środa, 29 czerwca 2011

ODCINEK 22 - AUSTRALIA OPEN

ODCINEK 22

AUSTRALIA OPEN

Po tym, jak Daniel się odnalazł, mogę spokojnie rozpocząć przygotowania do naszej podróży. Dziewczynki już niemal spakowane, choć czasu jeszcze trochę zostało. Kasia z Basią zaliczają jakieś sprawdziany, aby mieć lepsze oceny na półrocze. Tutaj rzeczywiście mogę być dumna z moich córek. I jedna i druga mają wysokie noty, co przecież zawsze cieszy rodziców. Zastanawiam się tylko, jak one to robią, tak niewiele czasu spędzając nad książkami. Pewnie odziedziczyły te zdolności po ojcu. Ze mnie był trochę większy obibok. Nigdy nie cierpiałam matematyki, fizyki i w ogóle tych wszystkich przedmiotów ścisłych, a one wręcz przeciwnie – tak jak Karol. Oprócz tego każda z nich ma jeszcze swoje pasje, które gdzieś tam sobie realizuje. Basia – śpiewanie, a Kasia rysunek i architekturę. O Asi ciężko coś powiedzieć, za mała, a po tym, co można zaobserwować, trudno wysuwać konkretne wnioski.

- Dzień dobry – telefon wyrwał mnie z łóżka (mam dziś wolne i zamierzałam trochę poleniuchować)

- Dzień dobry – odpowiadam, choć nie wiem, z kim rozmawiam. Numer warszawski mi się wyświetlił, który zupełnie nic mi nie mówi

- Maria Nilke. Jestem dyrektorem liceum, do którego uczęszcza pani córka.

- Coś się stało? – pytam zdenerwowana

- Proszę się nie niepokoić. To nic strasznego, ale Kasia ma wysoką gorączkę i słabo się czuje. Nie chcieliśmy jej puszczać do domu samej, więc dzwonimy do pani. Czy może pani przyjechać po córkę. Myślę, że musi ją zobaczyć lekarz.

- Naturalnie, już jadę. Aha – dodaję po chwili – dziękuję za telefon.

Ubieram się w dżinsy i bluzkę, którą wczoraj miałam na sobie. Nic innego nie znajduję pod ręką. Zresztą nie takie rzeczy są teraz najważniejsze. Chcę być z moją córką i dowiedzieć się, o co dokładnie chodzi.

Do szkoły docieram w zawrotnym tempie, biorąc pod uwagę jakieś gigantyczne opady śniegu, które w ciągu nocy spowodowały niemałe utrudnienia na drogach. Samochód parkuję na miejscu dla nauczycieli. Wszystkie inne są zajęte. No nic, najwyżej będę się tłumaczyć. Wpadam do gabinetu dyrektorki bez pukania. Nieładnie. Sekretarka informuje mnie, że Kasia jest w gabinecie pielęgniarki na parterze, tuż koło sali gimnastycznej. Jakby nie patrzeć, trafna lokalizacja.

Gdy w końcu znajduję drzwi z napisem: „GABINET LEKARSKI” (tyle że bez lekarza), pukam (tym razem) i naciskam klamkę. Na kozetce leży mój Kasiulek biedny. Cała rozpalona, zgięta w pół i ze łzami w oczach.

- Cześć mamuś – mówi

- Cześć kochanie – całuję ją w czoło i głaszczę po włosach. – Co się dzieje?

- Nie wiem. Okropnie się czuję. Już od paru dni, ale miałam nadzieję, że przejdzie, bo nie wyobrażam sobie, jakbym teraz, przed wylotem mogła zachorować. Ale dzisiaj mnie rozłożyło zupełnie.

Cholera, tak pochłonął mnie Daniel i ten wylot nasz, że nie zwróciłam uwagi na to, że mojemu dziecku coś dolega. Rzeczywiście od paru dni była apatyczna i nie miała apetytu. Ale ja nawet nie kazałam zmierzyć jej temperatury. Co ze mnie za matka! Poddaję się urokowi obcego faceta, a nie zauważam chorej córki. Priorytety Alicja! Priorytety! Ale z drugiej strony, nie jestem z kamienia, też mam uczucia, też muszę mieć znajomych. Siet! Sama już nie wiem, jak to powinno wyglądać. Czy mam się oddać tylko i wyłącznie dzieciom i zapomnieć o sobie. Przecież to bez sensu! Jak ja nie będę szczęśliwa, to i one nie będą. Ale też nie mogę chyba robić czegoś ich kosztem.

Karol! Właśnie, gdyby on tu był, wszystko byłoby jakieś łatwiejsze, dużo łatwiejsze!

- Co mamuś? Mogę?

- Słucham, nie słyszałam, o co pytałaś – pogrążona w swoich myślach nie zauważyłam, że coś mówiła

- Pytam się, czy będę mogła jechać.

- Mam nadzieję, że tak kochanie. Za 15 minut mamy wizytę u lekarza, tam się dowiemy wszystkiego.

Mamy więc bilans dzisiejszego dnia:

1.Opiekunka Asi chora i nie będzie jej jutro. 2. Ja nie mam szans na wolne w pracy. 3. Kasia ma zapalenie górnych dróg oddechowych (dostała antybiotyk i lekarka powiedziała, że raczej do czasu wylotu powinna wyjść z tego, choć czeka nas za 5 dni wizyta kontrolna). 4. Basia jutro miała jechać na wycieczkę trzydniową do Poznania, ale wycieczka została odwołana, bo ponad 60% uczniów jej klasy jest na zwolnieniu lekarskim. Jakaś epidemia chyba. Boję się, żeby Asia i Basia się nie zaraziły. Odizolowałam więc Aśkę w jej sypialni i zabroniłam im wchodzić do niej.

Gdy wieczorem rozmawiałam z mamą i opowiedziałam jej całą sytuację, zaproponowała, że przyjedzie jutro rano z ojcem i wezmą dwie najmłodsze wnuczki do siebie. Zadba o to, żeby się nie przeziębiły, a i unikną zarażenia od Kasi. Pomysł super! Nawet nie zapytałam, czy na pewno nie będą przeszkadzały, bo mama spadła mi jak z nieba. To naprawdę chyba najlepsze wyjście z tej sytuacji!

- Cudowna jesteś, dziękuję – mówię pełna wzruszenia.

- Daj spokój. Kiedyś też będziesz babcią, sama zobaczysz!

Następnego dnia babcia przyjeżdża, gotuje dla Kasi zapas zdrowotnego rosołku, zostawia lodówkę pełną przepysznych obiadów (część już zamroziła), zabiera dwie najmłodsze wnuczki i wraca z nimi do siebie. „Dziękuję” to za mało, co mogłabym jej powiedzieć. Mam nadzieję, że też tak kiedyś będę potrafiła. Póki co moja kuchnia nawet się nie umywa do jej zdolności kulinarnych. Ale wychodząc za Karola, zupełnie nic nie potrafiłam gotować, teraz już jednak sobie radzę, więc może będzie coraz lepiej. Może kiedyś, może nawet, będzie mi takie „kucharzenie” sprawiać przyjemność, a wnuki będą się zjeżdżać co niedzielę, a ja będę dla nich piekła przepyszny placek drożdżowy ze śliwkami i kruszonką.

Zostajemy z Kasią same. Kilka dni później, czuje się już znacznie lepiej. Wizyta kontrolna jest obiecująca i wszystko wskazuje na to, że wszystkie wyruszymy do Australii.

Gdy babcia przywozi dziewczynki, zostaje nam tylko wielkie dopakowywanie najważniejszych rzeczy, których oczywiście nie spakowaliśmy w pakowaniu głównym, rozpoczętym przed chorobą Kasi. Potem, jak się okazuje, jeszcze raz musimy przepakować nasze walizki, bo nic się do nich nie mieści i są za ciężkie. Gdy w końcu udaje nam się dojść do ładu i składu ze wszystkim jako tako sobie poradzić, jesteśmy już tak zmęczone, że leżymy do góry brzuchem i jemy chipsy. Zachowanie zupełnie nie pro-wychowawcze, ale cóż. Who is perfect?

W nocy tak bardzo boli mnie głowa (nawet po zażyciu czterech tabletek), że budzę Kaśkę.

- Słońce, muszę jechać do lekarza, zajmiesz się dzieciakami, jak wstaną?

- A co ci jest? – pyta zaspana

- Chyba jakaś migrena, muszę wziąć jakiś zastrzyk przeciwólowy

- Mamuś, przecież ty masz chyba ponad 40 stopni gorączki – mówi Kasia, gdy dotyka mojej dłoni

- Co? Niemożliwe – odpowiadam – przecież jest mi okropnie zimno i mam jakieś niespotykane dotąd dreszcze

- Żebyś się tylko ode mnie nie zaraziła

- No właśnie – i po raz drugi nasz wyjazd staje w czarnych kolorach

Kaśka dzwoni po Sylwię. Mówi mi, że w takim stanie w ogóle nie powinnam wsiadać za kierownicę. Może ma i rację. Rzeczywiście, prowadzenie samochodu raczej nie skończyłoby się dobrze.

Kiedy Sylwia do nas dociera, nie jestem w stanie podnieść się z łóżka. Mam 40,5 stopnia gorączki, a leżę pod kołdrami, bo raz mi zimno a raz gorąco. Teraz aktualnie od jakiś 10 minut zimno. Wzywają pogotowie, które zjawia się po blisko godzinie. Ta godzina to dla mnie wieczność. Głowa rozpada mi się na tysiąc kawałków i pojawił się jakiś idiotyczny kaszel.

- Mamik, co ci jest – pyta Basia, którą obudziły hałasy dochodzące z mojej sypialni

- Basiu, mama jest chora – mówi Sylwia. – Lepiej idź do siebie, bo możesz się zarazić.

- Mamik, ale pojutrze lecimy

- Wszystko będzie dobrze – odpowiadam z trudem. – Nic się nie martw.

Diagnoza lekarza okazuje się być trafna (potwierdzona dla pewności kilka godzin później u lekarza rodzinnego). Nie wróży nic dobrego jednak. Zapalenie oskrzeli i początki zapalenia płuc plus skierowanie do szpitala. Z wyjazdu nici? Niemożliwe! Dziewczynki błąkają się zrozpaczone po domu.

Wieczorem, gdy lekarstwa zaczynają działać i mogę wstać z łóżka, włączam komputer i dzwonię do Karola. Wspólnie musimy ustalić strategię. Jest załamany. Tak się cieszył na nasz przyjazd.

- Ale przecież nie puścimy ich samych, to za długa podróż, jeszcze na dodatek z przesiadką. Może Basia i Kasia tak, ale Asia jest stanowczo za mała.

- One też – dodaję. – Czasami mają fiu bździu w głowie. Umarłabym ze strachu. Heathrow jest potężnym lotniskiem, mogą sobie nie poradzić. Poza tym Asia już zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje i nie wytłumaczę jej, że one pojechały, a ona nie.

- Fakt. To cholera, co zrobić. I przecież ty nie zostaniesz sama w takim stanie.

- O to się nie martw, zadzwonię do mamy albo do Sylwii. Na pewno ktoś mi tu pomoże!

- Hej, a może Sylwia!!!

- Co Sylwia?

- Może Sylwia z nimi poleci?

- Eee

- Alicja, przynajmniej jej zapytajmy

- Ma teraz kocioł w pracy, wątpię. I nie wiem, czy nie byłoby to…

- Kochanie, przynajmniej jej zapytajmy – przerywa mi w pół słowa

- Zapytać możemy, chyba – odpowiadam z wahaniem i z wyczerpaniem w głosie, bo gorączka znowu wkrada się do mojego organizmu.

Dziewczyny snują się po domu, podają herbatę, jedzenie, którego nie jem, opiekują się mną. Widząc mój stan, żadna z nich nie zapytała nawet o to, co z wylotem. Widzę jednak po ich minach, że czekają na to, co powiem.

- Mamuś, przyszła ciocia – krzyczy z przedpokoju Baśka

- No cześć staruszko! Sypiemy się powoli, co?

- Heh, chyba tak.

- I jak tam? Nastroje w domu macie grobowe!

- Ciężko się dziwić. Małe załamane, że z podróży nici.

- A czemu tak?

- Przecież nie puszczę je same!

- W życiu! Też bym ich nie puściła!

- No ale ja raczej nie polecę z nimi! – tłumaczę jej, jakby sama nie wiedziała

- To też oczywiste!

- A widzisz inne rozwiązanie? – pytam podirytowana jej dobrym humorem

- A widzę!

- A jakie? Jeśli można zapytać?

- Jedyne możliwe!

- Czyli? Nie męcz człowieka chorego!

- Ja z nimi lecę! Przyszłam dopiero o tak późno, bo załatwiałam sprawy w pracy. Teraz biegnę do domu się pakować. Wizę mam, jutro przebookujemy twój bilet i po sprawie. Dzwoniłam dzisiaj do linii lotniczych, wszystko się da zrobić!

- Huraaa! - słychać za drzwiami i trzy baby wpadają do pokoju!

- Ciociu jesteś cudowna! Najlepsza – przekrzykują się jedna przez drugą

- Kocham cię ciociu – mówi Asia i wdrapuje się Sylwii na kolana

Gdy już udaje nam się je uspokoić i wszystko ustalić, dochodzi północ. Ta noc też jest fatalna. Nie wiem, czy naprawdę nie powinnam iść do szpitala. Mamy nawet nie informuję, żeby się nie martwiła. Przecież jest teraz w sanatorium w Krynicy. Jakoś sobie poradzę!

W piątek żegnam moje cztery najukochańsze baby pod słońcem i zostaję sama! Łza kręci mi się w oku! Smutno mi jak nie wiem! Też chcę z nimi! Też chcę do mojego Karola!


środa, 22 czerwca 2011

ODCINEK 21 - OPADŁY MGŁY

ODCINEK 21

OPADŁY MGŁY

Minął tydzień, a po Danielu ani śladu. Nie odzywał się, nie pisał, nie dzwonił, nie pojawił. NIC. Codziennie jeżdżę do jego mieszkania, ale tam też NIC. Martwię się i to bardzo. Niepokoi mnie fakt, że zniknął tak bez śladu. Wkurza natomiast to, że nie mogę nic zrobić. Dziadostwo.

Dziewczynki szykują się do wyjazdu do Australii. Ja też. Zależy nam wszystkim na tym. Żeby być blisko, spędzić razem cudowne chwile, nacieszyć się sobą, odpocząć od codzienności. Już się nie mogę doczekać. I choć męczy mnie niepewność związana z Danielem, to właśnie ta podróż nastraja mnie optymistycznie.

Dzisiaj Basia ma w szkole swój pierwszy recital. W ramach DNI GÓR, które właśnie obchodzą w szkole, przygotowała utwory Starego Dobrego Małżeństwa. Idziemy więc dzisiaj wszyscy na 18.00 posłuchać Małej. Zamieniłam się w pracy na ranną zmianę i zaraz po niej zmykam do fryzjera (muszę coś zrobić z tymi włosami), a potem zabieram dziewczynki i Sylwię i lecimy kibicować Basi! Nie mogę tylko zapomnieć o kwiatach dla niej!

W bibliotece ruch jak na dworcu kolejowym. No tak, sesja zimowa za pasem, więc wszyscy ruszyli po wiedzę.

- Alicja do Ciebie – mówi Kornelia, która akurat odebrała telefon.

Trochę się zdziwiłam, że ktoś dzwoni na telefon stacjonarny w bibliotece. To się raczej nie zdarza. A może nie słyszałam mojej komórki (ale nie, przecież mam ją przy sobie – nikt nie dzwonił), więc pewnie zasięgu nie było. Może to dzieciaki, albo ktoś ze szkoły.

- Słucham – mówię, gdy już dałam radę przedostać się do aparatu.

- Cześć Alu, to ja Daniel.

- Daniel?

- Tak, przepraszam, że się nie odzywałem

- Martwiłam się

- Wiem, ja też i głupio mi, że nie wpadłem wcześniej na pomysł, żeby zadzwonić do biblioteki, ale też nie miałem sposobności

- Co się stało, wszystko w porządku?

- Już teraz tak. To nie rozmowa na telefon. Podaj mi tylko numer do siebie. Dasz radę spotkać się ze mną wieczorem?

- Jasne, że tak – mówię i podaję dziewięć cyfr, dzięki którym może się ze mną skontaktować.

- To super! O której ci pasuje? Dziewiętnasta może być!

- Jasne, poproszę Sylwię, żeby została z dziećmi

- Ok., zatem do zobaczenia

- Pa!

I tyle. Telefon zamilkł. Oprócz tego, że żyje, nie wiem nic więcej.

- Wszystko w porządku?

- Tak, chyba tak – mówię do Korneli

- Masz taką niewyraźną minę, jakby się coś stało.

- Właśnie, mam przeczucie, że się coś stało, ale nie wiem co.

- I to jest najgorsze. Niepewność. Niewiadoma. Lubimy przewidywać, lubimy wiedzieć.

- Chyba tak. Za kilka godzin się dowiem.

- To tyle jakoś wytrzymasz. Zwłaszcza, że dzień masz dziś nieźle napięty.

- Fakt – i w tym samym momencie, co wypowiadam to słowo, przypomina mi się, że przecież o szóstej jest koncert Basi! Siet!!! Wybieram szybko numer Daniela, ale nikt się nie zgłasza. Jak od tygodnia zresztą! Cholera! Czemu nie wzięłam do niego jakiegoś kontaktu. I czemu nie skojarzyłam faktów. Ale jestem wkurzona! I ciekawe, co teraz zrobię! Przecież nie zrezygnuję z występu mojej córki! To właśnie cała ja! Nie pomyślę zanim powiem! Do wieczora mam jeszcze chwilkę, może coś wykombinuję. Właściwie tylko na to liczę.

Fryzjerka sprawdziła się znakomicie! Wyglądam super! I to z dozą samokrytyki mówię! Naprawdę się sobie podobam. Pamiętam, jak niedawno przeczytałam w gazecie wywiad z jakąś modelką o tym właśnie, że uroda przemija. Jak powiedziała: „Podobałam się mężczyznom. Zwracali na mnie uwagę. O tym, że zaczęłam się starzeć i być dla nich coraz mniej atrakcyjna zorientowałam się, gdy przystojny chłopak nachylił się w moją stronę i zapytał, która jest godzina. Najgorsze jednak było to, że chodziło mu tylko i wyłącznie o to”.

Nigdy nie stawiałam urody na pierwszym miejscu, mama wpajała mi całą młodość, że wszystko co mam i kim jestem to moja wiedza i sposób traktowania innych. Dzisiaj staram się to przekazać moim córkom. I choć uczą się dobrze, martwi mnie fakt, że sprawy mody i wyglądu są dla nich priorytetowe. Może to takie czasy. Ale w życiu nie pozwolę zrobić Kaśce tatuażu. Jak już będzie na studiach, bardziej rozsądniejsza i świadoma niektórych nieodwracalnych decyzji to jak najbardziej, ale póki co to nie ma mowy.

- Bo Maja Sablewska ma! –argument mojej córki

- A kim jest ta Maja?

- Mamo! Ty jesteś z innej epoki! To będzie juror X Factor!

No to chyba jestem z innej epoki! W Polsce gwiazdami i idolami młodych są celebryci, którzy są bo bywają, bo się o nich pisze. Ok. Znam Sablewską. Była menadżerką Dody. Wiem. Pokłóciły się czy jakoś tak. Dziewczyna była dobra w tym, co robiła, ale czy to ma być idol mojego dziecka. A może przesadzam! Spytam się Kornelii – ona też ma dzieciaki w podobnym wieku.

- Ale pani ślicznie wygląda! – mówi mi opiekunka Asi

- Oj dziękuję!

- Naprawdę fantastyczna fryzura

- Mam nadzieję, że spodoba się Karolowi.

- No tak, za dwa tygodnie już lecicie.

- Niecałe. Odpocznie sobie Pani od nas

- Oj, ja bez małej to jak bez ręki. Tęsknię za nią strasznie.

- Czas szybko leci. Dopiero co były święta, a już za chwilę wylatujemy

- No właśnie. Przygrzać pani zupę?

- A poproszę. Zmarzłam strasznie, bo jeszcze szłam do kwiaciarni.

- Właśnie, piękny bukiet!

- Basia uwielbia białe róże. Ale w dwóch kwiaciarniach nie było i dopiero tutaj, na osiedlu dostałam.

- Na pewno jej się spodobają.

Zupę zjadam w pośpiechu. Dziewczynki już gotowe do wyjścia. Zastanawiam się cały czas, co zrobić z tym Danielem. A wiem! Zostawię mu karteczkę u portiera w bloku. Powinno się udać (oczywiście z załącznikiem czteropakiem dla pana na dole)!

Portier bez problemu się zgodził. Puszki z odpowiednią zawartością bardzo go ucieszyły i obiecał, że wszystkim się zajmie. Jednak mam głowę na karku! Napisałam, żeby do mnie zadzwonił ok. 20.00 to się jakoś umówimy.

Szkoła była pięknie wystrojona. Wszędzie rozwieszone były niebieskie płachty materiału, a na nich drobne światełka. Przygotowane było góralskie jadło, które za drobny datek na cele szkoły można było nabyć u uczniów. Asia zachwyciła się oscypkiem z grilla z żurawiną. Ja z Kasią zjadłyśmy pajdę chleba ze smalcem. Ale nam smakowało.

Potem zasiadłyśmy na widowni w pierwszych rzędach, żeby jak najlepiej widzieć naszą Basieńkę! Występowało kilka osób ze szkoły. Każda prezentowała coś innego. Były wiersze Tetmajera, fragmenty Witkacego, piosenki Wolnej Grupy Bukowina i wiele wiele wyśmienitych występów. Basia śpiewała cztery utwory.

„jak po nocnym niebie sunące białe obłoki nad lasem

jak na szyi wędrowca apaszka szamotana wiatrem

jak wyciągnięte tam powyżej gwiaździste ramiona wasze

a tu są nasze a tu są nasze”

Serce mi mocniej zabiło, gdy usłyszałam głos mojej córki. Grała na gitarze i śpiewała. Czysto i przepięknie. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak potrafi. Tak wyjątkowo, nieskazitelnie! Publiczność zamarła. Byłam z niej taka dumna.

Niedługo po pierwszym utworze, znowu pojawiła się na scenie. Widownia przywitała ją oklaskami. A ona sama na scenie, z instrumentem w dłoni, śpiewała idealnie, rewelacyjnie.

„Opadły mgły i miasto ze snu się budzi,

Górą czmych już noc.

Ktoś tam cicho szepta by ktoś powrócił

Do gwiazd jest bliżej niż krok.

Pies się włóczy popod murami – bezdomny

Niesie się tęsknota czyjaś na świata cztery strony”

Refren śpiewała razem z publicznością:

„A ziemia toczy, toczy swój garb uroczy

Toczy, toczy się los!

Ty co płaczesz, ażeby śmiać mógł się ktoś

Już dość! Już dość! Już dość!

Odpędź czarne myśli!

Dość już twoich łez!

Niech to wszystko przepadnie we mgle!

Bo nowy dzień wstaje

Bo nowy dzień wstaje

Nowy dzień!”

Gdy skończyła, wszyscy wstali. Dostała owacje na stojąco! Asia pobiegła z kwiatami do niej, a ona – stała taka drobna, wiotka, skromna i cieszyła się, że się podobało.

- Byłaś fantastyczna – powiedziałam do niej, gdy już występy się skończyły!

- Szkoda, że nie było tatusia!

- Wszystko mu opowiemy i mamy płytkę z nagraniem! Na pewno byłby z ciebie dumny. My też jesteśmy! My też! – i uściskałam ją mocno

- Super siostra – pogratulowała jej Kasia – zachwyciłaś wszystkich! Niezła jesteś! Śpiewaj, a ja będę twoją menadżerką!

I w tym momencie zaświtało mi w głowie przekonanie, że to może być prawda! Kasia rewelacyjna jest w organizacji, uwielbia działać, coś robić. Pytanie tylko czy swoje plany o architekturze porzuci na rzecz bycia drugą Mają S.

Sylwia także miała dla Basi kwiaty i prezent – wspaniały kostium kąpielowy. Jak się potem okazało, kostiumy miała dla nas wszystkich. Boże, co ja bym bez tej Sylwii zrobiła, wspaniała! Taka prawdziwa ciocia.

Było już po 20.00. Dopiero wówczas spojrzałam na telefon. SMS od Daniela, z jakiegoś nieznanego mi numeru: „Dostałem wiadomość w kopercie od lekko podchmielonego portiera ;) Czekam na twój telefon. Trzymam kciuki za Basię. D.”

Zadzwoniłam. Umówiłam się z nim na dziesiątą. Dzieci już będą w łóżkach i zostawię je pod opieką Kasi.

W drodze do domu kupiłyśmy tort czekoladowy. Zjadłyśmy prawie cały i popijałyśmy ciepłą herbatką lub mlekiem. Sylwia pomogła mi położyć Asię spać i pojechała do siebie. Kasia i Basia gadały jeszcze w łóżkach, gdy wychodziłam.

- Kasiu, tylko słuchaj, czy mała nie płacze i nie siedźcie długo, bo jutro do szkoły.

- Dobrze mamuś! Pa!

Daniel czekał pod blokiem.

- Cześć – powiedział

- Cześć – poczułam, że to całe zmartwienie ze mnie opadło, jak bardzo mi ciążyło i zdałam sobie sprawę, że naprawdę się o niego martwiłam.

Chwilę później siedzieliśmy w restauracji i opowiedział mi całą historię.

- Mieliśmy w pracy sytuację podbramkową i musiałem lecieć do Chicago. Było to tak nagłe, że nikogo nie powiadomiłem. Stwierdziłem, że zadzwonię już ze Stanów. Ale zaraz po wyjściu z lotniska, ktoś ukradł mi kurtkę. Pech chciał, że miałem tam wszystkie dokumenty, telefon i pieniądze.

- Kurcze…

- Na szczęście miałem jeszcze jedną kartę kredytową wsadzoną w tylnią kieszeń spodni. To mi uratowało życie. Najpierw pojechałem do firmy w Chicago, zadzwoniłem stamtąd do mojego szefa, pomogli mi załatwić paszport tymczasowy i wizę. Ale zamiast dwóch dni, spędziłem tam cały tydzień. Tyle trwało załatwianie formalności.

- Niezła przygoda

- To była masakra. Gdyby nie firma, która pomogła mi w formalnościach, byłoby kiepsko.

Gdy się zorientowałam, dochodziła 2 nad ranem. Właśnie zamykali restaurację. Wyszliśmy na zewnątrz. Jeszcze przez godzinę spacerowaliśmy po mieście. Noc była zimna. Daniel otulił mnie swoim ramieniem, żeby mnie rozgrzać. Na chwilę przystanęliśmy pośrodku Ogrodu Saskiego.

- Chciałbym cię pocałować – powiedział i delikatnie dotknął mojej twarzy swoimi dłońmi.

- Ja też tego pragnę – odparłam i schyliłam głowę. Daniel pogłaskał moje włosy, przytulił do siebie i poszliśmy dalej.

Tego wieczoru już nie rozmawialiśmy w ogóle. Słowa były zbędne. Cisza wystarczała. Mówiła więcej.

środa, 15 czerwca 2011

ODCINEK 20 - BEZ SMAKU

ODCINEK 20

BEZ SMAKU

Każdy z nas, no albo przynajmniej większość, ma przeświadczenie (i to niezwykle silne), że powinniśmy być kimś i osiągnąć spektakularny sukces. I co większość (z tej większości) robi? Siedzi i czeka na ten sukces. Żeby się przypadkiem nie przemęczyć, zbyt dużo nie zaryzykować, nie najeść się wstydu, nie napracować, nie ubrudzić. Czekać, aż przyjdzie, żeby go nie przegapić.

A rozwiązanie powinno być zupełnie odwrotne, zupełnie inne. Bo żeby sukces był, to trzeba pobrudzić ręce, spocić się nie raz, nie wyspać, zapomnieć zjeść śniadania, przegapić ulubiony serial w telewizji. Żeby osiągnąć coś, nie wolno się poddawać, spocząć w środku drogi, zrezygnować i „złożyć broń”. Człowiek, który osiąga sukces to taki, który codziennie nad nim pracuje. Taki Daniel na przykład. Regularnie przychodzi do biblioteki i pisze ten swój doktorat. No może rzeczywiście, nie ma dzieci, rodziny, ale przecież i jemu czasem się nie chce, a jednak daje radę. Podziwiam go. Jego upór, skoncentrowanie, pracowitość. Chciałabym być choć w części taka jak on. Tymczasem jestem zbyt chaotyczna i niepozbierana. Często robię wszystko na ostatni moment. O, telefon od Basi.

- Tako kochanie? – mówię, gdy już uda mi się wcisnąć przycisk z zieloną słuchawką, bo ręce mam całe z kleju

- Mamuś, jutro idę do Renaty na urodziny i zupełnie zapomniałam o prezencie dla niej. A dzisiaj z tej wycieczki z Krakowa to nie szybko wrócimy.

No tak, czyli znowu prezent dla jakiejś koleżanki, której nie znam i nie widziałam na mojej głowie. Nie lubię takiego kupowania na ostatni moment. No cóż. Wchodzę szybko na stronę coocoo,pl, gdzie dziś rano zamawiałam taką walizkę do samolotu dla Joasi i kocyk dla niej i dobieram szybko coś dla Renaty. Jeszcze dzwonię się upewnić, czy będę miała przesyłkę jutro. Pani w słuchawce zapewnia mnie, że paczka dzisiaj na pewno zostanie wysłana, więc jutro będzie u mnie. Proszę więc jeszcze o zaznaczenie opcji wcześniejszej dostawy i uspokojona, z dobrym uczynkiem dla córki na koncie, wracam do pracy.

Dziwne, jest czwartek, a Daniela nie ma w bibliotece. Nigdy się nie spóźniał, nigdy nie opuścił żadnego zaplanowanego dnia. No może raz czy dwa. Ale zawsze wcześniej nas informował, że go nie będzie, żeby nie przygotowywać mu książek. Czyżby moje myślenie o nim jako o człowieku sukcesu powinno ulec natychmiastowej zmianie? Jednak moja dobrze wyrobiona kobieca intuicja podpowiadała mi coś zupełnie innego. I nie było to nic dobrego.

- Zauważyłaś, że nie ma tego Pana Wysockiego? – mówi Ula, z którą od niedawna pracuję na jednej zmianie.

- Kogo?

- No tego gościa, co przychodzi tutaj kilka razy w tygodniu pisać doktorat.

- Aaa… - dopiero teraz zorientowałam się, że ona mówi o Danielu. Nie skojarzyłam od razu jego nazwiska. – Faktycznie - dodaję

- Jeszcze przedwczoraj zamawiał u mnie książki.

- No to rzeczywiście ciekawe – mówię, jakby mnie to w ogóle nie obchodziło.

Kilka minut później wysyłam mu sms’a. Bez odpowiedzi. Po godzinie wysyłam kolejnego. Nadal nic. To mnie trochę martwi. W przerwie dzwonię do niego, ale nie odbiera. Cholera! Martwię się o niego i to mnie też martwi!

Martwi mnie to, że martwię się o jakiegoś faceta. Faceta, którego uwielbiam i pożądam, i którego w jednej chwili mogę bez problemu (tak mi się wydaje) wyrzucić ze swojego życia. Po pracy jeszcze kilka razy dzwonię do niego, ale wciąż to samo. Proszę więc Kasię, żeby przypilnowała dziewczynki (Asia już śpi) i jadę do jego mieszkania. Nie wiem, po co. Nie chcę nawet szukać odpowiedzi na to pytanie. Ale teraz i tak nie czas na to. W mieszkaniu nikogo nie zastaję. Pytam sąsiadów, którzy także nic nie wiedzą. To jeszcze gorsze.

Gdybym nie pojechała, gdybym nie dzwoniła, mogłabym przynajmniej mieć nadzieję, że nie ma się czym przejmować. A teraz? Zastanawiam się, co robić.

Nie znam jego znajomych, rodziny. To paradoks. A jednak. Ale pewnie tak to jest w takich związkach, jeśli w ogóle można mówić o związku w naszym przypadku.

Jeżdżę po mieście bez celu. Po dwóch godzinach wracam do domu. Nie umiem sobie znaleźć miejsca. Trochę sprzątam, porządkuję ubrania, papiery.

Z tym jeszcze jakoś sobie radzę, bo swojego życia jakoś uporządkować nie umiem.

Dzwoni Karol na skypie. To mnie trochę oderwało. Przeniosło myśli na inne tory. Ustalamy szczegóły wyjazdu. Zależy mi na tym, żeby jechać, bo wiem, że to umacnia nasz związek. Każde spotkanie, każde dotknięcie dłoni, każde zbliżenie. Bo jednak mąż nie może być bez żony. Na dłuższą metę to nie ma sensu. Samotność zabija, wypala, uczy innego życia, w którym coraz mniej miejsca dla rzekomej drugiej połówki. I to nie jest dobre. Samodzielność jest pożądana, ale też ma swoje granice.

W nocy nie mogę spać. Martwię się o Daniela, brakuje mi Karola. Czuję się taka sama, jest mi źle. Chciałabym, żeby ktoś był obok. I jakby moje życzenie się spełniło. Do łóżka wpycha się Asica mała.

- U mnie są jakieś potworki – mówi i wtula się we mnie. Jakoś mi lepiej, raźniej, przyjemniej. Od razu inaczej. Utulona jej ciepłem wkraczam w krainę snu.

Następnego dnia po Danielu ani śladu. Jadę do jego mieszkania przed pracą, ale żadnych zmian w tym temacie. Zostawiam mu kartkę, żeby zadzwonił, jak wróci i wpycham ją pod drzwi. Milczenie z jego strony trwa nadal. W poniedziałek znowu nie zjawił się w bibliotece, nie odezwał. Zadzwoniłam do wszystkich szpitali w mieście, ale nikt nic nie wie. Na policję nie zgłaszam, bo przecież nie jestem jego rodziną, a może po prostu gdzieś wyjechał i mnie nie poinformował. W końcu jesteśmy tylko znajomymi. Nie musi się mi tłumaczyć z każdego kroku.

środa, 8 czerwca 2011

ODCINEK 19 - DOBRE CHWILE ZBYT SZYBKO MIJAJĄ

ODCINEK 19

DOBRE CHWILE ZBYT SZYBKO MIJAJĄ

Karol wyleciał tydzień temu. Dom stał się pusty i ponury. Gdyby nie dziewczynki, w ogóle nie chciałoby mi się do niego wracać. Minęło wspaniałych osiem dni razem, cudowne święta, taki czas dla nas, naszej rodziny. Czas, w którym od dawna nie myślałam w ogóle o Danielu, w którym cieszyłam się każdą chwilą, każdą drobnostką. Spędziliśmy te dni w szóstkę. Zaprosiliśmy Sylwię na całe święta do nas. To nasza przyjaciółka, członek rodziny.

Była choinka, prezenty, przepyszne jedzenie, śpiewanie kolęd, spacery! Cudownie było! Takie „american dream”. Jedyna chmura, która nadeszła, to moment, kiedy powiedzieliśmy dzieciom o wyjeździe Karola do Australii. Ale za chwilę Sylwia wpadła na pomysł, że przecież dziewczynki mogą odwiedzić ojca podczas ferii zimowych! Ja wezmę urlop i zrobimy sobie wspólne wakacje zimowe! Ta propozycja ucieszyła je. Nas też. Zobaczyć się po miesiącu zamiast po trzech to zdecydowanie lepsza perspektywa. Nie powiem, ta Sylwia ma łeb na karku. Okazało się później, że Karol ma nawet w kontakcie opłacony przelot dla rodziny (właśnie w celu odwiedzin). Lepiej być nie mogło.


- Tatuś, tatuś, sanki – Asia nie odstępuje ojca ani na krok.

- Już idziemy córciu – Karol zapina kurtkę i wychodzi z Asią, Basią i Sylwią na spacer. My z Aśką w tym czasie posprzątamy trochę i przygotujemy kolację, bo ma przyjść ten Kuba jej. Chętna jest więc do wszystkich prac, byleby tylko wizyta dobrze wypadła i żebyśmy nie zrobili jej „obciachu”, jak to nazwała.

Nie mogę się napatrzeć na ten jej zapał. Jest szansa, że polubię kolegę Jakuba, zwłaszcza gdy przy częstszych wizytach, zaangażowanie mojej córki w pracach domowych nie spadnie. To byłby hit! A nawet cud! Tyle że w takie cuda to ja nie wierzę.

- Mamo, gdzie jest mop? Muszę umyć podłogę w łazience!

Moja córka nigdy nie myła podłogi w łazience dobrowolnie. A i z przymusem robiła to ze trzy razy w życiu! Żałuję, że nie ma lepszej pogody! Zaciągnęłabym ją wówczas do polerki okien! He He!a co mi tam! Niech się stara dziewczyna!

Choć tak szczerze mówiąc to mam nadzieję, że z tym Kubą to jeszcze nie tak na poważnie. Jeszcze ma czas. Może poczekać. Małżeństwo, dzieci? Niech się lepiej wyszaleje. Z wejściem w świat pieluch to lepiej się wstrzymać.

Kolacja wypadła wybornie. Asica zadowolona. Podobno Kuba był mile zaskoczony. Więc skoro mu się podobało, to jej też. Przeszliśmy test i nie wypadliśmy na mega wapniaków. Uff J

Ten Kuba też zyskał w naszych oczach. Interesuje się astronomią. Chce iść w przyszłości na fizykę, ale marzą mu się studia zagranicą. Nie dziwię się. Dzisiejszy świat daje tyle możliwości. Szkoda, że my nie mieliśmy takich szans. Martwi mnie tylko, że dziewczynki mogą mieć podobne pragnienia i wówczas zostaniemy sami z Karolem. Dobrze, że Asia taka malusia.

Noce były nasze. Rozmawialiśmy do rana, kochaliśmy się, przytulaliśmy, jedliśmy w łóżku przeróżne smakołyki, piliśmy szampana. Nie chodziliśmy do pracy, więc rano nie musieliśmy zrywać się z łóżek. Spaliśmy do jedenastej. Sylwia zrywała się zaraz po nas. Ona to śpioch straszny. Dziewczynki przygotowywały śniadanko i nieźle sobie z tym radziły. To była jajecznica, to naleśniki, to becon z jajkami, sałatka. Starały się. I o dziwo im to wychodziło. Pozostałe posiłki to sprawa moja i Sylwii. Buszowałyśmy w kuchni i rezultatem tego wszystkiego jest kilka kilo więcej. A co mi tam! Opłacało się. Tłuszczyku nadmiar zawsze można spalić, a wspomnienia pozostanę.

Gdy Karol wyjeżdżał, wszyscy ryczeliśmy jak bobry. Na lotnisku to samo. Dobrze, że następnego dnia szło się do szkoły i pracy, bo wir zadań nie pozwala długo się zamartwiać. Trzeba robić swoje i już. Tak to życie sprytnie jest skonstruowane.

A teraz brakuje mi tego rozgardiaszu. Dobrze, że pierwszego lutego lecimy do kraju kangurów. Cztery tygodnie to da się wytrzymać. Czas biegnie tak szybko.

Po świętach w bibliotece spotkałam Daniela. Nie opowiadałam mu o tym, co było u mnie, bo i po co. Zresztą nie było takiej sposobności. On spędził ten czas samotnie w małym pensjonacie na mazurach.

I rzeczywiście, na dłuższą metę, jeśliby coś między nami zaszło, to wszystko byłoby nazbyt egoistyczne z mojej strony. Bo niby spoko, niby jest fajnie, niby bez problemu. A potem? Właśnie. Potem to on spędza samotne święta, weekendy. Wyczekuje na moment, kiedy będę znowu sama, żebyśmy mogli żyć w tym drugim świecie. Abstrakcyjnym totalnie, głupim i niepoważnym. Bo pod koniec tego wszystkiego wszyscy byśmy zostali na minusie. Minusie kochania, minusie zaufania. Dopiero teraz zrozumiałam to, o czym Daniel wcześniej mówił. Ale łatwo wysuwać takie wnioski po takim tygodniu, gdy wciąż urok świątecznych dni jest we mnie.

- A może jakiś lunch razem? – zapytał w czwartkowy ranek. Czwartek to dzień, kiedy Daniel jest w bibliotece od rana do wieczora.

- Dzisiaj chyba nie ma szans. Jestem sama od dwunastej.

- Uuu. Szkoda

- No. Ale w rekompensacie możemy wyjść na kawę o 11:00.

- To jesteśmy umówieni.

Zawsze wychodziliśmy osobno, jakieś 15-20 minut wcześniej on, potem ja. Żeby nikt nic nie podejrzewał. Póki co się udawało. Zwłaszcza, że takie sytuacje nie zdarzały się często. Bo albo mi nie pasowało, albo jemu. Ciekawe jak będzie wyglądać nasze spotkanie. Przecież u mnie wszystko się zmieniło. Nawet nie zależy mi na tym, żeby się z nim widywać. I chyba wolałabym uniknąć takich sytuacji. Ale, jak widać, nie potrafiłam odmówić. Ciepłe kluchy ze mnie.

Punktualnie o 10:45 Daniel opuścił bibliotekę. Piętnaście minut później wyszłam ja. Spotkaliśmy się w CoffeeHeaven. Pocałował mnie na powitanie w policzek. Znowu poczułam jego zapach, jego delikatnie szorstką twarz.

sobota, 4 czerwca 2011

ODCINEK 18 - PRZYWITANIE

ODCINEK 18

PRZYWITANIE

Wszystko gotowe na przyjazd Karola. Dziewczynki ogromnie się cieszą. Jeszcze nie wiedzą, że zaraz po świętach tata znowu wyjeżdża. Zdecydowaliśmy, że oboje im o tym powiemy. To znaczy ja tak zdecydowałam. Dlaczego cała odpowiedzialność, ich złość, rozczarowanie i inne takie ma spadać na mnie i to ja mam wysłuchiwać ich ogólnego niezadowolenia. I tak pewnie nie będzie łatwo, bo przecież ojciec jest dzieciom potrzebny, ale zawsze wolę przez to przejść (przynajmniej częściowo) z moją drugą połową.

Basia z Kasią udekorowały mieszkanie w czerwone i zielone balony, przygotowały specjalne prezenty i nawet Asię do tego wciągnęły. Pojawiła się też jakaś niespodzianka na ścianie w dużym pokoju, o której ja nawet nie wiem, a ponieważ zakryta jest szczelnie prześcieradłem i „pod żadnym pozorem” (jak nakazała Kaśka) nie wolno mi jej ruszać, to nie ruszam. Choć ciekawość mnie zżera.

Ja przygotowuję kolację. Wymagania mojego męża po tylu miesiącach pobytu poza krajem nie są wygórowane, choć muszę przyznać, że nieco pracochłonne. Pierogi ruskie, kotlet schabowy z zasmażaną kapustą, buraczki, ziemniaczki, ogórki kiszone, grzybki marynowane, ot co. Gotuję już od wczoraj. Jeszcze tort śmietankowy z truskawkami. Kasia znalazła świeże w jakimś supermarkecie, więc będzie smakowało.

- Mamo, już 15:00. Musimy jechać – krzyczy ze swojego pokoju Basia!

- Jeszcze chwilka – próbuję wynegocjować parę minut by dokończyć sos kurkowy

- Ale jak się spóźnimy?

- Zdążymy, spokojnie

- Mamo, mogą być korki! Chodźmy już! Proszę! – nie daje za wygraną Basia

- Już już! Ubierajcie się i Joasię też

- Ona jeszcze śpi

- To trzeba ją obudzić albo zawinąć w kombinezon i przenieść do auta! Poproś Kaśkę żeby ci pomogła.

- Ona się maluje w łazience!

- To niech się pospieszy!

- Ale ona nie chce się pospieszyć! Mówi, że musi wyglądać jak człowiek.

Ta rozmowa doprowadza mnie do szału. Prowadzi do nikąd i jeszcze nie mogę się skupić na gotowaniu! Cholera! Wylało mi się całe mleko na podłogę! Jestem wściekła. Zawsze, gdy chcę, żeby coś wyszło jak najlepiej, jest zupełnie odwrotnie. A niech to!!!

Sprzątanie zajmuje mi kolejne piętnaście minut. Nie wytrzymuję. Z tych emocji, złości, nerwów nie wiadomo z jakiego powodu. Przecież powinnam się cieszyć! I cieszę się, ale też bardzo bardzo się boję. Jak to będzie? Po tak długim rozstaniu i przed jeszcze dłuższym najprawdopodobniej. Czy mamy stworzyć związek na tydzień? Jakby nic nie brakowało, jakby na co dzień było w porządku! Nie umiem udawać, że tak jest. Że pasuje mi to, że mój mąż jest maszynką do robienia pieniędzy, a nie mogę liczyć na jego wsparcie i ciepło.

Sylwia mówi, że przesadzam, że to przecież nie koniec świata. I że muszę być twarda. Może i ma rację. Choć chyba łatwiej mówić niż zrobić. Ale przecież rady też są potrzebne. Zwłaszcza takie od najlepszej przyjaciółki.

- Mamo, jesteś gotowa! Za 40 minut tatuś przylatuje! – Basia pełna zniecierpliwienia i ubrana już w kurtkę, buty i czapkę stoi na progu i mnie pospiesza.

- Kurcze! To już tyle czasu minęło?

- Mamo! Zawsze się musimy spóźniać?!

O! Przepraszam bardzo! Czy ja się kiedyś spóźniłam? No może parę razy, ale naprawdę jakieś wyjątki! A tu dzieci wytykają człowiekowi! Szok! Do czego to doszło!

Dzwonek do drzwi! No jeszcze tu nam gości brakowało!

- Idź lepiej otwórz – mówię do Baśki

- Cześć ciociu – słyszę dochodzące z korytarza głosy – Nie, mama jeszcze nie gotowa. Kuchnia wygląda fatalnie! Mama też!

He He, nie ma to jak dobre słowo na miły dzień! Ale mała ma rację, to wszystko (to znaczy ja i kuchnia) to jakaś katastrofa! Cholera, nie zdążę!

- Cześć kochana – mówi Sylwia i całuje mnie w policzek! – ubieraj się i wymaluj, a ja to wszystko ogarnę!

- Ale…

- Żadnego „ale”. Nie mamy czasu. Szykuj się, jedźcie po Karola, a ja tu już o wszystko zadbam!

- Boże! Jesteś niesamowita!

- Och tak! – śmieje się i wygania mnie do pokoju!

W pięć minut jestem gotowa! Zanosimy śpiącą Asię do auta i jedziemy na lotnisko! Dwie minuty przed wylądowaniem samolotu udaje nam się wtargnąć do hali przylotów. Wow! Może przydałyby się jakieś kwiatki? Ale nie, dziewczynki mają część prezentów ze sobą, więc to wystarczy.

- Wylądował – krzyczy Kasia

- Wyjądował – wtóruje jej Asica mała, która pięć minut temu się obudziła

- Dziewczynki! – próbuję je uciszyć, ale one są w prawdziwej euforii!

Zazdroszczę im tej radości. We mnie bardziej niepewność. Nie, nie chodzi o Daniela. On co prawda wtargnął do mojego życia i trochę je przewartościował, ale ma twarde zasady, które powodują, że między nami tylko czysta znajomość. Nawet nie przyjaźń, bo takowa w takiej sytuacji chyba raczej nie będzie istnieć. Jeśli więc nie chodzi o Daniela, to o co? A może to jakaś dziwna, głupia babska podświadomość? Nadwrażliwość? Tęsknota? Pieron wie!

- O wychodzą wychodzą – moje pociechy podskakują przy bramkach

- A taty nie ma! – Baśka jest zrozpaczona, że Karol nie wyszedł jako pierwszy

- Może jeszcze nie odebrał walizek. Spokojnie Basiu – próbuję ją uspokoić. – Pamietasz, jak lecieliśmy na wakacje i nasze bagaże pojawiły się ma taśmie jako ostatnie. Być może tatuś też musi trochę zaczekać.

- Ale ja chcę, żeby już tu był

- Ja też – mówię i zdaję sobie sprawę, że to prawda. Że już nie chcę czekać, ze już chcę mieć go przy sobie.

- Jest! – z naszych czterech gardeł wydobyło się to jedno słowo

- Tatuś! – zawołała Asia i zaczęła mocno tuptać w miejscu

Serce mi zabiło. Nawet nie myślałam, że tak ucieszy mnie jego widok. A tu naprawdę! Kocham go. To jest mój mąż, moje życie, mój przyjaciel!

- Dziewczynki – powiedział uradowany i przytulił wszystkie trzy do siebie. Nie chciały go puścić. Ja stałam z boku i patrzałam na ten niesamowity widok. To właśnie miłość. Bez dwóch zdań.

- Kochanie – w końcu doczekałam się. Jego oczy, usta, nasz pocałunek – aż nazbyt śmiały przy dzieciach, które nas obtoczyły i nie chciały puścić. Jego zapach, dotyk! Takkk! Kocham go! Kocham. Po prostu potrzebowałam go. Daniel miał rację. On byłby tylko na chwilę. Tylko w zastępstwie, kiedy nie jest dobrze. Kiedy jestem sama, kiedy niby razem z Karolem, a jednak osobno. Kiedy wydaje się, że więcej nas dzieli niż łączy. Więc czysty egoizm. Mój egoizm. Moje „ja”. Bo gdy jest dobrze (jak teraz), gdy on jest przy mnie a ja go pragnę z całego serca, to tylko my się liczymy. My i nasza rodzina.

- Tęskniłem – szepce mi na ucho

- Ja też. Bardzo!

I przytulił mnie do siebie. A ja chciałam tak zostać już na resztę życia. Przy nim! Na zawsze!

Wychodziliśmy uśmiechnięci i naprawdę szczęśliwy. Karol obejmował mnie, a ja trzymałam za rękę Joasię! Przekomarzaliśmy się i śmialiśmy! Było tak, jak powinno być, jak mogłam sobie wymarzyć. Moja rodzina!

I nagle, w tym całym przypływie szczęścia ujrzałam jego. Odprowadzał na samolot swojego zagranicznego gościa. Pamiętam, jak wspominał mi o tym w kilka dni temu, że będzie miał sobotę zajętą. Zupełnie nie skojarzyłam dat. Pomachał mi z oddali, a ja nie wiedziałam, co zrobić. Delikatnie wysunęłam rękę Joasi z mojej dłoni i także pomachałam do niego... Jakoś mój dobry humor naraz odpłynął i nie chciał wrócić. Cholera!