środa, 15 czerwca 2011

ODCINEK 20 - BEZ SMAKU

ODCINEK 20

BEZ SMAKU

Każdy z nas, no albo przynajmniej większość, ma przeświadczenie (i to niezwykle silne), że powinniśmy być kimś i osiągnąć spektakularny sukces. I co większość (z tej większości) robi? Siedzi i czeka na ten sukces. Żeby się przypadkiem nie przemęczyć, zbyt dużo nie zaryzykować, nie najeść się wstydu, nie napracować, nie ubrudzić. Czekać, aż przyjdzie, żeby go nie przegapić.

A rozwiązanie powinno być zupełnie odwrotne, zupełnie inne. Bo żeby sukces był, to trzeba pobrudzić ręce, spocić się nie raz, nie wyspać, zapomnieć zjeść śniadania, przegapić ulubiony serial w telewizji. Żeby osiągnąć coś, nie wolno się poddawać, spocząć w środku drogi, zrezygnować i „złożyć broń”. Człowiek, który osiąga sukces to taki, który codziennie nad nim pracuje. Taki Daniel na przykład. Regularnie przychodzi do biblioteki i pisze ten swój doktorat. No może rzeczywiście, nie ma dzieci, rodziny, ale przecież i jemu czasem się nie chce, a jednak daje radę. Podziwiam go. Jego upór, skoncentrowanie, pracowitość. Chciałabym być choć w części taka jak on. Tymczasem jestem zbyt chaotyczna i niepozbierana. Często robię wszystko na ostatni moment. O, telefon od Basi.

- Tako kochanie? – mówię, gdy już uda mi się wcisnąć przycisk z zieloną słuchawką, bo ręce mam całe z kleju

- Mamuś, jutro idę do Renaty na urodziny i zupełnie zapomniałam o prezencie dla niej. A dzisiaj z tej wycieczki z Krakowa to nie szybko wrócimy.

No tak, czyli znowu prezent dla jakiejś koleżanki, której nie znam i nie widziałam na mojej głowie. Nie lubię takiego kupowania na ostatni moment. No cóż. Wchodzę szybko na stronę coocoo,pl, gdzie dziś rano zamawiałam taką walizkę do samolotu dla Joasi i kocyk dla niej i dobieram szybko coś dla Renaty. Jeszcze dzwonię się upewnić, czy będę miała przesyłkę jutro. Pani w słuchawce zapewnia mnie, że paczka dzisiaj na pewno zostanie wysłana, więc jutro będzie u mnie. Proszę więc jeszcze o zaznaczenie opcji wcześniejszej dostawy i uspokojona, z dobrym uczynkiem dla córki na koncie, wracam do pracy.

Dziwne, jest czwartek, a Daniela nie ma w bibliotece. Nigdy się nie spóźniał, nigdy nie opuścił żadnego zaplanowanego dnia. No może raz czy dwa. Ale zawsze wcześniej nas informował, że go nie będzie, żeby nie przygotowywać mu książek. Czyżby moje myślenie o nim jako o człowieku sukcesu powinno ulec natychmiastowej zmianie? Jednak moja dobrze wyrobiona kobieca intuicja podpowiadała mi coś zupełnie innego. I nie było to nic dobrego.

- Zauważyłaś, że nie ma tego Pana Wysockiego? – mówi Ula, z którą od niedawna pracuję na jednej zmianie.

- Kogo?

- No tego gościa, co przychodzi tutaj kilka razy w tygodniu pisać doktorat.

- Aaa… - dopiero teraz zorientowałam się, że ona mówi o Danielu. Nie skojarzyłam od razu jego nazwiska. – Faktycznie - dodaję

- Jeszcze przedwczoraj zamawiał u mnie książki.

- No to rzeczywiście ciekawe – mówię, jakby mnie to w ogóle nie obchodziło.

Kilka minut później wysyłam mu sms’a. Bez odpowiedzi. Po godzinie wysyłam kolejnego. Nadal nic. To mnie trochę martwi. W przerwie dzwonię do niego, ale nie odbiera. Cholera! Martwię się o niego i to mnie też martwi!

Martwi mnie to, że martwię się o jakiegoś faceta. Faceta, którego uwielbiam i pożądam, i którego w jednej chwili mogę bez problemu (tak mi się wydaje) wyrzucić ze swojego życia. Po pracy jeszcze kilka razy dzwonię do niego, ale wciąż to samo. Proszę więc Kasię, żeby przypilnowała dziewczynki (Asia już śpi) i jadę do jego mieszkania. Nie wiem, po co. Nie chcę nawet szukać odpowiedzi na to pytanie. Ale teraz i tak nie czas na to. W mieszkaniu nikogo nie zastaję. Pytam sąsiadów, którzy także nic nie wiedzą. To jeszcze gorsze.

Gdybym nie pojechała, gdybym nie dzwoniła, mogłabym przynajmniej mieć nadzieję, że nie ma się czym przejmować. A teraz? Zastanawiam się, co robić.

Nie znam jego znajomych, rodziny. To paradoks. A jednak. Ale pewnie tak to jest w takich związkach, jeśli w ogóle można mówić o związku w naszym przypadku.

Jeżdżę po mieście bez celu. Po dwóch godzinach wracam do domu. Nie umiem sobie znaleźć miejsca. Trochę sprzątam, porządkuję ubrania, papiery.

Z tym jeszcze jakoś sobie radzę, bo swojego życia jakoś uporządkować nie umiem.

Dzwoni Karol na skypie. To mnie trochę oderwało. Przeniosło myśli na inne tory. Ustalamy szczegóły wyjazdu. Zależy mi na tym, żeby jechać, bo wiem, że to umacnia nasz związek. Każde spotkanie, każde dotknięcie dłoni, każde zbliżenie. Bo jednak mąż nie może być bez żony. Na dłuższą metę to nie ma sensu. Samotność zabija, wypala, uczy innego życia, w którym coraz mniej miejsca dla rzekomej drugiej połówki. I to nie jest dobre. Samodzielność jest pożądana, ale też ma swoje granice.

W nocy nie mogę spać. Martwię się o Daniela, brakuje mi Karola. Czuję się taka sama, jest mi źle. Chciałabym, żeby ktoś był obok. I jakby moje życzenie się spełniło. Do łóżka wpycha się Asica mała.

- U mnie są jakieś potworki – mówi i wtula się we mnie. Jakoś mi lepiej, raźniej, przyjemniej. Od razu inaczej. Utulona jej ciepłem wkraczam w krainę snu.

Następnego dnia po Danielu ani śladu. Jadę do jego mieszkania przed pracą, ale żadnych zmian w tym temacie. Zostawiam mu kartkę, żeby zadzwonił, jak wróci i wpycham ją pod drzwi. Milczenie z jego strony trwa nadal. W poniedziałek znowu nie zjawił się w bibliotece, nie odezwał. Zadzwoniłam do wszystkich szpitali w mieście, ale nikt nic nie wie. Na policję nie zgłaszam, bo przecież nie jestem jego rodziną, a może po prostu gdzieś wyjechał i mnie nie poinformował. W końcu jesteśmy tylko znajomymi. Nie musi się mi tłumaczyć z każdego kroku.