nie służy naszej planecie… żeby więc nie szkodzić (nawet myślami) naszej Matce Ziemi, może po prostu wyprowadzimy się do jakiś ciepłych krajów. California, Ameryka Południowa, a nawet Francja czy Włochy. Byłoby miło. Aczkolwiek na realizację tych marzeń muszę jeszcze poczekać.

Wygrzebałam telefon, Kornelia! No teraz to nie za bardzo chce mi się gadać. Oddzwonię do niej później.

Muszę lecieć po jakieś zakupy i odebrać Asię z przedszkola. Dzisiaj Basia ma lekcje śpiewu i nie da rady odebrać siostry.

W międzyczasie zmieniłam plany. Najpierw przedszkole, potem sklep.

- Mamo, kup mi jeszcze mleczną kanapkę.
- Asia, wybierz może coś innego
- Mamuś, proszę proszę. Ja lubię mleczne kanapki.
- Ok, to włóż do koszyka – nie chce mi się walczyć z tą małą flądrą. I tak wcześniej czy później postawi na swoim. A debatowanie o tym, czy akurat chce to czy coś innego, po takim dniu jak dzisiejszy wydaje mi się tylko próbą samobójstwa.
- Mamo, a dlaczego ta ryba pływa tu w sklepie?

Stoimy akurat przed wielkim akwarium, w którym pływają karpie.

- Żeby każdy mógł sobie kupić rybkę
- Szkoda, że nie mamy takiej dużej miski, to by sobie mogła pływać u nas.
- Szkoda Asieńko. Wszystko mamy? – nie wiem, po co zadaję to pytanie trzylatce.
- Nie mamy jeszcze wystarczająco cukierków – sepleni sobie moja najmłodsza latorośl
- Myślę, że nigdy wystarczająco ich nie będziemy mieć – śmieję się do niej
- Noooo…. Też tak myślę – rozmarza się i dodaje – ale jak będziemy bardzo bardzo bardzo bogaci to sobie kupimy domek z cukierków, dobrze?
- Dobrze kochanie

Wykładam na kasę artykuły. Ostatnio liczymy się z kasą. Karol jest na wypowiedzeniu – redukcje zakładowe, a nowej pracy jeszcze nie znalazł. Moja firma, nie oszukujmy się, nie przynosi takich kokosów, żebyśmy spokojnie mogli się w piątkę utrzymać. Kredyty, sryty i inne takie. Paranoja. Karola prawie nie ma. Jeździ ze spotkania na spotkanie. Mimo że nic nie mówi to jestem pewna, że wizyty w firmach headhunterskich nie należą do najprzyjemniejszych. No a przecież według nich jeszcze powinien się cieszyć, że go zaprosili. Łaskawcy weryfikujący człowieka po dwóch stronach zapisanego A4 zatytułowanego „CV”.

Ciężkie czasy. Teraz poszukiwanie pracy na rynku to nie taki krótki okres niestety. Trzeba się uzbroić w cierpliwość i silną wiarę w siebie. Niestety mi tego chyba brakuje, mimo że przecież to nie ja szukam posady. No ale ten marazm w domu wywołany Karolem daje się odczuć. Oczywiście, nie jest tak źle, przecież mamy oszczędności i póki co obie wypłaty – moją i Karola. Nie panikuję, ale optymizmu nie ma.

- Alicja to ty? – słyszę za plecami znajomy głos, gdy wkładam zakupy do auta.
- Daniel? – prawie nie poznaję w słabym świetle latarni jego twarzy.
– Co tu robisz?
- Jak powiem, że specjalnie cię szukałem, to pewnie nie uwierzysz – uśmiecha się do mnie, a jego białe zęby zabłyszczały w ciemności
- Całe wieki minęły od …. – zaczęłam, ale przerwał mi dotykając wskazującym palcem moich ust.
- Wiem, wiem. Nic nie mów. Proszę. Możemy pójść gdzieś tutaj na kawę?
- Jestem z Asią – mówię i wskazuję na dziewczynkę wiercącą się na foteliku umieszczonym na tylnym siedzeniu samochodu.
- To może jakiś plac zabaw, a przy tym kawiarnia.
 - Sama nie wiem – niepewnie i cicho odpowiadam
- Zgódź się, proszę – Daniel bierze mnie za rękę
- Wiesz, że ja…. że ty…., nie powinnam – i myślę sobie, że to co powinnam a co nie powinnam wiem doskonale, pytanie, jak to zastosować w praktyce. Mój trening asertywności, który niedawno odbyłam, właśnie szlag trafił.
- Wiem. – odpowiada i puszcza moją rękę. Wściekam się na niego, że to zrobił. Albo może wściekam się na siebie.
- Spotkajmy się za godzinę w tej kawiarni na Marszałkowskiej, ja zostawię Asię z Basią w domu, co ty na to.
- Miałem umówione spotkanie…
- No to może innym razem – przerywam mu w pół słowa
- …ale przełożę – dokańcza zdanie

Pocałunek w policzek na pożegnanie i rodzące się znów wyrzuty sumienia. Tak zostawia mnie na tym samym parkingu przy tym samym samochodzie. Niby nic się nie zmieniło, a jednak zmieniło się wszystko.

Ten krótki moment pokazał mi, że Daniel wciąż istnieje: w moim sercu, w moim umyśle, we mnie całej. Nie potrafię przejść obojętnie koło niego. Nie potrafię zapomnieć ani nie zwrócić uwagi. Tamto spotkanie przed rokiem w knajpie, gdy nawet nie porozmawialiśmy, nie uścisnęliśmy sobie dłoni, tylko wzrok mój spotkał się z jego. Wzrok, który powiedział wszystko: kocham, tęsknię, potrzebuję, jestem.

Tamto spotkanie uzmysłowiło mi, że nie jest tak prosto zapomnieć, ale z drugiej strony wydawało mi się, że niemal całkowicie udało mi się wymazać go z pamięci. Byłam tego prawie pewna. Do dzisiaj. Do piętnastu minut temu. Byłam w stanie założyć się sama ze sobą, że wszystko jest w porządku. I przegrałabym.
- Mamo, jedziemy w końcu – dobiega mnie pytanie mocno już zniecierpliwionej Asi. Szybki więc powrót do rzeczywistości. Bardzo szybki.
- Tak kochanie, już kończę pakować rzeczy – mówię i zmarzniętymi dłońmi pakuję resztę toreb do bagażnika
- Ale długo tam stałaś – kontynuuje mała, gdy już jedziemy samochodem
- To prawda. Strasznie zmarzłam. Należy nam się ciepłe kakao, co ty na to?
- Kakao uwielbiam, i ciebie też mamuś uwielbiam

Słowa Asi mówią więcej niż niejedna reprymenda. Jestem matką i mam obowiązek zapewnić mojej rodzinie ciepło, bezpieczeństwo, miłość. Zdaję sobie sprawę, że spotkanie z Danielem wcale mi tego nie ułatwi.

Powinnam je odwołać, przełożyć, przesunąć na termin „nigdy”. Doskonale wiem, ile się leczyłam z tego wszystkiego, ile zajmuje mi powrót do życia normalnego, do myślenia i skupiania się tylko na sobie, Karolu, na dzieciach. Na życiu które istnieje naprawdę, a nie jest półsnem, wymyśloną i nie do końca realną rzeczywistością.

Już teraz potrafię na nowo budzić się rano i całej mojej uwagi nie przykładać do rozmyślań o nim. Nie zastanawiać się, co robi, o czym myśli, co je na śniadanie, gdzie właśnie się znajduje i czy koło niego nie leży naga kobieta.

Potrafię już kochać się ze swoim mężem nie mając przed oczami twarzy Daniela, nie czując jego dotyku na sobie, oddechu na szyi, ciepła pocałunku na wargach.

Potrafię już nie myśleć w każdej chwili o Danielu, skupiać się na rzeczach zupełnie z nim nie związanych, nie pisać maili do niego, które potem kasuję, żeby przypadkiem nie zdążyć wcisnąć przycisku „wyślij”.

Żyję normalnie, mam priorytety związane z rodziną, pracą, codziennością tak zwyczajną i przeciętną. I lubię to. Nie chciałam już zmian, obiecywałam sobie, że dosyć zakochań, zauroczeń niepotrzebnych. Obiecywałam i co? Nagle spotykam jego i tak, właściwie bez żadnego wahania idę na spotkanie. Właściwie po co? Żeby wpieprzyć się znowu w związek bez przyszłości, żeby znowu krzywdzić i ranić innych. Grać na nowo rolę dobrej żony i matki. A w rzeczywistości być dwulicową żmiją, która swoje własne dobro i wygodę przekłada ponad to wszystko.

Zamykam się w łazience. Wskakuję pod zimny prysznic, choć nienawidzę w lutym kąpieli w wodzie, która ma temperaturę zbliżoną do tej na zewnątrz. Teraz jest mi to potrzebne. Lodowata woda bryzga moją twarz, nagie ciało kostnieje przy takiej temperaturze. Walczę. Walczę sama z sobą. Ze swoimi myślami i swoim egoizmem. Niech ktoś mnie stąd zabierze. Przeniesie tam, gdzie decyzje nie budzą tyle sprzeciwu.