środa, 21 września 2011

ODCINEK 34 - GDAŃSK

Z Karolem pokłóciłam się na dobre. Wkurza mnie jego każde słowo. Brrr. Na samą myśl, że wszystko muszę załatwiać z nim na odległość, przechodzą mnie dreszcze. Co to jest do cholery za życie. Ja tutaj z tym całym bałaganem, a on tam sam realizuje się zawodowo. To nic, że MOJE życie zawodowe nie istnieje i zawisło w próżni. To nic, że Asia ma jakieś przeklęte grypsko i miota się bez celu po domu nie mając ochoty na cokolwiek (zresztą podobnie jak jej matka). To nic, że Basia przeżyła właśnie swój pierwszy zawód na ludziach (najlepsza przyjaciółka czyli Dagmara postanowiła zmienić swoją najlepszą przyjaciółkę czyli moje Basidło na inną – nową najlepszą przyjaciółkę – jakąś Ankę, która podobno ma wypasiony dom z basenem i dwa konie). I teraz moje dziecko ma pretensje że to MY nie mamy basenu tylko mieszkamy w jakimś apartamentowcu. Na jedynie 150 metrach kwadratowych. Podobno DUSI się w tym mieszkaniu! Ciekawe!!! Dochodząc w końcu do mojej pierworodnej - z nią mam największy problem. I to już nie żarty. Zaobserwowałam, że po każdym większym posiłku znika w toalecie. Jedzenia stara się unikać. Wychodzi wcześniej z domu, żeby nie jeść śniadań, obiady je PODOBNO w szkole, po których NIGDY nie jest już głodna. A podczas kolacji zazwyczaj się mijamy – to trening, to kurs rysunku, to angielski. I to tyle z moich spostrzeżeń. Jest chuda jak patyk, ale nie dopuszcza nawet do rozmów o tym. Od razu się wkurza i wychodzi. O takim zachowaniu uprzedził nas psycholog. W następnym tygodniu mamy znowu spotkanie w szkole (już chyba piąte czy szóste), na którym mówią nam jak postępować. Przede wszystkim nie dopuszczać do tego, żeby dziecko nas okłamywało. To doprowadzi do izolacji i jeszcze większego zamknięcia się w sobie. Za tydzień w piątek idziemy do dentysty – rada psychologa – niby na rutynową kontrolę (zlecona ze szkoły u szkolnego dentysty – żeby młodzież nie nabrała podejrzeń), ale przede wszystkim w celu uświadomienia dzieciom, jak takie choroby jak bulimia i anoreksja wpływają na stan zdrowia i uzębienia.

Do moich kłopotów mogę jeszcze doliczyć Sylwię, z którą nie sposób się porozumieć po przylocie z Australii. Stała się taka jakaś… obca. Nie dzwonimy do siebie, nie piszemy. Można powiedzieć, że unikamy siebie. Oprócz tego, że była ze mną w szkole na dwóch spotkaniach z psychologiem, prawie się nie widziałyśmy.

Pocieszeniem jest Kornelia oraz Daniel. Ta pierwsza wciąż męczy z tematem naszej wspólnej firmy. Jest uparta i na tym wygrywa! W końcu się poddałam. Przeprowadziłyśmy we dwójkę niezłą burzę mózgów. Ja spisałam swoje pomysły, ona swoje. Rozważałyśmy każdy po kolei. Zdecydowałyśmy się na połączenie jej wyboru z moim i powstał naprawdę ciekawy projekt. Teraz walczymy z różnymi analizami, kalkulacjami i dotacjami.
Kornelia to klawa babka i nieźle mi się z nią dogaduje. Może nie jesteśmy ze sobą tak blisko jak kiedyś z Sylwią, ale jest nieźle. I nawet zaczęłam się cieszyć na ten nasz nowy biznes. To może być coś! I wreszcie przestanę być „bezrobotną” i przejdę w rolę „przedsiębiorcy”. W najśmielszych snach sobie tego nie wyobrażałam.

Klik. Klik. Sms od Daniela.
- Muminie! Co powiesz na weekend w Gdańsku? Mam ochotę przytulać cię całe dwa dni?

- Mam wziąć dzieci? 

- A może babcia?

- O tym nie pomyślałam! Zadzwonię!

Podczas gdy ja rozmawiam z mamą przez nasz stacjonarny telefon, on wysyła mi jeszcze kilka wiadomości o treści z lekkim zabarwieniem erotycznym. Pociąga mnie. Uwielbiam go. Jestem przekonana, że gdyby nie dzieci, odeszłabym od Karola. Dzieci są tym, co najtrudniej zaryzykować. Jak w tym wierszu Szymborskiej:

„Dla dzieci pierwszy w życiu koniec świata.
Dla kotka nowy Pan.
Dla pieska nowa Pani.
Dla mebli schody, łomot, wóz i przewóz.
Dla ścian jasne kwadraty po zdjętych obrazach.
Dla sąsiadów z parteru temat, przerwa w nudzie.
Dla samochodu lepiej gdyby były dwa.
Dla poezji, powieści – zgoda, bierz co chcesz.
Gorzej z encyklopedią i sprzętem wideo,
No i z tym poradnikiem poprawnej pisowni,
Gdzie chyba są wskazówki w kwestii dwojga imion
- czy jeszcze łączyć je spójnikiem „i”,
Czy już rozdzielać kropką.”

I z wszystkim bym sobie poradziła, ale pierwszy wers mnie rozbraja. Nie chcę fundować czegoś takiego dzieciakom. One na to nie zasłużyły. Z drugiej strony jednak, chcę mieć szczęśliwe życie. A nie mijać się z mężem. Żyć razem lecz obok. To chyba nie dla mnie. Więc w rezultacie ciągle tkwię w zawieszeniu. Z bagażem wyrzutów sumienia. Jednocześnie nie robiąc nic, aby poprawić swoją sytuację.

No i jak mama? – Daniel pyta w smsie

Jeszcze rozmawiam

Co tak długo?

Opowiada mi ze szczegółami 60-te urodziny swojej koleżanki. Kto był i o czym gadali.

Hmmm. Ciekawe. Zapisuj, żeby mi wszystko potem opowiedzieć.

Tak robię.

I jak muminie? – po kolejnych 15 minutach „klik” na telefonie.

Wciąż urodziny. Temat dawnej sąsiadki.

Bożeee! Jak mam to wytrzymać nerwowo! Rezerwować dwa bilety na lot?

Samolotem?

Pociąg dobrych kilka godzin! Samochód podobnie! Szkoda tracić czasu!

No no! To muszę zwiększyć siłę przetargową u mamy. Na razie przegrywam z urodzinami drugiej koleżanki.

Namów mamę żeby namówiła koleżankę żeby przełożyła.

Nie trzeba. Mama mówi, że i tak jej nie lubi.

Więc co…?

Więc rezerwuj! Lecimy! Gdańsku witaj!!!

Jakimś cudem przetrwałam do piątku. Mama przyjechała już w środę. Dopiero wtedy powiedziałam jej, że wylali mnie z pracy. Nie zmartwiła się jakoś. Zdradziłam jej sekret naszego biznesu z Kornelią. Spodobało jej się. Też chce się zaangażować. Tutaj jednak muszę uważać. Interesy z moją mamą to niebezpieczna rzecz.

W samolocie do Gdańska pełno biznesmanów w koszulach i idealnie skrojonych garniturach. Zaszyliśmy się na swoich siedzeniach, nie mogąc nacieszyć się sobą. Z lotniska wzięliśmy taksówkę i pojechaliśmy prosto do przepięknego dworu w Gdańsku Oliwie. Nie chcąc marnować czasu, zostawiliśmy nasze bagaże w pokoju i przebraliśmy się szybko w luźne dżinsy, buty i kurtki przeciwwiatrowe, bo wiało niemiłosiernie i wybraliśmy się na plażę.

Uwielbiam Jelitkowo. Puste plaże o tej porze roku. Wspaniały piasek, szum morza. Siedzieliśmy schowani za parawanem, który kupiliśmy jakimś cudem za 5 zł w sklepie z dosłownie wszystkim. Cieszyliśmy się sobą. Naszymi ustami - delikatnym muśnięciem warg i namiętnym pocałunkiem. Naszymi ciałami – gdy zimna dłoń smagana wiatrem, który wbijał się nawet do naszego azylu, dotykała moich piersi, moich ud, mojego brzucha. Naszym zapachem – męskimi zdecydowanymi perfumami Lacoste i łagodnym wiosennym zapachem Dolce&Gabbana. Naszymi słowami, w których uwielbialiśmy siebie bezkreśnie, które dopełniały wszystko, łączyły koniec z początkiem, miłość zakazaną z radością, jaką daje. Kochanie. Zakochanie. Umiłowanie.

Wieczorem kolacja w hotelowej restauracji. Piliśmy wino, jedliśmy krewetki w bajecznie smacznym sosie z dodatkiem papryki chilli, potem cudowny deser. Nie mieliśmy już siły na saunę i basen. Nie mieliśmy i nie chcieliśmy. Pragnęliśmy znaleźć się w naszym pokoju. W naszej oazie szczęścia. Szybować w przestworzach. Unieść się na wyspie poduszek jak ptaki. Aby dosięgnąć nieba. Usłyszeć śpiew aniołów, struny harf niebiańskich. Gorące pocałunki obsypały nasze ciała. Deszcz emocji. Wzruszenie. Poruszenie. Dźwięki naszej miłości dolatywały do naszych uszu. Daniel dotykał moich najwrażliwszych sfer. Drżałam. Zabierał mnie do raju swojego świata. Naszego świata. Odkrywanie tajemnic miłości. Jej brzegi nieprzejednane.

- Miłość to TY – wyszeptał, gdy zasypiałam mocno wtulona w niego.