środa, 29 czerwca 2011

ODCINEK 22 - AUSTRALIA OPEN

ODCINEK 22

AUSTRALIA OPEN

Po tym, jak Daniel się odnalazł, mogę spokojnie rozpocząć przygotowania do naszej podróży. Dziewczynki już niemal spakowane, choć czasu jeszcze trochę zostało. Kasia z Basią zaliczają jakieś sprawdziany, aby mieć lepsze oceny na półrocze. Tutaj rzeczywiście mogę być dumna z moich córek. I jedna i druga mają wysokie noty, co przecież zawsze cieszy rodziców. Zastanawiam się tylko, jak one to robią, tak niewiele czasu spędzając nad książkami. Pewnie odziedziczyły te zdolności po ojcu. Ze mnie był trochę większy obibok. Nigdy nie cierpiałam matematyki, fizyki i w ogóle tych wszystkich przedmiotów ścisłych, a one wręcz przeciwnie – tak jak Karol. Oprócz tego każda z nich ma jeszcze swoje pasje, które gdzieś tam sobie realizuje. Basia – śpiewanie, a Kasia rysunek i architekturę. O Asi ciężko coś powiedzieć, za mała, a po tym, co można zaobserwować, trudno wysuwać konkretne wnioski.

- Dzień dobry – telefon wyrwał mnie z łóżka (mam dziś wolne i zamierzałam trochę poleniuchować)

- Dzień dobry – odpowiadam, choć nie wiem, z kim rozmawiam. Numer warszawski mi się wyświetlił, który zupełnie nic mi nie mówi

- Maria Nilke. Jestem dyrektorem liceum, do którego uczęszcza pani córka.

- Coś się stało? – pytam zdenerwowana

- Proszę się nie niepokoić. To nic strasznego, ale Kasia ma wysoką gorączkę i słabo się czuje. Nie chcieliśmy jej puszczać do domu samej, więc dzwonimy do pani. Czy może pani przyjechać po córkę. Myślę, że musi ją zobaczyć lekarz.

- Naturalnie, już jadę. Aha – dodaję po chwili – dziękuję za telefon.

Ubieram się w dżinsy i bluzkę, którą wczoraj miałam na sobie. Nic innego nie znajduję pod ręką. Zresztą nie takie rzeczy są teraz najważniejsze. Chcę być z moją córką i dowiedzieć się, o co dokładnie chodzi.

Do szkoły docieram w zawrotnym tempie, biorąc pod uwagę jakieś gigantyczne opady śniegu, które w ciągu nocy spowodowały niemałe utrudnienia na drogach. Samochód parkuję na miejscu dla nauczycieli. Wszystkie inne są zajęte. No nic, najwyżej będę się tłumaczyć. Wpadam do gabinetu dyrektorki bez pukania. Nieładnie. Sekretarka informuje mnie, że Kasia jest w gabinecie pielęgniarki na parterze, tuż koło sali gimnastycznej. Jakby nie patrzeć, trafna lokalizacja.

Gdy w końcu znajduję drzwi z napisem: „GABINET LEKARSKI” (tyle że bez lekarza), pukam (tym razem) i naciskam klamkę. Na kozetce leży mój Kasiulek biedny. Cała rozpalona, zgięta w pół i ze łzami w oczach.

- Cześć mamuś – mówi

- Cześć kochanie – całuję ją w czoło i głaszczę po włosach. – Co się dzieje?

- Nie wiem. Okropnie się czuję. Już od paru dni, ale miałam nadzieję, że przejdzie, bo nie wyobrażam sobie, jakbym teraz, przed wylotem mogła zachorować. Ale dzisiaj mnie rozłożyło zupełnie.

Cholera, tak pochłonął mnie Daniel i ten wylot nasz, że nie zwróciłam uwagi na to, że mojemu dziecku coś dolega. Rzeczywiście od paru dni była apatyczna i nie miała apetytu. Ale ja nawet nie kazałam zmierzyć jej temperatury. Co ze mnie za matka! Poddaję się urokowi obcego faceta, a nie zauważam chorej córki. Priorytety Alicja! Priorytety! Ale z drugiej strony, nie jestem z kamienia, też mam uczucia, też muszę mieć znajomych. Siet! Sama już nie wiem, jak to powinno wyglądać. Czy mam się oddać tylko i wyłącznie dzieciom i zapomnieć o sobie. Przecież to bez sensu! Jak ja nie będę szczęśliwa, to i one nie będą. Ale też nie mogę chyba robić czegoś ich kosztem.

Karol! Właśnie, gdyby on tu był, wszystko byłoby jakieś łatwiejsze, dużo łatwiejsze!

- Co mamuś? Mogę?

- Słucham, nie słyszałam, o co pytałaś – pogrążona w swoich myślach nie zauważyłam, że coś mówiła

- Pytam się, czy będę mogła jechać.

- Mam nadzieję, że tak kochanie. Za 15 minut mamy wizytę u lekarza, tam się dowiemy wszystkiego.

Mamy więc bilans dzisiejszego dnia:

1.Opiekunka Asi chora i nie będzie jej jutro. 2. Ja nie mam szans na wolne w pracy. 3. Kasia ma zapalenie górnych dróg oddechowych (dostała antybiotyk i lekarka powiedziała, że raczej do czasu wylotu powinna wyjść z tego, choć czeka nas za 5 dni wizyta kontrolna). 4. Basia jutro miała jechać na wycieczkę trzydniową do Poznania, ale wycieczka została odwołana, bo ponad 60% uczniów jej klasy jest na zwolnieniu lekarskim. Jakaś epidemia chyba. Boję się, żeby Asia i Basia się nie zaraziły. Odizolowałam więc Aśkę w jej sypialni i zabroniłam im wchodzić do niej.

Gdy wieczorem rozmawiałam z mamą i opowiedziałam jej całą sytuację, zaproponowała, że przyjedzie jutro rano z ojcem i wezmą dwie najmłodsze wnuczki do siebie. Zadba o to, żeby się nie przeziębiły, a i unikną zarażenia od Kasi. Pomysł super! Nawet nie zapytałam, czy na pewno nie będą przeszkadzały, bo mama spadła mi jak z nieba. To naprawdę chyba najlepsze wyjście z tej sytuacji!

- Cudowna jesteś, dziękuję – mówię pełna wzruszenia.

- Daj spokój. Kiedyś też będziesz babcią, sama zobaczysz!

Następnego dnia babcia przyjeżdża, gotuje dla Kasi zapas zdrowotnego rosołku, zostawia lodówkę pełną przepysznych obiadów (część już zamroziła), zabiera dwie najmłodsze wnuczki i wraca z nimi do siebie. „Dziękuję” to za mało, co mogłabym jej powiedzieć. Mam nadzieję, że też tak kiedyś będę potrafiła. Póki co moja kuchnia nawet się nie umywa do jej zdolności kulinarnych. Ale wychodząc za Karola, zupełnie nic nie potrafiłam gotować, teraz już jednak sobie radzę, więc może będzie coraz lepiej. Może kiedyś, może nawet, będzie mi takie „kucharzenie” sprawiać przyjemność, a wnuki będą się zjeżdżać co niedzielę, a ja będę dla nich piekła przepyszny placek drożdżowy ze śliwkami i kruszonką.

Zostajemy z Kasią same. Kilka dni później, czuje się już znacznie lepiej. Wizyta kontrolna jest obiecująca i wszystko wskazuje na to, że wszystkie wyruszymy do Australii.

Gdy babcia przywozi dziewczynki, zostaje nam tylko wielkie dopakowywanie najważniejszych rzeczy, których oczywiście nie spakowaliśmy w pakowaniu głównym, rozpoczętym przed chorobą Kasi. Potem, jak się okazuje, jeszcze raz musimy przepakować nasze walizki, bo nic się do nich nie mieści i są za ciężkie. Gdy w końcu udaje nam się dojść do ładu i składu ze wszystkim jako tako sobie poradzić, jesteśmy już tak zmęczone, że leżymy do góry brzuchem i jemy chipsy. Zachowanie zupełnie nie pro-wychowawcze, ale cóż. Who is perfect?

W nocy tak bardzo boli mnie głowa (nawet po zażyciu czterech tabletek), że budzę Kaśkę.

- Słońce, muszę jechać do lekarza, zajmiesz się dzieciakami, jak wstaną?

- A co ci jest? – pyta zaspana

- Chyba jakaś migrena, muszę wziąć jakiś zastrzyk przeciwólowy

- Mamuś, przecież ty masz chyba ponad 40 stopni gorączki – mówi Kasia, gdy dotyka mojej dłoni

- Co? Niemożliwe – odpowiadam – przecież jest mi okropnie zimno i mam jakieś niespotykane dotąd dreszcze

- Żebyś się tylko ode mnie nie zaraziła

- No właśnie – i po raz drugi nasz wyjazd staje w czarnych kolorach

Kaśka dzwoni po Sylwię. Mówi mi, że w takim stanie w ogóle nie powinnam wsiadać za kierownicę. Może ma i rację. Rzeczywiście, prowadzenie samochodu raczej nie skończyłoby się dobrze.

Kiedy Sylwia do nas dociera, nie jestem w stanie podnieść się z łóżka. Mam 40,5 stopnia gorączki, a leżę pod kołdrami, bo raz mi zimno a raz gorąco. Teraz aktualnie od jakiś 10 minut zimno. Wzywają pogotowie, które zjawia się po blisko godzinie. Ta godzina to dla mnie wieczność. Głowa rozpada mi się na tysiąc kawałków i pojawił się jakiś idiotyczny kaszel.

- Mamik, co ci jest – pyta Basia, którą obudziły hałasy dochodzące z mojej sypialni

- Basiu, mama jest chora – mówi Sylwia. – Lepiej idź do siebie, bo możesz się zarazić.

- Mamik, ale pojutrze lecimy

- Wszystko będzie dobrze – odpowiadam z trudem. – Nic się nie martw.

Diagnoza lekarza okazuje się być trafna (potwierdzona dla pewności kilka godzin później u lekarza rodzinnego). Nie wróży nic dobrego jednak. Zapalenie oskrzeli i początki zapalenia płuc plus skierowanie do szpitala. Z wyjazdu nici? Niemożliwe! Dziewczynki błąkają się zrozpaczone po domu.

Wieczorem, gdy lekarstwa zaczynają działać i mogę wstać z łóżka, włączam komputer i dzwonię do Karola. Wspólnie musimy ustalić strategię. Jest załamany. Tak się cieszył na nasz przyjazd.

- Ale przecież nie puścimy ich samych, to za długa podróż, jeszcze na dodatek z przesiadką. Może Basia i Kasia tak, ale Asia jest stanowczo za mała.

- One też – dodaję. – Czasami mają fiu bździu w głowie. Umarłabym ze strachu. Heathrow jest potężnym lotniskiem, mogą sobie nie poradzić. Poza tym Asia już zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje i nie wytłumaczę jej, że one pojechały, a ona nie.

- Fakt. To cholera, co zrobić. I przecież ty nie zostaniesz sama w takim stanie.

- O to się nie martw, zadzwonię do mamy albo do Sylwii. Na pewno ktoś mi tu pomoże!

- Hej, a może Sylwia!!!

- Co Sylwia?

- Może Sylwia z nimi poleci?

- Eee

- Alicja, przynajmniej jej zapytajmy

- Ma teraz kocioł w pracy, wątpię. I nie wiem, czy nie byłoby to…

- Kochanie, przynajmniej jej zapytajmy – przerywa mi w pół słowa

- Zapytać możemy, chyba – odpowiadam z wahaniem i z wyczerpaniem w głosie, bo gorączka znowu wkrada się do mojego organizmu.

Dziewczyny snują się po domu, podają herbatę, jedzenie, którego nie jem, opiekują się mną. Widząc mój stan, żadna z nich nie zapytała nawet o to, co z wylotem. Widzę jednak po ich minach, że czekają na to, co powiem.

- Mamuś, przyszła ciocia – krzyczy z przedpokoju Baśka

- No cześć staruszko! Sypiemy się powoli, co?

- Heh, chyba tak.

- I jak tam? Nastroje w domu macie grobowe!

- Ciężko się dziwić. Małe załamane, że z podróży nici.

- A czemu tak?

- Przecież nie puszczę je same!

- W życiu! Też bym ich nie puściła!

- No ale ja raczej nie polecę z nimi! – tłumaczę jej, jakby sama nie wiedziała

- To też oczywiste!

- A widzisz inne rozwiązanie? – pytam podirytowana jej dobrym humorem

- A widzę!

- A jakie? Jeśli można zapytać?

- Jedyne możliwe!

- Czyli? Nie męcz człowieka chorego!

- Ja z nimi lecę! Przyszłam dopiero o tak późno, bo załatwiałam sprawy w pracy. Teraz biegnę do domu się pakować. Wizę mam, jutro przebookujemy twój bilet i po sprawie. Dzwoniłam dzisiaj do linii lotniczych, wszystko się da zrobić!

- Huraaa! - słychać za drzwiami i trzy baby wpadają do pokoju!

- Ciociu jesteś cudowna! Najlepsza – przekrzykują się jedna przez drugą

- Kocham cię ciociu – mówi Asia i wdrapuje się Sylwii na kolana

Gdy już udaje nam się je uspokoić i wszystko ustalić, dochodzi północ. Ta noc też jest fatalna. Nie wiem, czy naprawdę nie powinnam iść do szpitala. Mamy nawet nie informuję, żeby się nie martwiła. Przecież jest teraz w sanatorium w Krynicy. Jakoś sobie poradzę!

W piątek żegnam moje cztery najukochańsze baby pod słońcem i zostaję sama! Łza kręci mi się w oku! Smutno mi jak nie wiem! Też chcę z nimi! Też chcę do mojego Karola!