środa, 21 grudnia 2011

ODCINEK 43 - CICHA NOC

Ma pięć lat. Wygląda na trzy, góra cztery. Z jego racjonalnego myślenia można by wnioskować, że chodzi do drugiej lub trzeciej klasy podstawówki. To mądry i rezolutny chłopczyk. Zaniedbany. Wzgardzony i niekochany. To znaczy był. Teraz już się to zmieniło. Ma nas. Jaś i Małgosia przyjęli z otwartymi rękami nowego kolegę. Jaś zadowolony, że to chłopiec, Małgosia dumna, gdy więcej uwagi poświęca jej a nie bratu. Mieszka u nas od sześciu tygodni. Jego matka nie chce go widzieć na oczy. On jej też nie. Nie chce nawet słyszeć, że miałby odwiedzić rodzinne kąty. Ojca pijaka, który jeśli nie pił, to go bił. Matkę, która niby pracuje, niby zależy, a nie do końca. Bo tak naprawdę po pracy też chleje i nic poza własną przyjemnością jej nie obchodzi. Przebywanie na trzepaku do północy to dla niego standard. Nie zna żadnych reguł oprócz podporządkowania się pod groźbą bicia albo braku jedzenia. Ale gdy okazać mu miłość i zrozumienie, odwzajemnia się tym samym. Ma w sobie tyle ciepła, tyle dziecięcej szczerości, tyle nadziei na lepszą przyszłość.

- Julek – chodź do mojego pokoju – Jaś wydziera się na cały głos, a mały chłopczyk wtulony we mnie gramoli się powolutku z łóżka
- Idę już – i biegnie radośnie tupocząc nóżkami.

- Masz jakiś pomysł na to? – Michał siada przy mnie i podaje mi szklankę lemoniady, bo upał na dworze daje się ostro we znaki.
- O niego pytasz? – pokazuję głową na Julka, który znika za drzwiami pokoju Jaśka
- Dokładnie
- Pomysłu nie mam. Ja go po prostu kocham i nie wyobrażam sobie naszej rodziny bez niego.
- Wiesz, że to może być duży problem?
- Tak? – odpowiadam przekornie
- Kornelia, ja też lubię chłopaka, ale przed nami ciężkie chwile, jeśli chcemy, żeby naprawdę legalnie z nami zamieszkał. Po drugie, co zrobimy, jeśli kiedyś będzie chciał wrócić do swoich prawdziwych rodziców
- My będziemy jego prawdziwymi rodzicami. Teraz ma matkę, którą nic nie obchodzi i ojca, który jeśli akurat jest trzeźwy, co się zdarza raz na tydzień, może czasem na dwa, przypomina sobie o istnieniu dziecka i wysyła go do sklepu po papierosy. Wychowało go podwórko. Trzepak jest miejscem, gdzie spędzał najwięcej czasu. Chodził głodny, brudny, a przede wszystkim nie był kochany. My damy mu miłość. To, czy nam za to podziękuje to inna, zupełnie wtórna sprawa.
- Wielkie twoje serce kochanie, ale…
- Nie ma żadnego „ale” Michał! Zobacz! Historia się powtarza! Gdyby nie ciocia Misia, nie byłabym w tym miejscu, gdzie jestem dzisiaj. Raczej nigdy byśmy się nie spotkali, a moje życie niewiele różniłoby się od życia mamy Julka. Wiem, jak to wciąga, jak z tamtego bagna trudno się wygrzebać. Pomimo marzeń i aspiracji. A teraz? Teraz mogę się odwdzięczyć tym samym. Jeśli to ma być na jakiś tylko czas, to nie ma sprawy. Chcę dać mu tyle szczęścia, ile tylko będę miała szansę.
- Jesteś fantastyczna. Moja Malutka. Kocham cię. Wiesz? Wiesz, że cię kocham? – Michał objął mnie mocno w pasie i przytulił do siebie.
- Nie wiem – żartowałam – ile?
- Bardzo! Bardzo bardzo! Bardzo bardzo bardzo! Bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo!
- Ja ciebie też. Nie zapominaj o tym, a teraz zawołaj maluchów na kolację.

Podczas, gdy ja nakrywam stół, Michał repeci się z dzieciakami w ich pokoju. Wołam więc ich na gotowy już posiłek. Gdy w końcu się pojawiają, śmiechom i radości nie ma dość.

- Mamo, a wiesz, co Julek lubi robić najbardziej? – pyta zaczepnie Małgosia.
- Co takiego?
- Spróbuj zgadnąć?
- Jeździć na rowerze?
- Nie! – odkrzykuje cała trójka
- Skakać na trampolinie?
- Nie! – znowu wdzięczny drużynowy okrzyk
- Chodzić w butach na obcasie? – śmieję się do nich
- He he, nie mamuś! Pomyśl! Skup się! – zachęca Małgosia
- Mama nie wymyśli, powiedzmy jej – dopowiada Jasio
- Oj ty niedowiarku – mierzwię włosy synka
- To ja ci mamuś powiem już. Julek najbardziej lubi śpiewać kolędy.

Jestem zaskoczona tą odpowiedzią. Nie sądziłam, że mały potrafi śpiewać.

- Naprawdę Juliś? – pytam wciąż nieco zdziwiona
- Tak, bardzo
- A jaka jest twoja ulubiona kolęda – wtrąca się do rozmowy Michał
- Nie wiem! – odpowiada zmieszany malec
- Taką którą najbardziej lubisz?
- Acha! To „Cicha noc”. Moja najlepsza. Mama mi ją kiedyś śpiewała. Dwa razy mi ją śpiewała. I już umiem.
- To nam też musisz ty zaśpiewać! Koniecznie! – dopraszam się u Julka
- Ale kolędy głośno śpiewa się w święta. Jak nie ma świąt to śpiewam tylko sobie po cichu. A nigdy nie miałem świąt. Moja mama zawsze wtedy pracowała, a tata… - oczy chłopca posmutniały
- Słuchajcie, zatem mam pomysł. Wiem, że są wakacje, ale zróbmy sobie Boże Narodzenie! Co wy na to?
- Ale jak to mamuś? Teraz z lecie? A co z tym w zimie?
- Tamte też będą! Nic się nie martwcie! Boże Narodzenie jest wtedy, kiedy Pan Jezus rodzi się w naszych sercach. Możemy poświętować w weekend!
- Wow! Super! Jupi jupi!
- Będziemy mieli Gwiazdkę!!!! – Małgoś i Jaś oszaleli niemal z radości na czekające ich wydarzenie. Julek stoi osłupiały.
- Julek! Kończ kolację! Musimy lecieć przygotować prezenty!
- A może zrobimy inaczej tym razem – proponuje Michał, któremu też pomysł przypadł do gustu. Chyba dlatego, że lubi moją zupę grzybową.
- Jak tatuś? Jak? – dopytują się dzieciaki
Zrobimy losowanie! Napiszemy na kartkach nasze imiona, a potem każdy wylosuje jedną osobę i tej osobie zrobi własnoręcznie prezent. Ale nie wolno zdradzać, kto wylosował kogo! – ostrzega Michał – co wy na to?
- Ale superfantastyczny pomysł – woła uradowany Jaś, a Małgosia biegnie po karteczki, długopis i koszyczek.
- To tak jak w szkole – mówi – Tam też losowaliśmy jedną osobę – pamiętasz mamuś?
- Tak tak. Właśnie to będzie coś podobnego, tylko robimy to rodzinnie!
- Superowo!!!!

No i tym sposobem mamy w sobotę wigilię. Mój Michał w środku lata jakimś cudem zdobył choinkę. Sąsiedzi co prawda dziwnie patrzyli, gdy wnosił ją do domu, ale co tam. Zaprosiłam jeszcze Alę z Karolem i dziewczynkami na samą kolację wigilijną. Pomysł im się spodobał. Będą wszyscy z wyjątkiem Kasi, która pojechała na obóz językowy.

Teraz dzieciaki z Michałem ubierają świąteczne drzewko. W całym domu słychać kolędy. Jest cudnie. Z kuchni unosi się zapach zupy grzybowej, pierogów z kapustą i grzybami, barszczyku.

O osiemnastej schodzą się wszyscy. Pod choinką leżą prezenty. Gdy już jesteśmy w pełnym gronie, Basia zaczyna spotkanie czytając Ewangelię św. Łukasza. Łzy spływają po policzkach. Łamiemy się opłatkiem. Gdy składam sobie życzenia z Julkiem on cichutko mówi:
- Życzę ci żebyś była moją mamusią – a ja, nie wiedząc, co powiedzieć, biorę chłopca w ramiona i ściskam najmocniej na świecie. Tak bardzo go kocham, tak bardzo. Boże, proszę, pozwól mu zostać z nami. Pomóż nam.

- Kochanie, życzę ci wytrwałości w tym, co robisz. Chcę, żebyś wiedziała, że zawsze możesz na mnie polegać. Zawsze. Będę zawsze stał za tobą i cię wspierał. Dziękuję za wspólne życie. Cudowne chwile, twoją dobroć i uśmiech.
- Dziękuję, że mnie znosisz z tym wszystkim Michałku. I że tworzymy razem prawdziwy dom, prawdziwą rodzinę.

- Alu, niech twoje ścieżki się wyprostują. Niech to, co trudne stanie się proste. Bądź szczęśliwa i radosna. Niech nasza firma wzrasta i przynosi nam satysfakcję.
- Kornelia, dziękuję, że jesteś, że byłaś przy mnie w tych ciężkich dniach. Jest lepiej, znacznie. Powoli gdzieś tam odbudowujemy z Karolem to, co straciliśmy. Daniel wyjechał na rok, dostał stypendium w Hiszpanii. To ułatwia sprawę. Kocham go, ale moje emocje ostygły. Jest coraz lepiej. Dziękuję, że cię mam.

Przy stole wszyscy się śmieją i rozrabiają. Dzieciaki wygłupiają się, opowiadają kawały, śmiejemy się i cieszymy z każdej sekundy wspólnego świętowania. Po kolacji, Michał zasiada do pianina. Gra kolędy. Gdy płyną z instrumentu pierwsze dźwięki „Cichej nocy”, mały Julek staje koło Michała, rękę trzyma na jego kolanie i dziecięcym głosem śpiewa:
„Cicha noc, święta noc,
Pokój niesie ludziom wszem.
A u żłóbka Matka Święta,
Czuwa sama uśmiechnięta,
Nad Dzieciątka snem,
Nad Dzieciątka snem,

Cicha noc, święta noc,
Pastuszkowie od swych trzód,
Biegną wielce zadziwieni,
Za anielskim głosem pieni,
Gdzie się spełnił cud,
Gdzie się spełnił cud,

Cicha noc, święta noc,
Narodzony Boży Syn,
Pan Wielkiego Majestatu,
Niesie dziś całemu światu,
Odkupienie win,
Odkupienie win”

Znał całe trzy zwrotki. Śpiewał przepięknie. Siedzieliśmy wzruszeni, gdy kolęda z ust małego chłopca roztaczała się nad nami. To moje najpiękniejsze święta. Zdecydowanie.



Szanowni czytelnicy,

Korzystając z okazji życzę Wam radosnych, zdrowych i pięknych Świąt Bożego Narodzenia. Niech będą przepełnione dobrocią i miłością! A Nowy Rok niechaj pozwoli spełnić najskrytsze marzenia!
Wszelkiej cudowności, magii opłatka, serca wypełnionego kolędą dla Was i Waszych Najbliższych!
Marta


Białym puchem okrytych
Dobrocią oplecionych
Podmuchem radości spowitych
Świąt Bożonarodzeniowych

Niech rączka Pana w żłóbku
Czas ten Wam błogosławi
Miłość niech w sercach zapłonie
Uśmiechem zmęczonej twarzy

Niech się spełniają marzenia
Czas w miejscu na chwilę przystanie
Niech radość nie odchodzi
Duch świąt niech będzie z Wami

Czas ten z rodziną spędzony
Świąteczne wspólne poranki
Kolędy razem śpiewane
Niechaj zostaną z Wami

Planów tysiące ziszczenie
Wielkie cele i sprawy
W maluczkich uszlachetnieniach
Nowy Rok spełni marzenia

środa, 7 grudnia 2011

ODCINEK 42 - NATALIA

Był chłodny wieczór. Miałam za sobą ciężki dzień. Najpierw egzaminy semestralne, potem jeszcze dwa spotkania z klientami w kancelarii. Do domu nie musiałam się spieszyć. Był czwartek, więc Karol, jak co tydzień, wychodził z kolegami ze studiów. Towarzystwo niedostępne dla mnie. Chyba tylko raz albo dwa zostałam zaproszona. Nie byłam zła i nie mam o to pretensji. Uważam, że każdy ma prawo do prywatności. Chociaż ja chyba o swojej niemal całkowicie zapomniałam. W jednym, w czym jestem nieugięta to praca. Kancelaria i uczelnia to dla mnie świętość i tu nigdy nie chodzę na ustępstwa. Na swój sukces ciężko pracowałam, a teraz pomału mogę zbierać jego owoce.
Od zawsze rodzice powtarzali mi, abym w tym względzie polegała tylko na sobie i była niezależna. Tego, co się nauczę nikt mi nie odbierze. Tak samo z podróżami i doświadczeniami. Moi rodzice nie są bogaci, ale inwestowali w moją naukę i studia. A ja po jakimś czasie zrozumiałam, że mieli rację.
- Może coś ugotuję dla Karola – pomyślałam sobie i wstąpiłam do całodobowych delikatesów. Lubiłam te małe, osiedlowe sklepiki. Mają wyjątkową atmosferę. Nie przepadam za to za hipermarketami, gdzie jest zawsze tłoczno i nieprzyjemnie. Ale mimo to na każde większe zakupy właśnie tam się wybieram. Wybór był zdecydowanie bardziej korzystniejszy, mimo że zawsze wracam zmęczona buszowaniem między regałami.
- Poproszę makaron lasagne oraz sos pomidorowy.
Miła starsza pani w zielonym sweterku i bawełnianej szarej spódnicy zaczyna przeszukiwać sklepowe półki.
- Mamy tylko sos, makaron się już skończył – powiedziała po chwili.
- W takim razie dziękuję bardzo.
- Do widzenia. I zapraszam w poniedziałek. Na pewno już wszystko będziemy mieli.
- Dziękuję, do zobaczenia – i na pożegnanie uśmiechnęłam się do sprzedawczyni.
- Chyba będę musiała zdecydować się na jajecznicę – powiedziała sama do siebie i przyspieszyłam kroku w drodze na przystanek autobusowy.
Wiata o tej porze jest zatłoczona. Uczniowie wracający z dodatkowych zajęć, studenci, młodsi i starsi, pracownicy przeróżnych firm.
Uwielbiam obserwować ludzi. Ich zachowania, zwyczaje, nałogi, sposób traktowania innych.
- Dzień dobry pani – usłyszałam nagle za plecami czyjś głos.
Gdy obróciłam głowę, stała za mną grupa ulubionych studentów. Tak dobrze ich znała. Oliwier - uroczy młody człowiek, niepoprawny optymista, Kasia – roztropna dwudziesto kilku latka, która dokładnie wiedziała, czego chce od życia, Maciej – dusza towarzystwa, potrafił rozluźnić nawet najbardziej napiętą atmosferę. I jeszcze Krzysztof, Oliwia i Patrycja.
- Witajcie! Trochę mnie wystraszyliście!
- Nie chcieliśmy, ale była pani taka zamyślona
- O tak, właśnie zastanawiałam się, co zjem dziś wieczorem.
- To może da się pani skusić na zaproszenie na kolację przez swoich podopiecznych. Jest taka sympatyczna restauracja zaledwie parę przystanków stąd.
- Raczej nie, lecz dziękuję za zaproszenie. Marzę o ciepłej kąpieli i chwili odpoczynku
- Proszę nie dać się prosić, serdecznie zapraszamy – nie ustępował Maciej, a reszta mu wtórowała
- Niech pani nie odmawia. Przecież nie jest pani jednym z tych wielu sztywniaków na naszym wydziale.
- I jak mam zareagować na ten argument – zaśmiałam się – A wiecie co, od czasu do czasu mogę się dać namówić na zajęcia pozalekcyjne.
- Super – odkrzyknęli, a ich autobus właśnie podjechał.
Knajpka była bardzo przyjemna. Ciepło mile rozgrzewało w ten chłodny wieczór.
Gdy wchodziliśmy do wewnątrz, nie zauważyłam go. Dopiero po kilkunastu minutach, gdy kelner przyniósł karty, zaobserwowałam coś znajomego w mężczyźnie, który siedział tyłem przy sąsiednim stoliku, obejmując i całując śliczną blondynkę. Nie słyszałam ich rozmowy, jednak para wyraźnie mnie zaintrygowała.
- Ile w nich miłości – pomyślałam. – Żeby Karol mógłby być tak czuły dla mnie. Ale przecież on ma swoje zasady, których nie narusza, a które ja szanuję.
- Pani profesor, co pani zamawia?
- Chyba wezmę zupę kalafiorową i te wieprzowinki w sosie kurkowym – zwróciłam się do kelnera
- Doskonały wybór, restauracja słynie z zupy kalafiorowej, która jest specjalnie przyrządzana, a następnie zapiekana.
- Brzmi smakowicie – powiedziałam i oddałam kartę.
- Niezła para ta za nami – Michał zauważył mój wzrok padający na zakochanych – wyglądają jakby świata poza sobą nie widzieli. Uff, kiedy ja spotkam taką kobietę mojego życia.
Obserwowani nie zwracali uwagi na nikogo dookoła. Kończyli właśnie wspólną pizzę i wspólną sałatkę. Zazdrościłam dziewczynie, która trzymała się za rękę ze swoim chłopakiem, całowała go i karmiła pizzą, radośnie się przy tym uśmiechając. On z tyłu był tak podobny do Karola. Nawet sweter miał podobny i podobny sposób poruszania. Głupio mi jednak nieustannie zerkać w ich stronę.
Zaczęła się dyskusja. Rozmowy o modzie, filmie, bohaterach bajek z dzieciństwa. Poczułam się jak studentka – wolna, pełna marzeń i wiary w to, co niemożliwe.
Gdy kelner przyniósł gotowe dania, wszyscy zabraliśmy się do pałaszowania potraw.
- Rzeczywiście mieliście rację, jedzenie jest wyśmienite, zwłaszcza w takim doborowym towarzystwie. Dzięki za miły wieczór.
- To my dziękujemy, że dała się pani namówić. W dzisiejszych czasach to rzadkość, taka kolacja z kimś zza drugiej strony biurka.
- Widzicie, nie taki ze mnie wapniak, jak sądziliście – powiedziałam, a oni odpowiedzieli radosnym śmiechem.
W tym samym czasie wstała para z sąsiedniego stolika. Chłopak wziął dziewczynę za rękę, pocałował czule w usta i odwrócił się, żeby pójść w stronę drzwi wyjściowych.
Ten chłopak, tak uderzająco podobny do Karola, to był po prostu Karol. Upuściłam widelec na stół i zbladłam przerażona.
- To nie może być prawda, to nie może być prawda – powtarzałam jak mantrę w myśli.
Na szczęście studenci zajęci byli rozmową i nie zwracali na mnie uwagi. Widziałam, że chłopak spogląda na grupę młodzieży i nagle nasze oczy się spotkały.
- Przepraszam – powiedziałam do studentów i odeszłam od stolika w kierunku toalety. Karol nie poszedł za mną, choć tego pragnęłam. Poszedł w drugą stronę ze swoją hm hm... koleżanką.
Nawet nie potrafiłan się rozpłakać. Siedziałam na ubikacji roztrzęsiona i bałam się wrócić. Właściwie nie miałam do czego wracać. W jednej chwili mój świat rozsypał się jak domek z kart.
Kilka minut później przeprosiłam swoich towarzyszy, wmawiając im historię o pilnym telefonie od mamy i konieczności jak najszybszego zjawienia się w domu rodziców.
- Coś poważnego się stało? Może panią podwieźć?
- Nie, nie dziękuję. Myślę, że złapię taksówkę. I przepraszam, że nie dokończę z wami kolacji. Następnym razem nie zawiodę, obiecuję.
Szybko pożegnałam się ze wszystkimi i wymsknęłam na dwór. Nie pozwolili mi nawet zapłacić za jedzenie.
- My panią zaprosiliśmy i my stawiamy – powiedzieli nie chcąc słyszeć sprzeciwu.
Na dworze było brzydko i zimno. Zaczął padać deszcz, który przenikał za kołnierz kurtki. Nie zamówiłam taksówki. Poszłam sama w górę ulicy. Moje ubranie było całkowicie mokre. Łzy kapały po policzkach, makijaż rozmazał się po całej twarzy, a ja czułam, jak pęka mi serce. Po kilkudziesięciu minutach dotarłam do jakiegoś postoju taksówek. Wsiadłam do pierwszej z nich, podałam adres i odjechałam usadawiając się na tylnim siedzeniu samochodu.
Nie wiedziałam nawet, kiedy i jak minęła droga. Chciało mi się płakać, krzyczeć, tupać ze złości. Siedziałam z oczami wpatrzonymi w niewidzialny punkt.
- Jesteśmy na miejscu – zwrócił się do niej taksówkarz
Zapłaciłam za kurs. Kierowca wydał resztę i popatrzył za mną.
Tuż przed wejściem do klatki zadzwoniła moja komórka. To był on. A ja? Nie chciałam z nim rozmawiać, nie chciałam go słyszeć ani znać, a jednocześnie tak ogromnie pragnęłam, żeby był przy mnie, żeby mnie objął, a tamta sprawa z restauracji okazała się tylko złym snem. Próbowałam analizować ostatnie miesiące naszego związku. Gdzie popełniłam błąd? Co się stało? Dlaczego?
Nie odebrałam telefonu. Ani tego ani dziesiątek następnych.
Weszłam do swojej klatki. Tak dawno tu nie byłam. Dziękowałam Bogu, że nie wynajęłam mojego mieszkanka. Teraz przynajmniej miałam, gdzie wrócić.
I chociaż nie było tutaj prawie moich rzeczy, bo wszystkie były u Karola, mieszkanie miało specyficzny klimat. Było przytulne i ciepłe, miało swój urok i smak.
Położyłam się na łóżku w sypialni. Nie zdjęłam mokrego ubrania ani butów. Zasnęłam. Ukołysana płaczem i ogromnym bólem w sercu.

środa, 30 listopada 2011

ODCINEK 41 - Z BOKU

-Jaś, Małgosia! Proszę o spokój – krzyczę z salonu na dole do dzieciaków, które jakieś harce wyprawiają w swoim pokoju na górze! Jestem padnięta. Od rana non stop na nogach. Firma na mojej głowie, bo Ala w szpitalu. Leży tam drugi tydzień i nadal jej stan nie jest wesoły. Odwiedzam ją tak często jak mogę, czasami codziennie, czasami co drugi dzień. Jest milcząca. Zamknęła się w sobie. Nie chce mówić ani o Karolu ani o Danielu. Więc żeby nie milczeć, ja jej opowiadam o tym, co za szpitalnymi oknami się dzieje. Koncentruję się głównie na naszej firmie. Doskonale działa, podpisujemy nowe zlecenia od klientów, umowy z autorami i rysownikami. Dzieje się tak dużo. Właśnie wczoraj wróciłam z Belgii, gdzie udało nam się załatwić pierwszy kontakt z ministerstwem kultury.

Oczywiście, na rezultaty trzeba jeszcze poczekać i lepiej nie cieszyć się zawczasu, więc podchodzę do tego z rezerwą i dystansem. W chwili obecnej jeszcze na tym nie zarabiamy. Widzę w tym cel bardziej wizerunkowy tak naprawdę… no chyba że urodzi się z tego coś więcej. Ale to dopiero czas pokaże. Lepiej nie otwierać przedwcześnie butelki szampana. Rozczarowania bywają dotkliwe.

- Korni! masz ochotę na kakao?- z kuchni krzyczy mój mąż
- Na kakao zawsze – odpowiadam, gdy dochodzę do kuchni i obejmuję go z tyłu. Jest wysoki i męski. Teraz dopiero wiem, co to znaczy mieć oparcie w mężczyźnie. Moja mama tego nie zaznała. Przez lata mieszkaliśmy z gnojem, który nosił miano mojego „ojca”. Tfu. Sukinsyn jeden. Bił nas ile się dało, kradł i wynosił wszystko z domu. Żyliśmy w ciągłym strachu. Nie mieliśmy pieniędzy. Na jedzenie, na ubrania, na nic. Nienawidziłam go z całego serca. Nie wiedziałam, co znaczy spokój, bezpieczny dom, szczęśliwe dzieciństwo.
- Witaj Malutka! – mój mąż odwraca się do mnie i całuje prosto w usta. Po tylu latach wciąż mówi do mnie „Maleńka”. Pamiętam ten cytat z filmu „Sara” z Bogusławem Lindą. Film kiepski, według mnie, ale te słowa utkwiły mi w pamięci.

Dla mnie to kwintesencja miłości, ciepła i spokoju, które teraz odbieram z nawiązką od świata. Mama też jest szczęśliwa. Po tylu latach może powiedzieć, że chce jej się wstawać rano, żeby móc żyć. Prawdziwie żyć.

Tupot nóżek na schodach oznacza, że zapach kakao zwabił małą szarańczę.
- Tatuś! Dla nas też zrób!
- Oj wy małe łośki superktośki! Kto tu zakłóca domowe ściskanie z mamusią!?
- My nie zakłócamy my się dołączamy! – wykrzykuje rezolutnie Jaśko i swoimi rączkami próbuje objąć rodziców.

Gdy już gorące napoje są gotowe dla całej czwórki, siadamy na kanapie i włączamy ulubioną bajkę „Boże Narodzenie Misia Yogi”. Każdy z nas zna ją niemal na pamięć. Śmiejemy się w tych samych momentach. Przewijamy na kawałkach, które mniej lubimy. Gdy film się kończy, dzieciaki już śpią ukryte w zagłębieniach sof i poduszek. Odnosimy je do łóżek i sami lokujemy się na kanapie.

- Coś jakaś przybita mi tu chodzisz. Coś się stało?
- A jakoś tak ostatnio nie mam nastroju. Cała firma na mojej głowie, bo Ala w szpitalu…
- Ups. Nie wiedziałem
- A bo nawet ci nie wspominałam
- Coś poważnego?
- Tak, straciła dziecko – oczy mojego męża zrobiły się okrągłe. Poznał córki Alicji i zdaje mi się, że pomyślał właśnie o nich. – Była w ciąży – dodałam – Poroniła - widziałam, że odetchnął z ulgą.

- A co byś powiedziała, żebyśmy my mieli jeszcze jedno dziecko? – zapytał obejmując mnie czule.

Ale mnie zaskoczył pytaniem! Boże!!!

- Co to, to nie! Najpierw musimy wychować tę dwójkę! A to już nie lada wyzwanie!
- Ale taki maluszek by nam się przydał!
- Ta ta! Łatwo ci mówić. Nie ty chodzisz w ciąży przez dziewięć miesięcy i nie ty potem siedzisz z nim w domu! Ja teraz rozkręcam firmę, pamiętasz? W takim momencie dzieci to ostatnia rzecz, która ma dodatni wpływ na potencjał rozwojowy.
- Bizneswoman mi się z ciebie zrobiła – zażartował i uszczypnął mnie delikatnie.
- No właśnie! Jako bizneswoman potrzebuję kilka dodatkowych par szpilek i wymianę garderoby! Przynajmniej jej części!
- No proszę proszę! Te wymagania, żeby sprostać oczekiwaniom rynkowym!
- A co ty myślisz – uśmiechnęłam się – dzisiejszy świat jest brutalny. Albo ktoś kupuje cię od razu albo jesteś na spalonej pozycji.

Leżeliśmy wtuleni w siebie. Łaskotaliśmy się, śmialiśmy, żartowaliśmy. Wypiliśmy po trzy kubki kakao i kilka lampek czerwonego wina.

- Mam dla ciebie prezent – powiedział nagle Michał.
- Prezent… hmmm…to jest to, co Tygryski lubią najbardziej.
- Zatem tygrysie… w piątek rano przyjeżdża tu twoja mama, a my wylatujemy na weekend do Holandii.
- Co?
- Ot co! Jakiś odpoczynek ci się należy.
- Ale teraz nie mogę Michał – mówię całkiem poważnie – nie wyrabiam z firmą, a wszystko teraz na mojej głowie.
- Kochanie, nic nie zmieni wyjazd na trzy dni, biorąc pod uwagę, że przed nami weekend.
- Ale…
- Żadnego „ale”. Nie ma pola do negocjacji. Zobaczysz, będzie fantastycznie!
- W to nie wątpię – odpowiadam bez przekonania
- No to teraz się uśmiechnij i chociaż przez chwilkę poudawaj, że cieszysz się z prezentu!
- Cieszę się!
- Oj tak! Bardzooo. To widać – mówi mój mąż najlepszy i znowu zaczyna mnie łaskotać. A tym razem finał tych igraszek jest przeznaczony tylko dla widzów dorosłych.


- Ala! Co z Tobą? - mówię do mojej wspólniczki, gdy następnego dnia odwiedzam ją w szpitalu
- Mam już dość tego leżenia. Mam dość siebie!
- Co się dzieje? – pytam, bo czuję, że to głębsza sprawa. – Coś z Karolem?
- Z Karolem! – odpowiada oburzona – z Karolem cholera wszystko w porządku!
- Przychodzi tutaj, jakby nic się nie stało, jakby to do niego nie dochodziło. Powiedziałam mu o Danielu, powiedziałam całą prawdę. Niech wie wszystko. O tym, że się zakochałam w zupełnie obcym facecie, że miałam z nim dziecko, że planowałam z nim życie.
- Wściekł się?
- No właśnie nie! Nie wkurzył! Nie krzyknął! Odparł, że rozumie, że wie, że nie powinien wyjeżdżać, że w trosce o własną karierę spieprzył tak dużo!
- Coś w tym jest!
- Tak, niby tak. Ale przecież wiedziałam, na co się zgadzam. Jesteśmy dorośli i zdawałam sobie sprawę, że wyjazd męża na pół roku nie jest prostą sprawą i że nie jest to trzydniowa, a nawet miesięczna delegacja. A skype i telefon wszystkiego nie załatwią.
- A wolałabyś żeby krzyczał?
- Wiesz… chyba bym wolała…przynajmniej wiedziałabym, że mu zależy!
- A nie zależy? Ala! Zobacz! Gdyby nie zależało, nie byłoby go tu kilka razy dziennie. Nie przynosiłby jedzenia, nie siedział, nie rozmawiał. Widzi w tym swój błąd. Teraz macie wiele do naprawy. Ale może właśnie dzięki temu, że nie krzyczy, że nie odszedł, że trwa jest szansa na wasze wspólne jutro. Pomyśl o tym w ten sposób.
- Może….
- Nie może tylko na pewno. Nie rób problemu tam, gdzie go nie ma.
- A robię?
- Robisz!!! Siedzisz tu i wymyślasz niestworzone historie! Wiem, szpital służy takim nastrojom, ale to, że będziesz wymyślała swoje własne interpretacje faktów, nic nie zmieni. Wierz mi. To znaczy może zmienić, ale w tym przypadku tylko na gorsze. Kiedy Stąd wychodzisz?
- W piątek powinnam.
- No i bardzo dobrze!
- Sobota, niedziela dla ciebie, a w poniedziałek do pracy. Firma nam się rozwija, coraz więcej rzeczy do załatwienia, ręce do pracy potrzebne. Nie będzie czasu na domniemania i podejrzenia. Zacznie się życie.
- Może to i prawda.
- Nie może tylko na pewno.
- Wkurzasz mnie. Nie wkurza się pacjentów – powiedziała z uśmiechem
- Ty też mnie wkurzasz! Tym bardziej nie wkurza się wspólników – odrzekłam i obie się zaśmiałyśmy.

Gdy dojeżdżałam do domu na dworze robiło się już coraz ciemniej. Wstąpiłam jeszcze do pobliskiego „warzywniaka”, żeby coś kupić na kolację. Zauważyłam siedzącego obok na trzepaku chłopca. Miał około 3-4 lat, nie więcej na pewno. Zdziwiłam się, że jest sam, o tej porze, w Warszawie, bez opieki. Zauważył, że się mu przyglądam i podszedł do mnie. Podszedł i objął mnie.
- Chcesz być moją mamusią – zapytał – tak pięknie pachniesz.
- Ale ty masz swoją mamusię. Gdzie ona jest?
- W placy – niewyraźnie odparł maluszek
- A ty z kim tu jesteś?
-Siam. Czekam na mamę. Ona będzie o ósmej – mówił dziecięcym głosem uroczy chłopczyk
Spojrzałam na zegarek. Była 20.02.

- A pani co tu robi? – doszedł do mnie zza pleców kobiecy głos
- Stoję
- Chce pani tego drania. Z chęcią go pani oddam. Jest jak kula u nogi.
- Mama – wykrzyknął chłopczyk, chciał ją przytulić, a ona odepchnęła go nogą
- Pobrudzisz mi kurtkę – odrzekła – Jesteś cały brudny. Ojciec w domu, nachlany pewnie leży.

Stałam wryta jak słup. Przypomniała mi się sytuacja z dzieciństwa, gdy mój ojciec podobnie mnie traktował. Na szczęście zawsze była mama. Ten mały nie ma ani matki ani ojca. Z całego serca mu współczułam. Gdy zaczął kaszleć, przestraszyłam się nie na żarty.

- Musi pani iść z nim do lekarza. Może mieć zapalenie oskrzeli. Taki kaszel nie wróży nic dobrego – powiedziałam do kobiety
- A myśli pani, że mam na to czas. Cholera jasna, pierdzielona damulka, która kurwa myśli, że wszystko w życiu podane jest na tacy. Haruję jak wół, nie mam czasu na chodzenie po jakiś lekarzach. Zresztą, co ci do tego?
- Właściwie nic. Czy mogłabym jednak pani pomóc? Zabrałabym jutro chłopca do lekarza, jeśli pani nie ma czasu.
- Jak chcesz to bierz. Ale jak zarazisz się od tego małego wszarza, to już nie moja sprawa.
- Rozumiem. Biorę to na siebie.
- Głupie bogate babsko.

Nie skomentowałam tego, bo nie warto kontynuować takich dyskusji.

- Czy mogę przyjechać po niego jutro rano?
- Teraz możesz wziąć go jak chcesz.

Spojrzałam na chłopca. Kopał kamyk. Popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem.

- Chcę – odpowiedziałam. I kilka minut później jechaliśmy razem samochodem. Do domu.

piątek, 18 listopada 2011

Najlepsze życzenia urodzinowe dla jednej z pierwszych i najwierniejszych czytelniczek Niebieskiej Tasiemki!

Monisiu, wszystkiego, co dobre i piękne

Mati

ODCINEK 41 - LOTNISKO

Lubię lotniska. Mimo tłoku, szumu, ogólnego harmidru, po prostu je lubię. Mają w sobie coś szczególnego. Jakąś tajemnicę. Każdy gdzieś leci, skądś wraca, kogoś żegna lub kogoś wita. Ludzie mijają się ze sobą, spotykają, odchodzą. Jest radość i są łzy. Jest szczęście i smutek. Dwie skrajności.

Przyjechałam dwie godziny przed planowanym przylotem Karola. Usiadłam sobie w kąciku hali przylotów i obserwowałam to, co wokół się dzieje. Przyjechałam sama. Bez dziewczynek. Tak wolę. Chyba. Nie jestem niczego pewna. Nie wiem, jak powiem Karolowi o dziecku, o nie jego dziecku. Co mu powiem o Danielu, o tym wieczorze, kiedy przyjechał po mnie do firmy, a potem kochaliśmy się na tylnim siedzeniu jego auta. Nie zabezpieczając się, poszliśmy na całość. Nie myśleliśmy o konsekwencjach. Jakby takie sytuacje działy się tylko w książkach, albo w filmach bez happy endu.

Ale jesteśmy dorośli. Za konsekwencje musimy płacić. Dlaczego tylko musi za nie płacić cała moja rodzina? Za moją słabość i za moją głupotę.

Wczoraj była u mnie Sylwia. Jakoś tak ostatnio lepiej nam się rozmawia. Powoli odbudowujemy to, co gdzieś zgubiłyśmy. Oczywiście o dziecku nic nie powiedziałam. Nikt nie wie. Nawet Kornelia. Jedynie mój ginekolog i ja. I chyba suczka sąsiadów coś wyczuwa, bo tak ostatnio się do mnie tuli, gdy akurat spotkam ją na spacerze ze swoją panią.
Sylwia ma rewelacyjny kontakt z dziewczynkami. Asik ją po prostu uwielbia bez granic. Basia zwierza jej się ze swoich problemów, a Kasia zabiera od czasu do czasu na terapię. No i nie da się ukryć, że przez wiele wiele lat była nieodłączną częścią naszej rodziny. Zaprosiłam ją na jutrzejszy wieczór – powitalną kolację z okazji powrotu Karola. Była mile zaskoczona. I obiecała, że się pojawi.

Telefon wibruje mi w kieszeni. Kornelia. Siet! Zapomniałam wysłać mail do klienta. Cholera!
- Cześć Kornelia! Przepraszam bardzo za ten mail. Zaraz go wyślę. Na śmierć zapomniałam
- Jaki mail?
- Ten który miałam wysłać do Poczytowskiego z przypomnieniem o witrynie.
- A to… nie, to zupełnie nieważne. Słuchaj! Mam mega wiadomość. Wyobraź sobie, że naszymi książkami zainteresowane jest ministerstwo. Chcą zamówić kilkanaście sztuk na początek, a potem być może uda się dłuższa współpraca!
- Wow! Super!
- Nooo… I w związku z tym w następnym tygodniu mamy jechać do Belgii!
- Do Belgii? – pytam z niedowierzaniem.
- Do Belgii! Przecież to nie jest na końcu świata!
- Wiem wiem.
- Nie cieszysz się? – pyta, bo w moim głosie raczej słychać przerażenie niż radość
- Cieszę – mówię. I naprawdę się cieszę. Przeraża mnie lot. Z dzieckiem w brzuchu i z moim samopoczuciem dość kiepskim i częstymi wizytami w toalecie. Co wszystko razem daje jeden efekt – kompletny brak profesjonalizmu. – Przepraszam za taką reakcję, ale czekam na lotnisku na Karola i trochę się denerwuję – mówię prawdę. Nie pełną ale prawdę.
- A to wyjaśnia wszystko – moje słowa wyraźnie uspokoiły wspólniczkę. – Zupełnie zapomniałam, że to dzisiaj.
- Dzisiaj. Za chwilę będzie lądował jego samolot.
- No to nie przeszkadzam
- Zadzwonię do ciebie jutro, dobrze?
- Jasne! Powodzenia!
- A może wpadniecie do nas jutro na kolację. Chciałabym cię przedstawić Karolowi.
- Jesteś pewna?
- No jasne! Zapraszam!
- Zapytam w domu, czy nie mają innych planów, ale chętnie wpadniemy, jeśli nic nie stanie na przeszkodzie.
- Daj znać, jak już będziesz coś wiedziała.
- Na pewno! Trzymaj się!
- Do zobaczenia!

Nasza firma naprawdę zaczęła się rozrastać. Z małych rzeczy do coraz większych. Pracy dużo, ale widać powoli rezultaty działań. I to cieszy. Mnie bardziej. Kornelia wciąż nie jest do końca zadowolona. Ona wie, do czego chce dojść, co jest naszym celem. I wiem, że dopóki go nie osiągnie, nie spocznie. Nie bawią jej połowiczne sukcesy, nagrody w połowie biegu. Ona jest długodystansowcem. Swój sukces zauważa wtedy, gdy osiąga finalny efekt. Ja zupełnie inaczej. Mnie cieszą małe rzeczy, drobne radości. W rezultacie można stwierdzić, że świetnie się uzupełniamy. I to jest prawda. W jednych rzeczach ona jest silniejsza, w innych ja. Tak to już bywa w życiu, a jeśli w biznesie to współgra, wróży pozytywny efekt.

Samolot Karola zbliża się do lądowania. Moje serce bije jak oszalałe. Nie wiem, czy z radości czy z wyrzutów sumienia. Cieszę się i jednocześnie ogromnie boję. Wiem, że będę musiała mu powiedzieć prawdę – przecież i tak się dowie. Wiem, że zażąda rozwodu, a nasze życie zmieni się o 180 stopni. Żal mi nas, naszych przeżytych wspólnie dni, naszych dziewczynek. Myślę nad tym, co powie Daniel, gdy dowie się, że noszę jego dziecko. Jak zareaguje, czy będzie chciał je wychowywać razem ze mną.
Tyle pytań i żadnej odpowiedzi. Za to tysiące myśli, które wibrują w głowie.

- Jaka ja byłam głupia! - myślę sobie - Jak mogłam dać tak bardzo ponieść się emocjom! Do jasnej cholery! Pieprzony świat! Czemu tak jest? Czemu ja? Akurat ja!!!! Jest tyle ludzi na świecie, tyle osób czeka na upragnione dziecko, a ja się nawet nie cieszę. Nawet nie potrafię się uśmiechnąć na myśl o maleństwie, które rozwija się w moim brzuchu. A przecież wiem, że ono zasługuje na coś więcej. Zasługuje na cudowne życie, którego ja mu nie dam. Nie dam, bo swoje cudowne życie spieprzyłam! Teraz dociera do mnie, co zrobiłam, jak wiele mogę stracić, jak bardzo zależy mi na naszej rodzinie!


Czekam na Karola. Chciałabym mieć to już wszystko za sobą. A tak naprawdę przede mną ogromna góra do przejścia. I nie wiem, jak ją pokonam. I z kim. Z Karolem? Z Danielem? Sama? Słabo mi się robi, jak o tym wszystkim myślę, jak się nad tym zastanawiam. Powinnam wypoczywać, śmiać się, cieszyć. A tu wszystko zupełnie odwrotnie. Zupełnie bez sensu. Zupełnie nie tak, jak być powinno.

Nagle poczułam skurcz w brzuchu i rozrywający na wskroś ból. Aż kucnęłam z wrażenia. Przypomniało mi się zdarzenie sprzed lat. Pobiegłam do toalety. Na bieliźnie pojawiły się kropelki krwi. Nie ma większego krwawienia, więc odetchnęłam z ulgą. Zadzwoniłam do mojego lekarza i umówiłam się na popołudniową wizytę. Chciał, żebym teraz przyjechała, ale przecież muszę odebrać Karola. Właśnie!!!! Karol!!!! Gdy dotarłam ponownie do hali przylotów, on właśnie wychodził. Był opalony, wyglądał niezwykle męsko. Serce zabiło mocniej! Kolana się ugięły. W brzuchu znowu poczułam okropny skurcz. To chyba nerwy.
- Cholera – powiedziałam po cichu. Wszystko nie szło tak, jak powinno. I nagle podszedł on. Nic nie powiedział. Popatrzył mi głęboko w oczy, mocno przytulił i pocałował w czoło.

Staliśmy tak wtuleni w siebie. Nie wiem, ile czasu upłynęło. 5, 10, 15, 20 minut. Wkoło nas ludzie, tłok i ścisk.
- Zabierzesz mnie do domu? – zapytał
Skinełąm głową….

Przytuliłam się do niego i….

I zemdlałam.

Obudziłam się w szpitalu. Nade mną stał Karol. Wiedziałam, co się stało. Wiedziałam, że on wie. Widziałam to w jego wzroku.

środa, 16 listopada 2011

Informacja

Z powodu braku do internetu dzisiejszy odcinek Niebieskiej Tasiemki ukaże się wieczorem...

miłego dnia i do zobaczenia wieczorem

Mati

środa, 9 listopada 2011

ODCINEK 40 - CIĄŻA

Toalety nie są zbyt interesującymi pomieszczeniami, ale biorąc pod uwagę fakt, że w miejscach publicznych tylko tam można się na chwilę odizolować, siedzę w takim przybytku dobre kilkanaście minut i próbuję zebrać myśli. Nie jest to łatwe, bo te myśli są nieposkładane, szybkie i skomplikowane.

Przede mną na podłodze leży rozwalone opakowanie testu ciążowego. Właśnie przed chwilą pojawiła się na nim urocza druga kreseczka. Co prawda wątpliwej jakości (jakaś taka mała i blada), ale zawsze.
Cholera. Każdy wie, że to nie najlepszy czas na takie ekscesy. Po drugie jak ja powiem o tym rodzinie. Będę miała dziecko z teoretycznie obcym facetem. Wow! Kocham go ponad życie i chcę z nim być. I jestem z nim szczęśliwa, ale nie wiem, czy moi najbliżsi są na tyle wyrozumiali, żeby to zrozumieć w pełni.

- Zaraz – odpowiadam, gdy słyszę stukanie do drzwi. Chyba czas się zbierać do wyjścia. Wrzucam do torebki dowody winy, jakby ktoś przez przypadek mógł poznać moją tożsamość, i wychodzę spowrotem do świata żywych.

Biegnę zatłoczoną ulicą Nowego Świata. Nie zatrzymuję się. Nie uzmysławiam sobie, że to może nie mieć dobrego wpływu na nowe życie, które ma początek w moim brzuchu. Jakby odruchowo dotykam ręką okolic mojego pępka. Nic nie czuję. Kompletnie nic. Fakt, moje piersi od kilku tygodni mają imponująco większy rozmiar i stały się pełniejsze, ale nigdy w życiu nie pomyślałabym, że przyczyna tego faktu jest aż tak bardzo skomplikowana.

Pierwszą rzeczą po powrocie do domu (zanim dziewczyny po skończonych zajęciach się tu zlecą), jest wykręcenie numeru telefonu do mojego ginekologa. Testy testami, jednak on da mi dopiero najpełniejszą informację. Ma wolny termin dopiero w piątek. Zważywszy na to, że jest wtorek i że kobiety w ciąży nie mogą (a przynajmniej nie powinny) się denerwować, nie brzmi to zbyt optymistycznie. Jakby cokolwiek wokół takie było.

Nie mogę się na niczym skupić. Posprzątałam swój pokój, zrobiłam tonę naleśników, przejrzałam listę zadań, które mam wykonać na jutro i za żadne z nich się nie zabrałam, bo nic nie wydało mi się ważniejsze niż fakt, że do jasnej cholery jakimś pieprzonym zbiegiem okoliczności jestem ciąży.

Tak tak, wiem. Dzieci nie biorą się z niczego. Dobrze znam procedurę. I mimo że wydawało mi się, że znam także skutki nie podporządkowywania się zasadom, to jednak w teorii wydawały się mniej niebezpieczne niż w praktyce.

- Tak słucham – mówię do słuchawki telefonu, którego sygnał rozległ się w korytarzu
- Alicja? – pyta zdziwiony Karol
- Tak, a kto inny?! – odpowiadam nieco złośliwie
- Masz taki zmieniony głos. Coś się stało?

Chcę wykrzyczeć, że tak! Że będę miała dziecko! Dziecko którego nie planowałam. Ale nie jestem w stanie mu tego powiedzieć. Nie przez telefon. Nie bez potwierdzenia lekarza.
Rozmawiamy jeszcze chwilkę. Jakoś uspokaja mnie to na duchu. Choć nie tak do końca. Nic mu nie mówię. No bo niby co. Buuu. Człowiek, niezależnie chyba od wieku, nie jest gotowy na takie sensacyjne wieści. Ja pierdzielę. Niby mam życie poukładane, niby wszystko ok. Niby rodzina, przyjaciele. Perspektywa fajnej pracy, godnych zarobków, a tu proszę. Bam. Jajko-niespodzianka.

Do piątku wykonuję wszystkie czynności rutynowo. Nie mogę się na niczym skupić i na niczym skoncentrować. W poczekalni u mojego lekarza siedzę jakby w jakimś omamie. Gdy potwierdza się istota bladej kreseczki na teście ciążowym, wiem, że moje życie nie będzie już nigdy takie same. Z plikiem karteczek – skierowaniami na badania, receptami, informacjami o koniecznych witaminach i tym podobnymi ciekawostkami wychodzę z gabinetu.

W pobliżu park łazienkowski. Kupuję chleb w pobliskiej piekarni i wśród zieleni karmię kaczki. Lubię tu przychodzić. Mam swoje ulubione miejsca. Ciche zakątki, gdzie mogę się ukryć przed światem. Tak jak teraz. Muszę uspokoić myśli, nie dać się porwać emocjom, przemyśleć wszystko.

Pierwsze i najważniejsze to sposób, w jaki poinformować rodzinę. Jak jej powiedzieć. Komu pierwszemu. Co z Karolem? Co z moim życiem? Samo się nie wyjaśni.

- Cholera! – krzyczę. Nie wytrzymuję. Emocje biorą górę nad rozumem. To głupie, ale co na to poradzę.

Przez cały weekend nie odbieram telefonów. Jadę do rodziców i zaszywam się w moim rodzinnym domu. Unikam Karola, unikam tych wszystkich, którzy powinni znać prawdę.

Jednak poniedziałek zbliża się wielkimi krokami. Umawiam się na rozmowę z Karolem. I tak przecież już wcześniej podjęłam decyzję, czy chcę z nim być czy nie. Ślub nic tutaj nie zmienia. Będzie ciężko, ale kto powiedział, że życie ma być lekkie.

W nocy przeszywa mnie okropny ból brzucha. Resztkami sił idę do toalety. Gdy siadam na sedesie wiem, że problem nie jest mały. Po moich nogach spływają strużki krwi. Coraz szybciej i szybciej. Jest mi słabo. Coraz bardziej. Osuwam się o ścianę.

Budzę się w szpitalu. Nade mną stoi kilka osób. Coś mi podają i znowu zasypiam. Gdy kolejny raz odzyskuję przytomność, obok są rodzice i Karol.

- Co się dzieje? – pytam
- Porozmawiamy później – mówi mama
- Mamo! – prawie krzyczę. Wie dobrze, jak nie lubię zostawiać rozmów na później. Zwłaszcza takich.
- Byłaś w ciąży
- Co?
- Byłaś w ciąży. – powtarza spokojnie
- Wiem. Wiem, że jestem w ciąży - szepcę
- Wiesz? Od kiedy wiedziałaś? – mama pyta z niedowierzaniem
- Od kilku dni. Chciałam wam powiedzieć. Przede wszystkim tobie kochanie – zwracam się do Karola. – Będę miała dziecko – mówię spokojnie.

Milczenie przeszywa salę. Rozumiem, że mogą być zaskoczeni, ale bez przesady. Mogliby się cieszyć choć trochę. Ale nic takiego nie widać na ich twarzy.

- Będziecie dziadkami – mówię. – Nie cieszycie się? No powiedzcie coś.

- Kochanie. Przed chwilą miałaś zabieg. Straciłaś dziecko.
- Co?
- Poroniłaś. Twoja współlokatorka znalazła cię w łazience. Byłaś nieprzytomna. Leżałaś we krwi. Wezwała pogotowie.

Nie docierały do mnie te słowa. Straciłam moje dziecko. Nasze dziecko. Nie kochałam go przecież, nawet go nie chciałam. Tak mi się zdawało. Teraz wydaje mi się zupełnie inaczej.

Razem z Karolem właśnie tam w parku łazienkowskim zasadziliśmy małe drzewko, aby pamiętać o naszym maleństwie. Rok później – dokładnie w tym samym miejscu – Karol mi się oświadczył, a ja powiedziałam „tak”. Tutaj też przyszliśmy na nasz pierwszy spacer z Kasią, potem Basią, a następnie Joasią.

Dzisiaj siedzę pod dużym już drzewem i zastanawiam się, co zrobić z własnym życiem. Wspomnienia narastają. Problem jest jednak ten sam. Jestem w ciąży. Tym razem jednak z kimś innym. Z Danielem.

środa, 26 października 2011

ODCINEK 39 - LEKCJA GEOGRAFII

Żałuję.

„Żałuję” to chyba najlżejsze określenie tego, co się stało, tego, co zrobiłam ze swoim życiem i zdrowiem. Dopiero teraz, po kilku miesiącach dociera do mnie, jaka byłam głupia i naiwna. Jak łatwo wciągnęłam się w gierki, które z pozoru nieszkodliwe, mają wpływ na całe moje życie.

Po pierwsze strata Kuby. Nie mógł znieść tego mojego odchudzania. Mówił, że się zmieniłam, że mnie nie poznaje, że nie chce, żebym była jak Michalina i jej banda. Odsuwaliśmy się od siebie. Ja byłam coraz bardziej zapatrzona w Miśkę, a on coraz bardziej w Monikę. To mnie tym bardziej dopingowało do tego, żeby się jeszcze więcej odchudzać i pokazać Kubie, jaka ze mnie laska.

Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Trafiłam do szpitala, a moje wyniki z badania krwi okazały się fatalne. Zajął się mną doktor Maciej. Super lekarz. Pomagał mi przez to przejść, zapisałam się na terapię psychiatryczną, chodzę na nią regularnie i rzeczywiście pomaga. Pani Anastazja uświadomiła mi, jak bardzo niezdrowe odchudzanie, potem bulimia czy anoreksja wykańczają nie tylko fizycznie człowieka, ale też niszczą jego psychikę, burza kontakty ze społeczeństwem, oddalają od bliskich, a w rezultacie prowadzą do osamotnienia, szukania pocieszenia w czterech ścianach.

Kolejną sprawą jest moje zdrowie. Mam anemię. Muszę bardzo uważać na to, co jem, kiedy i w jakich ilościach. Często mdleję, tracę przytomność. Podstawą diety jest wszystko, co zawiera dużo żelaza.
No i moje zęby. Przez to, że tak często wymiotowałam, szkliwo się zniszczyło i weszła próchnica. Chodzę więc co tydzień do stomatologa, który boruje mi dziurę po dziurze. Oczywiście bez znieczulenia. Ja znieczuleń nie biorę! Mam w nosie! Chcę wiedzieć, co baba tam mi robi w zębie, a nie siedzieć jak otępiała, a potem czekać aż zejdzie opuchlizna z policzka. Pod tym względem jestem podobna do mamy! Tata nie dość, że rzadko chodzi do dentysty, to podczas ostatniej wizyty chciał znieczulenie na sam „przegląd” uzębienia.
Nie mówię już o żołądku i innych takich wewnętrznych organach. Wpędziłam się w niezłe gówno. I to na własne życzenie! Ale teraz muszę się uporać z tym całym bałaganem. Moja piaskownica i moje zabawki. Mama mi pomaga, wspiera. Częściej ze sobą rozmawiamy. Wpuściłam ją trochę do mojego życia, do którego od dawna nikt poza Asią nie miał wstępu. Nie ufam ludziom. Boję się porażki i zranienia. Dlatego często jestem takim odludkiem. Dobrze czuję się sama ze sobą, gdy rysuję, gdy tworzę.

Marzę o architekturze. Chciałabym projektować wnętrza. Teraz cały wysiłek wkładam w to, żeby dostać się na studia. Chodzę na kursy rysunku, uczę się historii malarstwa. Mam nadzieję, że się dostanę. To moja wielka szansa. Wreszcie pokażę wszystkim, na co mnie stać. Może rodzice będą ze mnie dumni.Bardzo bardzo bardzo bardzo bym chciała.

- Kaśka! – Oliwia szepce mi podczas matmy do ucha. Siedzi za mną w ławce, a ten sposób komunikacji sprawdza się w szkolnych salach od lat – Idziesz z nami do kina po szkole?
- Mam korki o 18 – piszę jej wiadomość w zeszycie i podnoszę go do góry
- Do osiemnastej się wyrobimy!
- Zatem ok.! – kolejny wpis do zeszytu

- Dziewczyny, proszę o spokój. Jeśli chcecie czymś podzielić się z całą klasą, to bardzo proszę – geografica nie pozwala sobie na takie zagrania na jej lekcji. – A może któraś z was ma zamiar zaprezentować się przed tablicą. Zawsze możemy sprawdzić wasz zasób wiadomości

Z doświadczenia wiemy, ze lepiej się nie odzywać, pozwolić się jej wygadać, a na końcu przeprosić.

- Gdyby tak wszyscy rozmawiali na lekcji, od czegóż byłyby przerwy. Czy dla was przerwy są za krótkie? – chwila milczenia, które tylko z pozotu jest bezpieczne. – No proszę, odpowiedzcie mi, czy przerwy dla was są za krótkie na to, żeby się wygadać? Nie licząc oczywiście spotkań po szkole, smsów, telefonów, gadu-gadu, facebooka i innych takich. A czy ktoś z was napisał ostatnio jakiś list? Szkoda, że ta tradycja zanika. Dla was liczy się tylko internet. Tam zdobywacie znajomości, tam dyskutujecie, tam się ze sobą spotykacie. Nie zapominajcie jednak o przebywaniu ze sobą, rozmowie w cztery oczy. Bo czego wy nauczycie wasze dzieci? Jak będziecie z nimi się porozumiewać? Fakt, w internecie można znaleźć dosłownie wszystko, ale nie można przestać czytać książek, gazet. Choć podobno w dzisiejszych czasach elektroniczne wersje sprzedają się dużo lepiej. Tak samo audiobooki. Oczywiście, to nic złego. Rozumiem ten postęp technologiczny i sama z niego korzystam, mimo że uważacie mnie za starą i spróchniałą. No nie patrzcie tak na mnie! Wiem, że tak jest. Też kiedyś byłam w waszym wieku i przepaść między mną a nauczycielami wydawała się nie do pokonania. Chcę wam tylko uświadomić, że postęp technologiczny nie może zastąpić wszystkiego. Relacji, spotkań, szczerej rozmowy, kreatywnej dyskusji, dotyku i ciepła, w końcu miłości. Takiej prawdziwej, a nie zero-jedynkowej.

Cała klasa siedzi w bezruchu. Słuchamy ze zdziwieniem. Geografica taka inna niż zwykle. Otworzyła się na nas, powiedziała więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Krytykuje, ale rozsądnie. Wow. Respect. Po minach kolegów widzę, że też to „kupili”.

- A kto z was nie ma konta na facebooku? – zapytała po chwili. – No proszę, podnieście ręce.

Dwie dłonie w górze. Paweł i Kuba. Mój Kuba. To znaczy teraz Kuba Moniki.

- Dwie osoby. Zdradzicie nam powody waszej nieobecności na najbardziej znanym portalu społecznościowym.

- Mi zablokowało się konto – przyznał szczerze Paweł. – Brat mi zrobił psikusa, zmienił hasło i mail i skasował mój profil. A nowego nie miałem czasu jeszcze założyć, bo to było w ten weekend.
- No cóż – nauczycielka nie była najwyraźniej mega zadowolona z tej odpowiedzi – plus za szczerość. W dzisiejszym świecie szczerość jak na lekarstwo. Stąd doceniam. A ty Kuba? – zwróciła się do mojego byłego a obecnego Moniki chłopaka.
- Ja nie założę. Nie potrzebuję. Nie utożsamiam się z tym nurtem. Nie chcę, żeby ktoś wkradał się w moją prywatność. I nie mam też potrzeby podglądania ani obserwowania innych. Konta na naszej-klasie też nie miałem. Ale to, że nie mam to nie znaczy, że neguję. Jednak każdy ma prawo wyboru. Ja zazwyczaj wybieram odwrotnie niż wszyscy, co oczywiście jest utapieniem dla mojej mamy.

Zaczęliśmy się śmiać, lecz tak naprawdę Kuba urósł w naszych oczach. Fakt jest faktem, przeciwstawia się, brnie czasem pod prąd, tworzy sobie niezależne ścieżki. Jest pewien tego, co robi i co mówi. Komu mówi i ile mówi. Jest oryginalny, ale nie dlatego, żeby tym się „wylansować”. Nie lubi stereotypów, „owczego pędu”, pogoni za czymś, co jest akurat modne i „na czasie”. Wcześniej nie zwracałam na to uwagi. Teraz dopiero zrozumiałam, o co w tym chodzi.

Ta lekcja była niesamowita. Babka z geografii okazała się człowiekiem. I to człowiekiem, który nas urzekł, którego polubiliśmy. Polubiliśmy mimo tego, że na sam koniec zrobiła nam „pięciominutówkę”, z której wszyscy dostaliśmy „pały”.

A po szkole zamiast do kina poszliśmy do kawiarni. I rozmawialiśmy. Dyskutowaliśmy, czasem łagodnie, czasem bardziej ostro. Ale o ważnych dla nas kwestiach. Nie było Michaliny z ekipą. Kuba nas coraz bardziej zaskakiwał. Dojrzałością, światopoglądem innym od milionów nastolatków, odwagą reprezentowania swoich poglądów.

- Mogę cię odprowadzić? – zapytał, gdy już wychodziłam
Skinęłam głową, zgadzając się, a moje serce biło coraz szybciej.

wtorek, 25 października 2011

FACEBOOK - LUBIĘ TO :)

Jeśli lubisz Niebieską Tasiemkę, kliknij "Lubię To" na profilu na Facebook :)

http://www.facebook.com/pages/Niebieska-Tasiemka/172469499449547

środa, 19 października 2011

ODCINEK 38 - MAMA

Tydzień do powrotu Karola. I co? Znowu zaczniemy być kochającą się rodzinką? Jakby tego pół roku nie było? Jakby życie się nie zmieniło? Doskonale funkcjonujemy (albo prawie doskonale) jako rodzina bez męża (lecz jednak z jego zarobkami). A teraz znowu będzie trzeba poprzestawiać na nowo to, co udało się zbudować. Najpierw uczymy się życia bez męża i ojca, a potem życia z nim.

Cieszę się, że jest weekend. To był męczący tydzień. Nasza firma działa coraz lepiej. Jeszcze dużo do doskonałości, ale są pierwsze zlecenia, co Kornelia traktuje jako dobry znak. Zastanawia mnie, skąd u niej taka niezłomna wiara, że to wszystko się uda. Wolę jednak nie pytać. Ja swój pesymizm chowam głęboko pod łóżko i staram się czerpać jak najwięcej z jej energii i zapału. Doskonale zdaję sobie sprawę, że gdyby nie ona, nie miałabym tyle siły, samozaparcia, woli walki, że to wszystko byłoby wielkim fiaskiem, albo nigdy by nie powstało. Wysyłałabym więc dalej swoje cv czekając, aż ktoś się zlituje nad bibliotekarką z doświadczeniem. Gdybym skończyła studia medyczne, prawnicze, finansowe to co innego. A bibliotekoznawstwo? Średnio pożądany kierunek na rynku pracy. Ale przynajmniej dla ludzi oczytanych i inteligentnych.

Oczy mi się dzisiaj zamykają. Chcę iść spać i marzę o łóżku. Zastanawiam się, czy od razu się położyć, czy jeszcze wejść pod prysznic. Z chęcią zrobiłabym tylko to pierwsze, ale nie lubię kłaść się do łóżka bez kąpieli. Obsesja? Być może. Na szczęście niegroźna. Dużo bardziej niebezpieczną jest Daniel. Obsesja? Zakochanie? Zauroczenie? Jakkolwiek bym tego nie nazwała, objawy są takie same. Drżenie ciała, niespokojne myśli, zamglony wzrok, strach i radość jednocześnie, namiętność i pożądanie.

Kocham Daniela. I kocham Karola. Czy można kochać dwóch facetów jednocześnie? Wiem, że moja miłość do Daniela niszczy wiele, a jeszcze więcej może dopiero zniszczyć. Staram się szukać pozytywnych stron, ale jakoś nie potrafię być obiektywna. Brnę więc dalej w moją zakazaną cudowną i niebezpieczną przygodę. Wiem, że za chwilę ona się skończy, będzie bardziej ograniczona, mniej dostępna.

- Babcia – z przedpokoju dało się słyszeć dzwonek do drzwi, a potem okrzyk moich latorośli!
- Babciu, nie mówiłaś nic, że przyjeżdżasz?
- Zostaniesz u nas?
- Przywiozłaś nam coś?
- A ile zostaniesz?
- A jesteś sama?
- Czym przyjechałaś?
- Mama nic nie mówiła, że będziesz u nas!
- A wiesz, że tatuś wraca w następnym tygodniu!
- A Basia dostała okres! Babciu, co to jest ten okres? Ja też chcę dostać. Czemu ja nie dostaję nic tylko Basia – to głos mojej Asiulki
- A ja już jestem w domu! Na razie nie idę do szpitala! Przytyłam dwa kilo!
- A wiesz, że mama ma nową pracę? Jest teraz… Basia, jak to się nazywa… a… już wiem…Batman
- Nie Batman osiołku, a biznes woman – Basia poprawia Asię, która ostatnio gada jak najęta
- A wiesz, że będę miała chomiczka. Za niedługo mam urodziny i to będzie mój prezent
- Ciocia Sylwia miała do nas wczoraj przyjść, ale jej nie było. Chyba gdzieś wyjechała. Tęsknię za nią.
- A ja mam w szkole zajęcia z baletu – to Basia
- A ja uczę się hiszpańskiego – to Kasia
- A ja zaczęłam chodzić na basen – to Kasia
- A ja mam tańce w przedszkolu – to Asik
- A mama chodzi na atetik – znowu Asik
- Aerobik – poprawia ją Kasia

Jestem pewna, że moje dzieci skutecznie potrafią zamęczyć przekrzykiwaniem, przemądrzaniem, informacjami i pytaniami. Postanowiłam pomóc mojej rodzicielce w walce z trzema potworkami, które nie przestają mówić.

- Cześć mamuś! Co za niespodzianka! – mówię i przeciskam się przez grono jej wiernych fanek, żeby ją uścisnąć!
- Cześć córcia! Mam kilka dni wolnego, to postanowiłam was odwiedzić. Dzwoniłam do ciebie wczoraj wieczorem, ale było zajęte.

To fakt, gadałam z Danielem długo długo - myślę sobie, ale do niczego się nie przyznaję. Już jestem perfekcjonistką w pomijaniu tego tematu. Czyli omijaniu prawdy. Ciekawe czy omijanie prawdy jest mniejszym grzechem niż kłamstwo.

- Więc postanowiłam, że tak czy siak przyjadę i ci trochę pomogę. Siedzisz tu samiutka i nie masz się na kim wesprzeć
- Babciu, mama ma nas – mówi rezolutnie moja najmniejsza pociecha.
- No tak tak! – jakże mogłabym o was zapomnieć!
- A wiecie! Mam coś dla was!
- Prezenty!!! – krzyczy tylko Asia, ale oczy świecą się radośnie u całej trójki

Dwie godziny później, gdy już rozpakowywanie niespodzianek, ściskanie, gadanie o wszystkim i o niczym, przytulanie i przekrzykiwanie wzajemne ustało, dzieciaki poszły do sklepu po kilka rzeczy do kolacji, a ja zrobiłam herbatę i z kubkami w rękach usiadłyśmy z mamą w kuchni.

- Wreszcie chwila spokoju
- Mam cudowne wnuczki.
- Oj tak, potrafią zagadać człowieka.
- A co u ciebie?
- Skąd to pytanie?
- A mama nie może spytać córki, co u niej?
- Chodzi mi o formę pytania – oficjalna i sztywna, zazwyczaj jesteś bardziej bezpośrednia.
- Wydaje ci się – mama się uśmiecha dziwnie i wiem, że to nie chodzi tylko o zwykłe nieformalne zapytanie
- Raczej nie. Kogo jak kogo, ale ciebie znam od urodzenia.
- Ok. Zapytam wprost. Kim jest Daniel?

Uuu. Skąd ona wie o Danielu? Robi się niebezpiecznie. Bardzo niebezpiecznie. Poczułam, jak pali mi się grunt pod nogami. Ścisk w żołądku, nerwowy ścisk. W głowie szum.

- Skąd to pytanie?
- Zaczynasz się powtarzać.
- Mamo, nie przekomarzaj się ze mną!
- To dlaczego się tak denerwujesz?
- Bo nie wiem, o co ci chodzi – mówię lekko podniesionym głosem
- Pamiętasz, jak odwiedziłaś mnie w ubiegły piątek z dziewczynkami?
- A dlaczego miałabym nie pamiętać?
- Poszłyście na spacer
- No i? Zawsze przecież chodzimy – jestem trochę niemiła, ale to ze zdenerwowania
- Zostawiłaś telefon na stole. W międzyczasie przyszło na niego blisko 10 smsów od niejakiego „Daniela” oraz były dwa połączenia nieodebrane. Nie chciałam być wścibska, ale komórka tak długo wibrowała na stole, że poszłam ją wyciszyć i wówczas zobaczyłam, kto dzwoni. Potem był sms za smsem. Oczywiście żadnego z nich nie przeczytałam. Byłam wręcz pewna, że to dotyczy pracy, w końcu piątek jest dniem roboczym. Potem wróciłyście, a ty czytając wiadomości, które otrzymałaś zrobiłaś się czerwona na twarzy. I w ogóle jesteś ostatnio taka…. jakby to powiedzieć…. bardziej zadowolona z życia. Co jest sprzeczne z tym, że nie ma męża przy tobie i niedawno straciłaś pracę.

Byłam w szoku, jak dobrze mnie zna. Jak mnie wyczuła. Ze zwykłych obserwacji. Jest dobrą matką. Czy ja tak dobrze znam moje córki, czy umiałabym coś takiego zauważyć.

- Daniel jest kolegą. Poznałam go w bibliotece, gdy jeszcze tam pracowałam. Jesteśmy przyjaciółmi.
- Nie musisz mi zdradzać szczegółów kochanie. Chcę tylko być pewna, że wiesz, co robisz, że w nic złego się nie pakujesz.
- Nie, to nic złego. Chyba nie – kogo jak kogo, ale własnej mamy nie potrafię kłamać.
- Pamiętaj, że masz rodzinę. Jesteś mamą i masz cudowne dzieci i dobrego męża. W życiu jest tak, że raz jest lepiej a raz gorzej. Dzięki temu, że jest źle, dostrzegamy i doceniamy później te dobre chwile.
- Wiem mamuś, wiem. Czasami czuję się taka zagubiona, nie wiem, co robić, w którą stronę iść. Brakuje mi Karola. A teraz, kiedy ma przyjechać, boję się jego powrotu. Nie wiem, czy coś między nim a Sylwią się nie wydarzyło. Od czasu powrotu z Australii, mało się ze sobą kontaktujemy, prawie w ogóle.
- Wiem. Rozmawiałam z Sylwią. Zadzwoniła do mnie i poprosiła o spotkanie. Martwi się o ciebie, ale czuje też, ze wyrosła między wami bariera, mur nie do zburzenia.
- Ja się odcięłam. Ona też. Jakoś nie potrafimy się porozumieć.
- A zależy ci na tej przyjaźni.
- Sama nie wiem – powiedziałam, choć wiem, że tak naprawdę ogromnie mi jej brakuje. Kornelia po części ją zastąpiła, ale to co innego. Mur wyrósł nie tylko od strony Sylwii, ale także i mojej. Nie potrafiłabym jej powiedzieć o Danielu, a z drugiej strony czuję, że coś ją łączy z Karolem.

Rozmawiałyśmy z mamą jeszcze długo. Gdy szłam spać, napisałam wiadomość do Sylwii: „może się spotkamy”. Odpisała: „jasne”.

środa, 12 października 2011

ODCINEK 37 - TULIPANY

Kasia wciąż w szpitalu. Odwiedzam ją codziennie. Noszę posiłki, które o dziwo chce jeść, gazety i książki, które pochłania w zawrotnym tempie. Rozmawiamy. Wreszcie. Raz bardziej raz mniej udane próby. Ale to już coś. Postęp. Idziemy do przodu. Małymi kroczkami. Inaczej się nie da. Doktor Maciej wziął ją pod swoją opiekę. To niezwykły specjalista, wspaniały lekarz i dobry człowiek. Ma podejście do dzieci. Dużo rozmawia z Kasią, namówił ją na współpracę z psychologiem szpitalnym, pokazuje jej, jakie skutki niesie za sobą niewłaściwe odżywianie.

Dzień wypełniony mam po brzegi. Wyprawienie dziewczynek do szkoły i przedszkola, potem wizyta u Kasi, poszukiwania lokalu na biuro i dopinanie spraw związanych z firmą, potem znowu do Kasi, jazda po dziewczynki, zakupy, obiad i tak upływa dzień. Czasem razem z Asią i Basią jedziemy do szpitala. Wówczas jest dużo śmiechu i zabawy. Cieszę się widząc je wszystkie uśmiechnięte i zadowolone. Szczęśliwe i radosne. Zapominam wówczas o całym świecie. One są dla mnie wszystkim.

Wieczorem zasypiam na kanapie. W domu bałagan, ale nie mam siły go posprzątać. Jutro przychodzi pani Halinka. Ogarnie więc wszystko, a my przestaniemy się potykać o przeróżne rzeczy leżące na podłodze.

Dzisiaj muszę posiedzieć dłużej. Mam przygotować wniosek o dofinansowanie. Jak ja nie cierpię takiej papierkowej roboty. Ale co zrobić. Możemy zyskać kilkadziesiąt tysięcy złotych na uruchomienie firmy, a to już coś. Łatwiej zacząć.

Plus w tym wszystkim taki, że nie muszę rozsyłać wszędzie swoich cv, a już nawet wizja mnie samej jako przedsiębiorcy nie jest taka straszna.

W telewizji nie ma nic ciekawego. Same seriale albo jakieś średnio interesujące filmy. Za godzinę Kuba Wojewódzki. Postanawiam, że wtedy zrobię sobie kolację i obejrzę program. W miarę go lubię. Choć wszystko zależy od gości, jakich ma u siebie. Czasem totalni kretyni, a czasem naprawdę fajne osoby. I program wtedy i bardziej interesujący i jakiś taki inteligentniejszy.

Owijam się kocem i z kubkiem kakao siadam na kanapie. Stukam powoli w mój laptop. Klik. „1 nowa wiadomość” – wyświetla komunikat mój program pocztowy.

OD: Daniel
DO: Ala
DATA: 19.04.2011 21.30
TEMAT: tulipany

Czy muminki lubią tulipany?

Ucieszył mnie ten e-mail od niego. Od czasu pamiętnej nocy, gdy wracając nad ranem ze szpitala kazałam pojechać taksówkarzowi pod jego mieszkanie i gdy po chwili chciałam uciec, a on nagle mnie objął, przytulił i zaniósł do swojego królestwa, od tamtego czasu nie widziałam się z nim. Prawie nie kontaktowaliśmy się ze sobą. On wyleciał znowu na tydzień do Stanów, a ja pochłonięta byłam innymi sprawami.

Odpisuję

OD: Ala
Do: Daniel
DATA: 19.04.2011 21:36
TEMAT: Re: tulipany

A lubią lubią


Klik. Kolejna wiadomość.

OD: Daniel
Do: Ala
DATA: 19.04.2011 21:37
TEMAT: Re: Re: tulipany

Otwórz więc drzwi

Co? Mówię sama do siebie. Mimochodem jednak wstaję i idę do przedpokoju. W tym momencie ktoś dzwoni do drzwi. Otwieram, Kurier z bukietem różowych tulipanów. Jest ich tam chyba ze sto. Odbieram. Podpisuję co trzeba i otwieram liścik.

„Chciałbym spać teraz w krainie Muminków. D.”

OD: Ala
Do: Daniel
DATA: 19.04.2011 21:45
TEMAT: RE: Re: Re: tulipany

A co to za prezenty po nocach?

Klik.

OD: Daniel
Do: Ala
DATA: 19.04.2011 21:47
TEMAT: niespodzianki

Słyszałem, ze muminki oprócz tulipanów lubią niespodzianki.

Wow! Jestem w szoku! Naprawdę! Nie pamiętam, by ktokolwiek kiedykolwiek dał mi taki bukiet! Chyba są w nim tulipany z całej kwiaciarni!

OD: Ala
Do: Daniel
DATA: 19.04.2011 21:49
TEMAT: Re: niespodzianki

Oj tak. Bardzo.

OD: Daniel
Do: Ala
DATA: 19.04.2011 21:59
TEMAT: przytulenie

Wtuliłbym się w ciebie
Na kilka dni
Niezależnie
Beztrosko
Być tylko dla siebie i

Żyć tak jak chcemy
Jak pragniemy
Patrzeć na siebie czule
Mieć czas na kilka wtuleń


No proszę proszę! Nie znałam Daniela z tej strony. Boże! Co ja robię?! W jaki związek ja się wciągam! Przecież to wszystko jest farsą. Komediodramatem. A jednak… jednak kocham go. I chcę być z nim.

OD: Ala
Do: Daniel
DATA: 19.04.2011 22:20
TEMAT: Re: przytulenie

A ja…
Oparłabym swą głowę na twym ramieniu
Moje włosy otuliłyby twą szyję
Łzy szczęścia cichutko spłynęłyby na nas

I tak
Spragnieni siebie
Słuchalibyśmy najpiękniejszej muzyki
Która utuliłaby nas
I pozwoliła na bezpieczny cichy sen

Delikatnie głaskałbyś moje włosy
A moje usta spoczęłyby na twoich

Magia pocałunku
Cud miłości

A potem
Gdy sen już odpłynie
Będziemy się kochać w białej pościeli

Będziesz pieścił moje piersi
A ja okryję twą twarz pocałunkami
Przenikając do wnętrza siebie
Unosząc się na wyżyny miłości
Będziemy tylko dla siebie
Trwali w marzeniach nierzeczywistych


Kolejny klik.
- Szybki jest - pomyślałam, a potem zobaczyłam mail od Kornelii. Cholera! Projekt! Niech to szlag! Kwiaty, maile zupełnie oderwały mnie od pracy.

OD: Kornelia
Do: Ala
DATA: 19.04.2011 22:21
TEMAT: wniosek

I jak tam ci idzie?

OD: Ala
Do: Kornelia
DATA: 19.04.2011 22:23
TEMAT: Re: wniosek

Dostałam bukiet tulipanów od D. Nie mogę się skupić na wniosku. Prawdę mówiąc zupełnie o tym zapomniałam. Już biorę się do pracy.

OD: Daniel
Do: Ala
DATA: 19.04.2011 22:24
TEMAT: Re: Re: przytulenie

Wow! Jeszcze bardziej cię kocham. I pragnę. I kocham. Pragnę. Kocham. Pragnę. Kocham.


OD: Daniel
Do: Ala
DATA: 19.04.2011 22:56
TEMAT: ??

Dlaczego milczysz? Coś się stało?


OD: Ala
Do: Daniel
DATA: 19.04.2011 22:59
TEMAT: Re: ??

Kornelia upomina się o moją część wniosku o dofinansowanie.

OD: Daniel
Do: Ala
DATA: 19.04.2011 23:02
TEMAT: Re: Re: ??

A to już nie przeszkadzam

OD: Ala
Do: Daniel
DATA: 19.04.2011 23:05
TEMAT: Re: Re: Re: ??

Nie przeszkadzasz. Rozpraszasz 

OD: Daniel
Do: Ala
DATA: 19.04.2011 23:08
TEMAT: Re: Re: Re: Re:??

Uwielbiam cię rozpraszać. I uwielbiam Cię.


OD: Ala
Do: Daniel
DATA: 19.04.2011 23:15
TEMAT: kocham cię

:)


Klik. Tym razem sms.

„Kocham cię mamuś. Wiem, że mi się uda. Nam się uda. Twoja Kasia. P.S. Czy możesz mi przynieść jutro pączka z tej cukierni na rogu? Tego z bitą śmietaną?”

środa, 5 października 2011

ODCINEK 36 - 112

Uwielbiam smak kawy z mlekiem o poranku. Promyki wiosennego słońca wesoło zapukały do mojej sypialni. Za cztery tygodnie przylatuje Karol. Już tak niewiele czasu zostało. Z jednej strony się cieszę, z drugiej to takie dziwne – po pół roku nieposiadania męża znowu będę go miała. Życie, które doskonale funkcjonuje bez niego po raz kolejny będziemy zmieniać i dopasowywać do nowej rzeczywistości.

Dziewczynki są podekscytowane. Nie mogą się doczekać. Nawet Kaśka odzyskała trochę energii. Odkąd chodzimy na terapię indywidualną do lekarza zajmującego się problemami osób z bulimią i anoreksją, stała się osowiała i smutna. Zamknęła się w sobie. Cierpi na wspólnych posiłkach, trudno z nią porozmawiać. Ode mnie się odcięła, od Basi też. Najlepszy kontakt ma z Asią. Często ją do siebie przytula, często śpi z nią w nocy. Chyba przy niej czuje się bezpieczna.

Kasia to ciężki temat. Martwię się o nią a niewiele mogę jej pomóc. Wspieram póki co, kocham, jestem przy niej na tyle na ile ona mi pozwala. A pozwala na niewiele.

- Mami! Mami! – ciszę w domu przerywa pisk Asiulki. Wybiega z pokoju siostry. Na jej małej buźce maluje się przerażenie. Jest przestraszona, a z oczek leją się łzy.
- Kochanie! Co się stało – pytam próbując zachować spokój
- Kasia, Kasia – mój maluch wskazuje na pokój siostry
- Boże! – wykrzykuję i lecę we wskazanym kierunku.

Na podłodze leży moja córka. Nieprzytomna. Nie wiem jak długo. Sprawdzam puls. Żyje. Dziękuję Bogu. Szukam komórki. W końcu na stacjonarnym telefonie wystukuję numer 112. Tłumaczę kobiecie, która odebrała, co się stało. Podaję adres. Modlę się o jak najszybsze pojawienie się ambulansu. Niech mi ktoś pomoże!

Asia płacze w kącie pokoju. Zwinięta w kłębuszek nie chce przeszkadzać. Przywołuję ją ręką do siebie. Szybko przychodzi i wtula się we mnie. Uratowała siostrę. Gdyby nie ona, pewnie nie znalazłabym tak szybko Kasi. Dzielny maluszek.

Wydaje mi się, że mija wieczność, zanim przyjeżdżają lekarze. Nie udało mi się ocucić mojej córki. Lekarze działają szybko i sprawnie. Zastrzyki, tlen, rurki. Mnóstwo sprzętu, lekarstw, igieł, pustych fiolek.

Zabierają ją do szpitala. Akurat w międzyczasie, gdy znoszą ją do karetki, przybiega Kornelia, z którą umówiłam się wczoraj i od godziny miałam być na spotkaniu z prawnikiem.

- Co się dzieje. Nie przyszłaś, nie odbierałaś telefonu. Co z Kasią?
- Straciła przytomność. Możesz zostać z Asią? Albo wziąć ją i przyjechać do szpitala. Ja pojadę z nimi – mówię i pokazuję na znikających w windzie lekarzy.
- Jasne jedź! Weź portfel i dokumenty. Mogą być potrzebne.
- I nic się nie martw – dodaje! – Ja się tu wszystkim zaopiekuję.- cała Kornelia.

Zbiegam po schodach w dół. Przeskakuję po 3- 4 stopnie. W ostatniej chwili wskakuję do ambulansu. Na sygnale jedziemy do szpitala. Tak bardzo się boję. Moja córeczka nie otwiera oczu, lekarze nieustannie coś przy niej robią. Nie wiem, o co chodzi. Ufam im. Nic innego mi nie pozostaje. Wierzę, że wiedzą, co robią i że uratują moje dziecko.

Zadają mi pytanie o choroby, uczulenia, niepokojące symptomy. Odpowiadam chaotycznie, szybko, nerwowo . Mylę się, powtarzam. To wdaję się w szczegóły to uogólniam. Mówię o anoreksji, o bulimii, o spotkaniach w szkole, o utracie wagi. Informuję o tabletkach, które ostatnio brała jak złapała ją grypa, o wizycie w Australii, o lekach, których nie toleruje. Dodaję informacje o uczuleniu na orzechy i kakao. Jak mówię to przynajmniej nie zadaję zbędnych pytań. Czas płynie niby szybko a jednak powoli. Dojeżdżamy do szpitala w niecałe 10 minut. Każda z minut ciągnie się okropnie. Pokonaliśmy zakorkowane miasto przedzierając się pasami zieleni.

Potem wszystko dzieje jak w filmie „Ostry dyżur”, tylko szpital troszkę mniej przyjemny, ale za to lekarze przyjaźnie nastawieni. Walczą o moją córkę, a to najważniejsze.

Gdy lekarz pozwala mi zobaczyć Kasię, jestem po kilku kubkach kawy z automatu. Serce wali mi jak młot. Nie wiem czy bardziej ze zdenerwowania czy z ilości kofeiny, którą w siebie wlałam.

- Pani córka odzyskała przytomność. Zrobiliśmy jej wszystkie badania oraz rezonans magnetyczny. Nie widzimy żadnych zmian w mózgu. Niepokojące są natomiast wyniki krwi – mówi doktor Maciej, co odczytuję na jego plakietce.
- To znaczy? – pytam zaniepokojona
- Pani córka ma wykończony organizm. Niemal wszystkie wskaźniki odstają od normy. Zbadamy jej jeszcze żołądek i jelita. Jej przełyk jest wypalony przez kwas żołądkowy, co wskazuje na częste wymioty. Wspominała pani, że córka miała problemy z bulimią.
- Tak, jest pod opieką lekarza psychologa, który specjalizuje się w tym zakresie.
- Córka straciła przytomność, bo jej organizm odmówił posłuszeństwa. Jak już powiedziałem, jest skrajnie wykończony. Oprócz pomocy psychologicznej, musi być pod nadzorem lekarzy.
- Myślałam, że już nie wymiotuje, pilnujemy ją…
- Wymiotowała na kilka minut przed tym zanim wszystko się stało.
- Niemożliwe! – nie wierzę temu, co mi mówi! Przecież byłam w domu! Nie wierzę albo nie chcę! Dlaczego?? Dlaczego to spotyka moje dziecko? Do jasnej cholery! Czy życie nie może być czasami prostsze?

Długo jeszcze rozmawiam z doktorem Maciejem. Zatrzymuje Kasię na tydzień na oddziale. Mogę ją codziennie odwiedzać. Gdy żegnam się z nią, widzę jej podkrążone oczy, zapadnięte policzki. Przy swoich 165 cm waży jedynie 42 kg. Jest blada a jej skóra sucha, odwodniona, pozbawiona minerałów i witamin.

- Mamusiu przepraszam… - szepce mi do ucha, gdy siadam przy jej łóżku. – Nie wiedziałam, że to aż tak. Nie umiem sobie z tym poradzić. Nie mogę. Pomóż mi błagam!

To słowa, na które tak długo czekałam. Modliłam się o to, żeby mi w końcu zaufała, żeby dała sobie pomóc. Do tej pory każdą wyciągniętą rękę odrzucała. Odtrącała i mnie i wszystkich innych. Zamknęła się w sobie nie pozwalając wejść nikomu do środka. Tylko Asia przedostawała się jakąś mysią dziurką.

- Przepraszam mamuś! – jeszcze raz powtarza – Pomożesz mi? – pyta, a jej oczy błagalnie spoglądają na mnie
- Kochanie! Oczywiście! I ja i tatuś i dziewczynki. Wszyscy ci pomożemy. Jesteśmy dla ciebie i z tobą. Tyle na ciebie czekałam. Kocham cię i jesteś dla mnie wszystkim.
- Nie chcę sobie zniszczyć życia. Już zniszczyłam. Nie mam chłopaka, skrzywdziłam was. Zobacz jak wyglądam. Chciałam być szczuplejsza, a wyglądam okropnie.
- Kasiu, damy radę. Zobaczysz – mówię i głęboko w to wierzę! Damy radę! Na przekór wszelkim trudnościom i przeciwieństwom. – Najważniejsze, żebyś ty chciała.
- Chcę mamuś!
- Ufasz mi córeczko?
- Tak. Tak.
- Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa.

Gdy wychodzę ze szpitala, na dworze świta. Zadzwoniłam wcześniej do domu. Kornelia wzięła dziewczynki do siebie. Nie chce mi się wracać do siebie. Proszę taksówkarza, żeby zatrzymał się na Placu Trzech Krzyży. Snuję się sama pustymi ulicami Warszawy. Myśli krążą wokół. Nie mam na sobie kurtki, więc szybko robi mi się zimno.

Wsiadając ponownie do taksówki podaję adres Daniela. Gdy ląduję pod jego domem, wcale nie jestem pewna, czy chcę tam wejść. Czy to nie przez te moje miłosne gierki moja córka ma teraz takie problemy. Obwiniam siebie. Szukam przyczyny i nie potrafię znaleźć.

Brak mi odwagi, by wejść na górę. Odwagi i chęci.

Odwracam się na pięcie i wykręcam numer taksówki. Nagle ktoś obejmuje mnie z tyłu i rozpoznaję Daniela. Znam na pamięć jego zapach i dotyk.
- Nie wejdziesz na górę? - pyta
- Nie wiem – odpowiadam – nie wiem, czy powinnam.

środa, 28 września 2011

ODCINEK 35 - NIEDOPOWIEDZENIA

Nie do końca oskarżam siebie, że z Alicją ciężko się dogadać. Po części owszem, to moja wina – wyjazd, pobyt w Australii, ona tam sama z dziećmi, ja tutaj – też sam - teoretycznie bez kłopotów. Ona zniesmaczona, ja zadowolony – nawet bardzo.

Zastanawiam się, czy jej przylot tutaj by coś odmienił. Na pewno nie doszłoby do niektórych sytuacji, do zwierzeń, do rozmów, które tak bardzo zacieśniły znajomość z Sylwią. Zresztą ta mała tajemnica, która jest między nami sprawia, że łatwiej rozmawiać z nią niż z Alą – moją żoną.

Tajemnice ostatnio to moja specjalność. Nie jestem fair wobec Ali i dzieci, ale inaczej nie potrafię. Powiedzenie prawdy wiąże się z rozbiciem rodziny. Nie chcę im fundować takiej bardzo wątpliwej przyjemności. Wiem, z czym to się je. Jakieś trzydzieści lat temu moi rodzice zrobili to samo. Rozstali się. Podzielili się dziećmi. Ja zostałem z mamą, a brat z ojcem. Obydwóch od tamtej pory nie widziałem. Wylecieli gdzieś. Głupie rozwiązanie, ale rodzicom wydawało się, że grają fair. Każde po jednym dziecku. Bilans się zgodził, a to najważniejsze.

Moim największym marzeniem przez całą młodość było spotkanie z bratem i ojcem. Mama nie miała z nimi żadnego kontaktu. Nie żądali od siebie alimentów, informacji, raportów ze stanu zdrowia, postępów w nauce. W domu nigdy o nich nie wspominaliśmy. Temat tabu. Niczym seks przedmałżeński. Miałem ukryte cztery zdjęcia z dawnych lat. Na jednym byli rodzice. Na drugim cała nasza czwórka. Potem dwa gdzie jestem ja i Darek. Reszta została schowana i nigdy nie udało mi się ich znaleźć.

Ja miałem nazwisko mamy. Darek taty. Wszystko po równo. Z małym wyjątkiem - ja już nie miałem brata, ani brat mnie. Tutaj coś przestało się zgadzać. Straty zostały wyrównane, gdy mama wyszła powtórnie za mąż w pakiecie z nową siostrą. Później pojawił się brat. Nie było to jednak to samo. Nieustannie brakowało mi Darka. Był ode mnie dwa lata młodszy. I wszystkie zabawy wymyślaliśmy kiedyś razem. Mieliśmy wspólny pokój, wspólne marzenia, wspólne dziecięce tematy. Potem zniknął on, jego łóżko i rzeczy. Została pustka, której nie rozumiałem. Do dzisiaj nie potrafię zrozumieć.

Minął okres mojej złości na mamę, mojego rozczarowania, moich straconych szans. Przestałem się obwiniać o wszystko. Przestałem obwiniać mamę. Zrozumiałem, że nie miałem, nie mam i nie będę miał na to wpływu. W dobie Internetu, rozpowszechnionego facebooka i innych portalów społecznościowych próbowałem szukać Darka, ale bez rezultatu. Nie natrafiłem na żaden, choćby najmniejszy ślad. Więc dałem sobie spokój. Tylko tak mogę normalnie żyć. Pytanie, czy zapomnienie jest najlepszym rozwiązaniem? W tym wypadku chyba tak.

A teraz, po latach, mam zafundować rozstanie moim córeczkom. Zburzyć ich świat, ich wartości, ich nadzieje. O nie. Już wolę trwać w ułudzie swojego związku. Z całego serca pragnę, byśmy byli szczęśliwą rodziną. Ale od wizyty dziewczynek i Sylwii w Australii nie jestem już tak bardzo przekonany, że to możliwe.

Sprawdzając maile nie mogę doczekać się tych od Sylwii. Te od Ali zawierają informacje zdawkowe: „Asia chora. Byłyśmy u lekarza. Zapalenie oskrzeli i antybiotyk”. Sylwia spełnia rolę powiernika. Wie o wszystkim. Jest lojalna bardziej w stosunku do mnie niż do Ali. Właściwie sytuacja na niej to wymusiła. Czuję się nie fair, bo przeze mnie ich przyjaźń się rozsypuje. Nie łatwo im się dogadać, nie łatwo zrozumieć nawzajem. Dzieli ich tajemnica.

„I jak tam Generale” – pisze Sylwia. „Wciąż tak ciężko pracujesz, czy znajdujesz czas na małe przyjemności? Z chęcią przyleciałabym do Sydney i poimprezowała jeszcze z Tobą. Z chęcią przytuliłabym się do sam wiesz kogo. Zazdroszczę słońca. U nas pochmurno i smutno. Bez optymizmu. Chyba wywołam zdjęcia z Australii. Będzie mi lepiej. Tak. Zrobię to. Ściskam. Sylwia”

I znowu wracam pamięcią do tych chwil beztroskich spędzonych z czwórką uroczych dziewczyn. Bawiliśmy się, biegaliśmy, zwiedzaliśmy, szaleliśmy. Nie było czasu na łzy. Był śmiech i radość. Taki zastrzyk energii.

- Panie dyrektorze. Za 5 minut ma pan spotkanie – głos mojej asystentki pomaga mi wrócić do pionu. Siedzę od kilkunastu minut nad zestawieniem kwartalnym i nie mogę się skupić. Dane mam za chwilę zaprezentować na zebraniu zarządu. Krótki czas mrozi krew w żyłach i pozwala się sprężyć. Cztery. Trzy. Dwa. Jeden. Już. Gotowe. Zdążyłem.

Najgorsze to powroty do domu. Samotne wieczory. Samotne kolacje. Kąpiele. Praca jest odpowiedzią na wszystkie te sprawy. Wychodzę z biura, przychodzę do domu, włączam komputer. Albo czytam „Newsweek” i inne takie. No chyba, że wpada Paweł. Wtedy sprawy przybierają inny obrót. Nie ma czasu na nudę. Jest kolacja na mieście, czasem jakieś kino w miłym towarzystwie koleżanek Pawła, squash, tenis, basen.

Dzisiaj Pawła nie będzie. Miał wyjazd do Melbourne. Wróci dopiero w piątek. Kupiłem więc w drodze powrotnej cały stos gazet i zamówiłem kolację w chińskiej knajpie z dostawą do domu.

Na skypie było nieodebrane połączenie. Od Ali. Nie pamiętam, kiedy sama ostatnio do mnie dzwoniła. A może Asia chciała pogadać – zazwyczaj dzwonią od Kaśki lub Basi. Oddzwaniam. Cisza. Drugi raz. Też nic. Spróbuję później – myślę sobie i zabieram się do rozpakowywania makaronu w kartonowym pudełeczku.

Połączenie. Chyba zjedzenie w spokoju nie jest mi dzisiaj dane. To Ala.

- Cześć Karol
- Cześć kochanie. Coś się stało?
- A czy musi się coś stać, żebym mogła do ciebie zadzwonić? – pyta nieco obrażonym tonem i podniesionym głosem.
- Skądże – odpowiadam spokojnie powtarzając sobie w duchu, żeby zachować spokój.
- Chciałam pogadać. Mogę? – mówi już nieco mniej urażona
- Jasne. Co tam?
- Z domowych spraw to Asia jest chora. Pisałam ci maila więc wiesz. Maruda okropna. Miała w nocy temperaturę powyżej 40 stopni więc ani ja ani ona się nie wyspałyśmy. – nie mogę uwierzyć. Moja żona opowiada mi o sytuacji bez znamion pretensji, bez obwiniania, że mnie tam nie ma.
- Przykro mi. A jak teraz się czuje?
- Nawet lepiej. Pani Halinka jest u nas. Zajmuje się małą.
- A co u ciebie? – wydaje się dziś taka radosna. Dawno jej takiej nie widziałem.
- Dobrze. Chyba dobrze. Wiesz, zdecydowałam się na tę firmę z Kornelią. Mamy pewien pomysł i chciałabym usłyszeć twoją opinię na ten temat.
- Bardzo mi miło, że o mnie pomyślałaś.
- Karol, nie żartuj. Nie znam kogoś z lepszym wyczuciem biznesowym niż ty. Chciałabym ci pokazać symulacje zysków no i przedstawić sam pomysł.

Alicja mówiła długo. Rozwijała temat powoli lecz konkretnie. Nie znałem jej z tej strony. Mówiła o wadach i zaletach przedsięwzięcia, o ryzyku biznesowym, o zaangażowaniu środków finansowych, o szansach i zagrożeniach. Taka skupiona na temacie, oddana i przejęta. Podobała mi się taka. Bardzo mi się podobała. Gdy skończyła nastąpiło milczenie.

- Nie podoba ci się? – zapytała
- Podoba. Bardzo mi się podobasz.
- Nie ja tylko nasza firma – zaśmiała się szczerze. Jak dawniej. A gdy odchyliła głowę do tyłu jej włosy opadły na ramiona, a usta zapłonęły białym uśmiechem.
- Super pomysł! Jestem przekonany, że wam się uda. Może jak rozkręcicie interes będziecie potrzebować pracowników. Zwolnię się i zatrudnię u ciebie. Będziesz moją szefową.

Żartowaliśmy jak dawniej. Tak swobodnie, tak zabawnie, sympatycznie. Było miło. Miałem ochotę ją przytulić, objąć.

- Tęsknię za tobą – powiedziała w końcu
- Ja też tęsknię – i była to czysta prawda.

środa, 21 września 2011

ODCINEK 34 - GDAŃSK

Z Karolem pokłóciłam się na dobre. Wkurza mnie jego każde słowo. Brrr. Na samą myśl, że wszystko muszę załatwiać z nim na odległość, przechodzą mnie dreszcze. Co to jest do cholery za życie. Ja tutaj z tym całym bałaganem, a on tam sam realizuje się zawodowo. To nic, że MOJE życie zawodowe nie istnieje i zawisło w próżni. To nic, że Asia ma jakieś przeklęte grypsko i miota się bez celu po domu nie mając ochoty na cokolwiek (zresztą podobnie jak jej matka). To nic, że Basia przeżyła właśnie swój pierwszy zawód na ludziach (najlepsza przyjaciółka czyli Dagmara postanowiła zmienić swoją najlepszą przyjaciółkę czyli moje Basidło na inną – nową najlepszą przyjaciółkę – jakąś Ankę, która podobno ma wypasiony dom z basenem i dwa konie). I teraz moje dziecko ma pretensje że to MY nie mamy basenu tylko mieszkamy w jakimś apartamentowcu. Na jedynie 150 metrach kwadratowych. Podobno DUSI się w tym mieszkaniu! Ciekawe!!! Dochodząc w końcu do mojej pierworodnej - z nią mam największy problem. I to już nie żarty. Zaobserwowałam, że po każdym większym posiłku znika w toalecie. Jedzenia stara się unikać. Wychodzi wcześniej z domu, żeby nie jeść śniadań, obiady je PODOBNO w szkole, po których NIGDY nie jest już głodna. A podczas kolacji zazwyczaj się mijamy – to trening, to kurs rysunku, to angielski. I to tyle z moich spostrzeżeń. Jest chuda jak patyk, ale nie dopuszcza nawet do rozmów o tym. Od razu się wkurza i wychodzi. O takim zachowaniu uprzedził nas psycholog. W następnym tygodniu mamy znowu spotkanie w szkole (już chyba piąte czy szóste), na którym mówią nam jak postępować. Przede wszystkim nie dopuszczać do tego, żeby dziecko nas okłamywało. To doprowadzi do izolacji i jeszcze większego zamknięcia się w sobie. Za tydzień w piątek idziemy do dentysty – rada psychologa – niby na rutynową kontrolę (zlecona ze szkoły u szkolnego dentysty – żeby młodzież nie nabrała podejrzeń), ale przede wszystkim w celu uświadomienia dzieciom, jak takie choroby jak bulimia i anoreksja wpływają na stan zdrowia i uzębienia.

Do moich kłopotów mogę jeszcze doliczyć Sylwię, z którą nie sposób się porozumieć po przylocie z Australii. Stała się taka jakaś… obca. Nie dzwonimy do siebie, nie piszemy. Można powiedzieć, że unikamy siebie. Oprócz tego, że była ze mną w szkole na dwóch spotkaniach z psychologiem, prawie się nie widziałyśmy.

Pocieszeniem jest Kornelia oraz Daniel. Ta pierwsza wciąż męczy z tematem naszej wspólnej firmy. Jest uparta i na tym wygrywa! W końcu się poddałam. Przeprowadziłyśmy we dwójkę niezłą burzę mózgów. Ja spisałam swoje pomysły, ona swoje. Rozważałyśmy każdy po kolei. Zdecydowałyśmy się na połączenie jej wyboru z moim i powstał naprawdę ciekawy projekt. Teraz walczymy z różnymi analizami, kalkulacjami i dotacjami.
Kornelia to klawa babka i nieźle mi się z nią dogaduje. Może nie jesteśmy ze sobą tak blisko jak kiedyś z Sylwią, ale jest nieźle. I nawet zaczęłam się cieszyć na ten nasz nowy biznes. To może być coś! I wreszcie przestanę być „bezrobotną” i przejdę w rolę „przedsiębiorcy”. W najśmielszych snach sobie tego nie wyobrażałam.

Klik. Klik. Sms od Daniela.
- Muminie! Co powiesz na weekend w Gdańsku? Mam ochotę przytulać cię całe dwa dni?

- Mam wziąć dzieci? 

- A może babcia?

- O tym nie pomyślałam! Zadzwonię!

Podczas gdy ja rozmawiam z mamą przez nasz stacjonarny telefon, on wysyła mi jeszcze kilka wiadomości o treści z lekkim zabarwieniem erotycznym. Pociąga mnie. Uwielbiam go. Jestem przekonana, że gdyby nie dzieci, odeszłabym od Karola. Dzieci są tym, co najtrudniej zaryzykować. Jak w tym wierszu Szymborskiej:

„Dla dzieci pierwszy w życiu koniec świata.
Dla kotka nowy Pan.
Dla pieska nowa Pani.
Dla mebli schody, łomot, wóz i przewóz.
Dla ścian jasne kwadraty po zdjętych obrazach.
Dla sąsiadów z parteru temat, przerwa w nudzie.
Dla samochodu lepiej gdyby były dwa.
Dla poezji, powieści – zgoda, bierz co chcesz.
Gorzej z encyklopedią i sprzętem wideo,
No i z tym poradnikiem poprawnej pisowni,
Gdzie chyba są wskazówki w kwestii dwojga imion
- czy jeszcze łączyć je spójnikiem „i”,
Czy już rozdzielać kropką.”

I z wszystkim bym sobie poradziła, ale pierwszy wers mnie rozbraja. Nie chcę fundować czegoś takiego dzieciakom. One na to nie zasłużyły. Z drugiej strony jednak, chcę mieć szczęśliwe życie. A nie mijać się z mężem. Żyć razem lecz obok. To chyba nie dla mnie. Więc w rezultacie ciągle tkwię w zawieszeniu. Z bagażem wyrzutów sumienia. Jednocześnie nie robiąc nic, aby poprawić swoją sytuację.

No i jak mama? – Daniel pyta w smsie

Jeszcze rozmawiam

Co tak długo?

Opowiada mi ze szczegółami 60-te urodziny swojej koleżanki. Kto był i o czym gadali.

Hmmm. Ciekawe. Zapisuj, żeby mi wszystko potem opowiedzieć.

Tak robię.

I jak muminie? – po kolejnych 15 minutach „klik” na telefonie.

Wciąż urodziny. Temat dawnej sąsiadki.

Bożeee! Jak mam to wytrzymać nerwowo! Rezerwować dwa bilety na lot?

Samolotem?

Pociąg dobrych kilka godzin! Samochód podobnie! Szkoda tracić czasu!

No no! To muszę zwiększyć siłę przetargową u mamy. Na razie przegrywam z urodzinami drugiej koleżanki.

Namów mamę żeby namówiła koleżankę żeby przełożyła.

Nie trzeba. Mama mówi, że i tak jej nie lubi.

Więc co…?

Więc rezerwuj! Lecimy! Gdańsku witaj!!!

Jakimś cudem przetrwałam do piątku. Mama przyjechała już w środę. Dopiero wtedy powiedziałam jej, że wylali mnie z pracy. Nie zmartwiła się jakoś. Zdradziłam jej sekret naszego biznesu z Kornelią. Spodobało jej się. Też chce się zaangażować. Tutaj jednak muszę uważać. Interesy z moją mamą to niebezpieczna rzecz.

W samolocie do Gdańska pełno biznesmanów w koszulach i idealnie skrojonych garniturach. Zaszyliśmy się na swoich siedzeniach, nie mogąc nacieszyć się sobą. Z lotniska wzięliśmy taksówkę i pojechaliśmy prosto do przepięknego dworu w Gdańsku Oliwie. Nie chcąc marnować czasu, zostawiliśmy nasze bagaże w pokoju i przebraliśmy się szybko w luźne dżinsy, buty i kurtki przeciwwiatrowe, bo wiało niemiłosiernie i wybraliśmy się na plażę.

Uwielbiam Jelitkowo. Puste plaże o tej porze roku. Wspaniały piasek, szum morza. Siedzieliśmy schowani za parawanem, który kupiliśmy jakimś cudem za 5 zł w sklepie z dosłownie wszystkim. Cieszyliśmy się sobą. Naszymi ustami - delikatnym muśnięciem warg i namiętnym pocałunkiem. Naszymi ciałami – gdy zimna dłoń smagana wiatrem, który wbijał się nawet do naszego azylu, dotykała moich piersi, moich ud, mojego brzucha. Naszym zapachem – męskimi zdecydowanymi perfumami Lacoste i łagodnym wiosennym zapachem Dolce&Gabbana. Naszymi słowami, w których uwielbialiśmy siebie bezkreśnie, które dopełniały wszystko, łączyły koniec z początkiem, miłość zakazaną z radością, jaką daje. Kochanie. Zakochanie. Umiłowanie.

Wieczorem kolacja w hotelowej restauracji. Piliśmy wino, jedliśmy krewetki w bajecznie smacznym sosie z dodatkiem papryki chilli, potem cudowny deser. Nie mieliśmy już siły na saunę i basen. Nie mieliśmy i nie chcieliśmy. Pragnęliśmy znaleźć się w naszym pokoju. W naszej oazie szczęścia. Szybować w przestworzach. Unieść się na wyspie poduszek jak ptaki. Aby dosięgnąć nieba. Usłyszeć śpiew aniołów, struny harf niebiańskich. Gorące pocałunki obsypały nasze ciała. Deszcz emocji. Wzruszenie. Poruszenie. Dźwięki naszej miłości dolatywały do naszych uszu. Daniel dotykał moich najwrażliwszych sfer. Drżałam. Zabierał mnie do raju swojego świata. Naszego świata. Odkrywanie tajemnic miłości. Jej brzegi nieprzejednane.

- Miłość to TY – wyszeptał, gdy zasypiałam mocno wtulona w niego.

środa, 14 września 2011

ODCINEK 33 - RACHUNEK SUMIENIA

Zadzwoniła Ala z prośbą o spotkanie. Od czasu naszego powrotu z Australii unikałam rozmów sam na sam z moją najlepszą przyjaciółką. Ten wyjazd zamiast nas zbliżyć do siebie to jakimś dziwnym sposobem oddalił. Choć może nie „dziwnym”. Przyczynę znam doskonale.
Czuję, że ma przede mną jakąś tajemnicę, a ja swojej też nie do końca potrafię jej ujawnić. I tak jakieś moce odpychają nas od siebie. Mniej wspólnych tematów, dziwne milczenie, pomijanie istotnych wątków.
Przecież jeszcze dwa miesiące temu dzwoniłyśmy do siebie kilka razy dziennie. A teraz? Jakoś się urwało. Telefonujemy sporadycznie. Bardziej żeby przekazać niezbędne informacje niż na „pogaduchy”. Częściej mam kontakt z dziewczynkami niż z Alą. A co najdziwniejsze. Nie brakuje mi tego. A wręcz wzbudza się we mnie dziwny niepokój, kiedy na wyświetlaczu komórki pojawia się napis: „Ala dzwoni”.

Pewnie gdyby nie ten wyjazd do Sydney, wciąż byłoby tak jak dawniej. Ale nie żałuję. No może paru rzeczy, paru sytuacji, które być może niepotrzebnie się zdarzyły, a które mogły przechylić szalę przyjaźni. Bo czuję się tak, jakbym straciła moją najwierniejszą powierniczkę myśli. Za oceanem mi tego nie brakowało, tutaj – w Warszawie – dużo bardziej. Ale mam wrażenie, że Alicja także unika kontaktu ze mną. W jej życiu także zaszła jakaś zmiana, o której nie chce mówić. Nie chce, albo się boi. Na pewno ta sprawa z pracą wybiła ją z rytmu. Głupio zostać zwolnionym. Jeszcze gorzej nie mieć żadnego zajęcia. Ale jest jeszcze chyba coś. Coś, co ciężko mi teraz określić, ale coś, co widać w jej oczach. Taki szczególny błysk.

Mam nadzieję, że wkrótce wszystko wróci do normy sprzed wyjazdu, ale przyznam szczerze, że jakoś mi się nie spieszy do intymnych zwierzeń, opowieści, wyznań. Wolę pewne rzeczy zostawić na później. Tak tak, zdaję sobie sprawę, że nie powinnam tak robić, że i tak mnie to wszystko nie ominie, ale człowiek jest skonstruowany w taki sposób, że jeśli może uniknąć nieprzyjemności, to jej unika. I już. Ja też. Zgodnie ze schematem.

Dzwoni Karol. Chyba dziesiąty raz dzisiejszego dnia.
- Cześć
- No cześć. Nie za dużo tych telefonów? – pytam
- A co, nudzą ci się?
- Nudzić nie nudzą, ale wolę żebyś mnie do nich nie przyzwyczajał, bo potem będę chciała więcej i więcej. A jak pewnego dnia nie zadzwonisz, to będę dobijała się do ciebie drzwiami i oknami.
- Oj wy kobiety!
- Tak już jesteśmy zaprogramowane – mówię i w ciągu kilku minut po raz drugi swoje zachowanie tłumaczę w podobny sposób.

Gadamy o wszystkim i o niczym. On opowiada mi wczorajszą dyskusję z Alą, ja mu o tym, co było w pracy i kiedy ewentualnie istniałaby szansa, żebym przyleciała do Sydney.

- Alicja poprosiła mnie o rozmowę na skypie. Mówiła, że też będziesz i że chce, abyśmy wszyscy w trójkę porozmawiali na jakiś WAŻNY temat.
- Nie wiedziałam, że to aż takie poważne. Mówiła mi o spotkaniu, ale byłam przekonana, że takim w „cztery oczy”.
- Myślisz, że czegoś może się domyślać.
- Nie. Nie sądzę. Zresztą, nie wiem. Ale chyba się troszkę boję.
- Nie masz czego. Pamiętaj. Nic złego nie zrobiłaś.
- Niby tak. Ale dlaczego łatwiej mi rozmawiać z tobą niż z nią?
- Oj, to pewnie ten mój osobisty wdzięk i czar – zaśmiał się Karol próbując rozładować atmosferę. Wcześniej nie znałam go z tej strony. Nie wiedziałam, że ma tak rewelacyjne poczucie humoru. Że kawałami sypie „z rękawa”. A najlepsze „kąski” zostawia na koniec. Zresztą, nie wiedziałam o nim mnóstwo rzeczy. Nie wiedziałam, że lubi czytać książki scince fiction, że lubi Harrego Pottera, że jest duszą towarzystwa. Czyżby Ala tłumiła jego wszystkie zalety? No, a przynajmniej te najlepsze?

Podczas długich wieczorów spędzonych w Australii, gdy dzieci już spały, rozmawialiśmy bez końca. Siedzieliśmy na tarasie, popijaliśmy wino albo drinki i rozkoszowaliśmy się wspólnym towarzystwem, egzotycznością kraju, niepowtarzalnością miejsca.
Początkowo, gdy Karol zapraszał mnie na drinka, odmawiałam i wolałam poleżeć z książką lub pilotem w ręku. Byłam przekonana, że z tym „sztywniakiem” nie zamienię nawet paru słów. Po kilku dniach, dałam się namówić. I co się okazało? Może alkohol zrobił swoje, może odległość od Ali, może brak Polaków na obczyźnie. Nie wiem. Ale wiem, że myliłam się co do niego. Że to super facet. Niezwykle mądry i inteligentny, błyskotliwy i konsekwentny we wszystkich swoich działaniach. I jaki szarmancki.
Przypominam sobie nasz wieczór w ambasadzie. Wystawne przyjęcie, później tańce. Tańczyłam z Karolem. Potem z Jeanem. No i się zakochałam. W Jeanie. Nie w Karolu. A potem przyszło rozczarowanie i leczenie ran po miłosnym zawodzie.

Więc reasumując. Najprawdopodobniej sympatia do Karola oddala mnie od Ali. Dużo mi pomógł. Dużo spraw wyjaśnił. I tam - Australii, czułam się jakby on, ja i dziewczynki byliśmy jedną rodziną. I sama się zdziwiłam, ale… podobała mi się rola żony i matki.

Z Alą umówiona byłam na 20, jak już położy Asię spać i będzie mogła spokojnie wyjść. Nie chciała rozmawiać w domu, co nie wróży nic dobrego. Mam jeszcze cały dzień do przygotowania się na spotkanie z nią i wyznania prawdy. Postanowiłam, że kupię jej jakiś miły upominek. Żeby zatrzeć złe wrażenie. Po pracy wybrałam się do Galerii Mokotów – lubię tam chodzić. Jest spokojnie, w miarę cicho – w porównaniu ze zgiełkiem w Złotych Tarasach – no i jakoś tak przytulniej.
Kupiłam parę rzeczy do swojego mieszkania, a także kostium kąpielowy, bo akurat był taki, na który czatowałam od jakiegoś czasu, prezenciki dla dziewczynek, nowy pokrowiec na mój laptop, dwie bluzeczki i kilka par rajstop.

Gdy miałam już dość i padałam ze zmęczenia, weszłam do ulubionej kawiarni na ulubioną kawę. Mocna espresso. Coś co lubię i bez czego nie przeżyję dnia. Przeglądając newsy w plotkarskiej gazecie, w którą wyposażony był lokal, przyglądałam się współbiesiadnikom. Gość siedzący w rogu sali, oddalony o kilka stolików, kogoś mi przypominał. Nie byłam w stanie sobie przypomnieć, skąd go znam. Niezłe ciacho z niego. Siedział z jakąś laską. Nie widziałam twarzy, bo odwrócona była tyłem. Wzrok przyciągał jej turkusowy sweter. Ostatnio mój ulubiony kolor. Nie miałam czasu jednak na bawienie się w detektywa. Dostałam sms od Ali, że jednak spotkamy się u niej w domu, bo okazało się Kasia wychodzi uczyć się do koleżanki i nie ma z kim zostawić Asi. Zmiana planów. Choć chyba wolałaby knajpkę.

Punktualnie o dwudziestej, z torbę pełną prezentów, zadzwoniłam do mieszkania mojej najlepszej przyjaciółki, jak nigdy pełna obaw i trwogi. Pierwszy raz naciskając dzwonek, nogi uginały się pode mną.

- Cześć. Wejdź – Ala przywitała mnie miło, lecz jej w głosie dało wyczuć się chłód i barierę, która nas dzieliła.
- Coś się stało – zapytałam – nie chciałaś rozmawiać przez telefon.
- Nie chciałam, bo to nie nadaje się na telefoniczne łącza.
- Więc, o co chodzi? – wolałam już mieć to za sobą
- O Kasię. Mam problem.

Próbowałam sobie skojarzyć, czy Kasia mogła coś widzieć, wiedzieć, zauważyć. Ale nie, na pewno nie. Uważaliśmy.

- Co się dzieje?
- Byłam w szkole. Jutro mamy spotkanie z psychologiem. Okazuje się, że Kaśka może mieć anoreksję.
- Co?? – zapytałam z niedowierzaniem, a Ala wyjaśniła mi od początku cały problem.

Odetchnęłam z ulgą, że spotkanie nie dotyczyło mnie i mojego pobytu w Australii. Ala chciała wypytać dokładnie o to, jak Kasia zachowywała się w Sydney, czy jadła, czy nie była apatyczna, czy po posiłkach nie chodziła do toalety. Po prostu, czy zauważyliśmy cokolwiek, co mogłoby być niepokojące.

- Umówiłam się z Karolem na skypie. Porozmawiajmy we trójkę, ok.?
Chciałam jej powiedzieć, że wiem, że Karol już mi mówił, ale się powstrzymałam.

Weszliśmy do pokoju. Na oparciu krzesła wisiał turkusowy sweter. Taki sam, jaki miała dziewczyna w kawiarni.

środa, 7 września 2011

ODCINEK 32 - CYNAMON

Wywiadówki to zmora nie tylko dzieci ale i rodziców. Zwłaszcza, gdy obydwóch córek wypadają w tym samym czasie. Dzisiaj mam jeszcze gratis jedną – u Asi w przedszkolu. Zastanawiam się, jak to wszystko pogodzić. Idę więc do Asi (bo muszę), potem na chwilę wpadnę do Kaśki. Basię załatwię w następnym tygodniu – już się umówiłam z wychowawczynią. I tak polska edukacja zorganizowała mi zajęcia na całą środę.

A jeszcze te pomysły dla Kornelii. Muszę coś wymyśleć, bo już dwa razy przekładałam spotkanie, wyjaśniałam też, że ja chyba się do tego nie nadaję, że nigdy nie miałam nic wspólnego z rozkręcaniem i prowadzeniem własnej firmy. Ale ona nie słucha moich tłumaczeń. Niby że się wykręcam i nie mam racji. Cała Kornelia. Nie popuści jak się uprze.

Z drugiej strony lepiej podjąć ryzyko niż siedzieć bezczynnie w domu, a powiedzmy sobie szczerze, pracy dla bibliotekarki dyplomowej nie ma. Dlaczego więc nie spróbować – tak mówi Kornelia i chyba ma rację. Najwyżej swój czas, zamiast na siedzenie bezczynne poświęcę na coś kreatywnego. I czegoś się też nauczę. Nie chcę być zależna od Karola przez całe życie – chociaż i tak zdaję sobie sprawę z tego, że siłą rzeczy jestem.

Wczoraj rozmawialiśmy długo. Pierwszy raz od dłuuugiego czasu miałam z nim o czym rozmawiać. Poddał mi nawet kilka pomysłów na nowy biznes, choć mam wrażenie, że nie do końca wierzy w nasz sukces. Z drugiej strony patrząc, skoro ja nie jestem przekonana, czy się uda, to z jakiej racji on ma być tego pewien. Moje wyrzuty sumienia powodują, że jestem bardziej wyrozumiała w stosunku do niego. I mimo że przez telefon ciężko o jakieś wyznania miłości, tym razem nam się udało powiedzieć kilka słów więcej poza standardowymi: „kocham cię”, „tęsknię”, „pusto bez ciebie”, „brakuje mi nas”.

Czy kocham wciąż Karola? Jestem przekonana, że tak, choć co to za miłość, która może ranić, w której brak szczerości i zaufania. Nie winię go za to, że wyjechał. Nie traktuję też tego jako usprawiedliwienia swoich poczynań. Obydwoje podjęliśmy taką decyzję, wiedzieliśmy, z czym wiąże się rozstanie na dłużej. A jednak wiedza to co innego, w praktyce rozstania są dużo cięższe. Ale, jeśli już powiedzieliśmy „A”, musimy powiedzieć „B”.

- Mamo! – Basia krzyczy z pokoju – za ile wychodzisz na to zebranie?
- Już – krzyczę z łazienki malując rzęsy
- A kupisz mi po drodze klej, bo właśnie mi się skończył, a muszę wziąć jutro do szkoły?
- Kupię – odpowiadam i modlę się w duchu, żebym nie zapomniała.

Wybiegam z domu spóźniona. Do przedszkola dojeżdżam punktualnie. Dobrze, że nie ma większych korków i przedostanie się przez ruchliwe rondo zajmuje mi jedynie parę minut. Siedzenie na małych stołeczkach jest męczące, ale czego się nie robi dla dzieci. Tematy powoli się kończą. Angielski, rytmika, tańce, wycieczki, koncerty, teatrzyki. Asia ma być panią wiosną w przedstawieniu w najbliższym tygodniu. Dochodzi mi więc uszycie stroju. Z głową pełną informacji wybiegam przed końcem spotkania, żeby zdążyć na drugie u Kasi. Tutaj już mniej zabawnie i wesoło. Matura, obowiązki, problemy, uwagi, oceny, nieobecności, wagary. Oczywiście nie wszystko dotyczy mojej córki, ale przeraża mnie fakt, że przed coraz mniejszą ilością groźnych sytuacji mogę ją teraz ochronić. To ciężkie dla matki. Pozostaje mi jedynie wiara w to, że przekazywane przez lata wartości teraz zaowocują i przyniosą pożądane rezultaty.

- Proszę jeszcze o zostanie kilka osób – mówi wychowawczyni na zakończenie i wymienia parę nazwisk. W tym moje. Krępują mnie takie sytuacje. Nigdy nie wiem, z czym się wiąże takie dłuższe pozostanie w sali i ogarnia mnie dziwne przeczucie, że nie wszystko jest w zupełnym porządku.

- Szanowni państwo. Poprosiłam o spotkanie w wąskim gronie, ponieważ sprawa, o której chciałam porozmawiać jest bardzo delikatna – rozpoczyna pani Teresa, a osiem par oczu spogląda na nią z niemałym zaciekawieniem i niepokojem.
- Czy coś się stało? – pyta ojciec jednej z koleżanek Kasi.
- Nie wiemy dokładnie, nie mamy nic potwierdzonego, ale na kilku niepokojących sytuacjach oparliśmy nasze podejrzenia. Chodzi o kwestię diety wśród państwa dzieci.
- Diety? – ktoś powtarza z niedowierzaniem
- Tak. Czy nie mają państwo wrażenia, że państwa dzieci w ostatnim czasie znacznie spadły na wadze?
Kilkoro rodziców kiwa głową, nikt się nie odzywa.
- My też to zaobserwowaliśmy. Zwłaszcza wśród dziewczyn. Ale sprawa dotyczy również paru chłopców. Z tego co wiemy, powstała w szkole grupa, która skupia osoby pragnące zrzucić kilka kilogramów. Nie było to groźne na początku, jednak po obserwacjach psychologa szkolnego okazuje się, że problem jest poważny. Szanowni państwo, z przykrością i wielką troską o naszą młodzież muszę stwierdzić, że nasi wychowankowie mają problem z bulimią oraz anoreksją.

Siet! Przecież mogłam zauważyć. Nie skojarzyłam niechęci do jedzenia, utraty wagi Kaśki z tak poważnymi kwestiami. Zwaliłam odpowiedzialność na pobyt w Australii, zmiany klimatyczne i takie tam inne.

- Musimy zacząć działać – kontynuuje pani Teresa. – Jeszcze możemy zareagować. Jednak potrzebujemy wsparcia, gdyż zazwyczaj w tego typu przypadkach chęć pomocy dzieciom skutkuje odrzuceniem wyciągniętej ręki i coraz większą izolacją od świata.

I pomyśleć, że czytając o tych problemach w gazetach nigdy nie pomyślałabym, że będziemy się z nimi zmagać w naszej rodzinie.

- Czy możemy spotkać się w piątek o godzinie osiemnastej w sali konferencyjnej naszej szkoły. Zaproszona została pani psycholog, specjalista-dietetyk oraz psychiatra.

- Psychiatra?! – odburknęła jedna matka – Robicie czubków z naszych dzieci?
- Pani Ewo, to tylko konsultacja, pomoc, która niektórym na pewno będzie potrzebna. Zaproszony psychiatra specjalizuje się w leczeniu zaburzeń odżywiania. Proszę pamiętać, że lepiej posiadać dokładną wiedzę na ten temat niż nic nie działać i wejść do tunelu bez możliwości powrotu.
- Głupoty jakieś! – nie daje za wygraną pani w różowym sweterku, która sama jest chuda jak makaron spaghetti. – To, że się odchudzają to nic złego. Moja córka zrzuciła w ciągu czterech miesięcy siedem kilo. To godne uznania.
- Spotkajmy się w piątek, dobrze – pani Teresa próbuje załagodzić sytuację, a jednak nie wchodzić na wojenną ścieżkę. – To tylko podejrzenia, pewnie część z nich nie dotyczy państwa dzieci, ale chcemy jak najszybciej zająć się tą sprawą. Zawsze lepiej jest dmuchać na zimne.
- No właśnie. Mojej Renatki to na pewno nie obejmuje – dodaje różowa piękność z natapirowanymi włoskami.
- Mam taką nadzieję, jednak proszę poobserwować dzieci przez te kilka dni. Zapisać swoje spostrzeżenia na kartkach, to nam się przyda.

Siedzieliśmy w sali jeszcze kilka minut. Nie wiedziałam, co zrobić. Wiadomość wychowawczyni zbiła mnie z tropu i mimo że podejrzewałam coś wcześniej, nie zdawałam sobie sprawy, że to tak poważny problem.

Na moim telefonie, który przez przypadek zostawiłam w aucie, widniały nieodebrane połączenia od Daniela. „Może się spotkamy” napisał w smsie. „Gdzie” zapytałam wysyłając krótką wiadomość. Chciałam być teraz z kimś. Nie ciągle sama. Potrzebowałam wsparcia, kogoś, kto może się mną zaopiekować. Umówiliśmy się u niego. Zadzwoniłam tylko do dziewczynek, żeby położyły Asię spać, a ja przyjdę później, bo mam spotkanie z … Kornelią. Skłamałam i zdziwiłam się, jak łatwo przychodzi mi mówienie nieprawdy.

W mieszkaniu Daniela poczułam się radośnie. Jakbym weszła w inny wymiar. Cały salon wypełniał blask świec, które były dosłownie wszędzie.
- Wow! To na moją cześć? – zapytałam, gdy trzymał mnie w swoich ramionach
- Dla ciebie. Tylko dla ciebie. Tak dawno cię nie widziałem. Tęskniłem.
- Brakowało mi ciebie
- Bez ciebie usycham. Jesteś mi potrzebna i nie potrafię bez ciebie funkcjonować
- A te ostatnie tygodnie?
- Były jak mantra. Nudziłem się. Potwornie. Mój muminku! Witaj w swojej chatce.

Tak bardzo go kochałam. Tak bardzo. I nie mogłam z nim być. Nie mógł być mój a ja jego. Poza naszym “tajemniczym ogrodem”, do którego oprócz pana Adama z Zakopanego nie mogliśmy zaprosić nikogo innego, nie istnieliśmy jako para. Jako znajomi, owszem. Ale nie chciałam, żebyśmy byli tylko „znajomymi”. „Znajomą” jest też moja sąsiadka, „znajomym” sprzedawca w sklepie osiedlowym. A Daniel… no właśnie… kim jest? Jeśli rozsądnie spojrzeć, to społeczeństwo nazwałoby go „kochankiem”, ewentualnie „konkubentem”. Oj tak, dla ludzi ważne jest nazewnictwo. Żeby wiedzieć, kto jest czyim szwagrem, pierwszym mężem, drugą żoną. Lubimy nazywać i lubimy porównywać. Ten jest lepszy, przystojniejszy, tamta ma większe piersi, niezłą pupę, tamten był wyższy, niższy, grubszy, chudszy. Zatopiłam się w tych myślach tak, że zauważył to Daniel.

- A co pani tak posmutniała – zapytał zmienionym tonem.

Byłam wściekła - czytał ze mnie jak z otwartej książki. W sumie nie było w tym nic złego, ale jakoś wydawało mi się to nienaturalne. Daniel jednak nie pociągnął wątku. Zapytał tylko czy mogę zrobić mu gorącą czekoladę z cynamonem, a prośbę opatrzył znów tym szelmowskim uśmiechem, któremu nie potrafiłam się oprzeć.
- O Ty! – rzuciłam w niego poduszką, a on objął mnie w pasie. W tle muzyka Sade podsyciła atmosferę. Takiego miłosnego uniesienia nie przeżyłam nigdy. Kochaliśmy się bez opamiętania. Usta wędrowały po ciałach, kropelki potu mieszały się z zapachem szamponu do włosów.
- Smakujesz idealnie – wyszeptał
- Lepiej niż cynamon?
- Znacznie….
Uwielbiałam, gdy swoimi wargami muskał wnętrze moich ud. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak czułe jest to miejsce. Daniel był świetnym kochankiem. Całował rewelacyjnie, jeszcze lepiej było w łóżku. Po raz pierwszy trafiłam na kogoś, dla kogo moje potrzeby i moja satysfakcja była na równi z własną.
Obudziłam się w białej pościeli. Wtulona w niego. Światło księżyca przebijało się przez niedokładnie zaciągniętą kotarę. Wymsknęłam się z objęć Daniela, aby go nie obudzić. Patrzyłam na jego twarz oświetloną bladym światłem. Kocham go, pomyślałam i łzy napłynęły mi do oczu.
- Dlaczego życie musi być tak skomplikowane? Dlaczego wybory muszą być takie trudne – zastanawiałam się w kuchni.
Wróciłam do pokoju z tacą. Była na niej gorąca czekolada z cynamonem
- Co to za boski zapach? – Daniel przebudził się od mojego szurania kapciami
- Zgadnij – powiedziałam i otarłam ręką policzek.
- Płakałaś?
Skinęłam głową.