środa, 8 czerwca 2011

ODCINEK 19 - DOBRE CHWILE ZBYT SZYBKO MIJAJĄ

ODCINEK 19

DOBRE CHWILE ZBYT SZYBKO MIJAJĄ

Karol wyleciał tydzień temu. Dom stał się pusty i ponury. Gdyby nie dziewczynki, w ogóle nie chciałoby mi się do niego wracać. Minęło wspaniałych osiem dni razem, cudowne święta, taki czas dla nas, naszej rodziny. Czas, w którym od dawna nie myślałam w ogóle o Danielu, w którym cieszyłam się każdą chwilą, każdą drobnostką. Spędziliśmy te dni w szóstkę. Zaprosiliśmy Sylwię na całe święta do nas. To nasza przyjaciółka, członek rodziny.

Była choinka, prezenty, przepyszne jedzenie, śpiewanie kolęd, spacery! Cudownie było! Takie „american dream”. Jedyna chmura, która nadeszła, to moment, kiedy powiedzieliśmy dzieciom o wyjeździe Karola do Australii. Ale za chwilę Sylwia wpadła na pomysł, że przecież dziewczynki mogą odwiedzić ojca podczas ferii zimowych! Ja wezmę urlop i zrobimy sobie wspólne wakacje zimowe! Ta propozycja ucieszyła je. Nas też. Zobaczyć się po miesiącu zamiast po trzech to zdecydowanie lepsza perspektywa. Nie powiem, ta Sylwia ma łeb na karku. Okazało się później, że Karol ma nawet w kontakcie opłacony przelot dla rodziny (właśnie w celu odwiedzin). Lepiej być nie mogło.


- Tatuś, tatuś, sanki – Asia nie odstępuje ojca ani na krok.

- Już idziemy córciu – Karol zapina kurtkę i wychodzi z Asią, Basią i Sylwią na spacer. My z Aśką w tym czasie posprzątamy trochę i przygotujemy kolację, bo ma przyjść ten Kuba jej. Chętna jest więc do wszystkich prac, byleby tylko wizyta dobrze wypadła i żebyśmy nie zrobili jej „obciachu”, jak to nazwała.

Nie mogę się napatrzeć na ten jej zapał. Jest szansa, że polubię kolegę Jakuba, zwłaszcza gdy przy częstszych wizytach, zaangażowanie mojej córki w pracach domowych nie spadnie. To byłby hit! A nawet cud! Tyle że w takie cuda to ja nie wierzę.

- Mamo, gdzie jest mop? Muszę umyć podłogę w łazience!

Moja córka nigdy nie myła podłogi w łazience dobrowolnie. A i z przymusem robiła to ze trzy razy w życiu! Żałuję, że nie ma lepszej pogody! Zaciągnęłabym ją wówczas do polerki okien! He He!a co mi tam! Niech się stara dziewczyna!

Choć tak szczerze mówiąc to mam nadzieję, że z tym Kubą to jeszcze nie tak na poważnie. Jeszcze ma czas. Może poczekać. Małżeństwo, dzieci? Niech się lepiej wyszaleje. Z wejściem w świat pieluch to lepiej się wstrzymać.

Kolacja wypadła wybornie. Asica zadowolona. Podobno Kuba był mile zaskoczony. Więc skoro mu się podobało, to jej też. Przeszliśmy test i nie wypadliśmy na mega wapniaków. Uff J

Ten Kuba też zyskał w naszych oczach. Interesuje się astronomią. Chce iść w przyszłości na fizykę, ale marzą mu się studia zagranicą. Nie dziwię się. Dzisiejszy świat daje tyle możliwości. Szkoda, że my nie mieliśmy takich szans. Martwi mnie tylko, że dziewczynki mogą mieć podobne pragnienia i wówczas zostaniemy sami z Karolem. Dobrze, że Asia taka malusia.

Noce były nasze. Rozmawialiśmy do rana, kochaliśmy się, przytulaliśmy, jedliśmy w łóżku przeróżne smakołyki, piliśmy szampana. Nie chodziliśmy do pracy, więc rano nie musieliśmy zrywać się z łóżek. Spaliśmy do jedenastej. Sylwia zrywała się zaraz po nas. Ona to śpioch straszny. Dziewczynki przygotowywały śniadanko i nieźle sobie z tym radziły. To była jajecznica, to naleśniki, to becon z jajkami, sałatka. Starały się. I o dziwo im to wychodziło. Pozostałe posiłki to sprawa moja i Sylwii. Buszowałyśmy w kuchni i rezultatem tego wszystkiego jest kilka kilo więcej. A co mi tam! Opłacało się. Tłuszczyku nadmiar zawsze można spalić, a wspomnienia pozostanę.

Gdy Karol wyjeżdżał, wszyscy ryczeliśmy jak bobry. Na lotnisku to samo. Dobrze, że następnego dnia szło się do szkoły i pracy, bo wir zadań nie pozwala długo się zamartwiać. Trzeba robić swoje i już. Tak to życie sprytnie jest skonstruowane.

A teraz brakuje mi tego rozgardiaszu. Dobrze, że pierwszego lutego lecimy do kraju kangurów. Cztery tygodnie to da się wytrzymać. Czas biegnie tak szybko.

Po świętach w bibliotece spotkałam Daniela. Nie opowiadałam mu o tym, co było u mnie, bo i po co. Zresztą nie było takiej sposobności. On spędził ten czas samotnie w małym pensjonacie na mazurach.

I rzeczywiście, na dłuższą metę, jeśliby coś między nami zaszło, to wszystko byłoby nazbyt egoistyczne z mojej strony. Bo niby spoko, niby jest fajnie, niby bez problemu. A potem? Właśnie. Potem to on spędza samotne święta, weekendy. Wyczekuje na moment, kiedy będę znowu sama, żebyśmy mogli żyć w tym drugim świecie. Abstrakcyjnym totalnie, głupim i niepoważnym. Bo pod koniec tego wszystkiego wszyscy byśmy zostali na minusie. Minusie kochania, minusie zaufania. Dopiero teraz zrozumiałam to, o czym Daniel wcześniej mówił. Ale łatwo wysuwać takie wnioski po takim tygodniu, gdy wciąż urok świątecznych dni jest we mnie.

- A może jakiś lunch razem? – zapytał w czwartkowy ranek. Czwartek to dzień, kiedy Daniel jest w bibliotece od rana do wieczora.

- Dzisiaj chyba nie ma szans. Jestem sama od dwunastej.

- Uuu. Szkoda

- No. Ale w rekompensacie możemy wyjść na kawę o 11:00.

- To jesteśmy umówieni.

Zawsze wychodziliśmy osobno, jakieś 15-20 minut wcześniej on, potem ja. Żeby nikt nic nie podejrzewał. Póki co się udawało. Zwłaszcza, że takie sytuacje nie zdarzały się często. Bo albo mi nie pasowało, albo jemu. Ciekawe jak będzie wyglądać nasze spotkanie. Przecież u mnie wszystko się zmieniło. Nawet nie zależy mi na tym, żeby się z nim widywać. I chyba wolałabym uniknąć takich sytuacji. Ale, jak widać, nie potrafiłam odmówić. Ciepłe kluchy ze mnie.

Punktualnie o 10:45 Daniel opuścił bibliotekę. Piętnaście minut później wyszłam ja. Spotkaliśmy się w CoffeeHeaven. Pocałował mnie na powitanie w policzek. Znowu poczułam jego zapach, jego delikatnie szorstką twarz.