środa, 3 sierpnia 2011

ODCINEK 27 - KARUZELA

Jestem ciepłolubna. Nie chodzi tu tylko o pogodę. Brakuje mi ciepła mężczyzny. Ale skoro go nie ma, spędzenie zimy w Australii wydało mi się przyjemną alternatywą.

Przyleciałam z dziewczynkami tydzień temu. Firma Karola dba o niego - ma służbowy dom wielkości około 200 metrów, na którego wyposażeniu jest pomoc domowa i fenomenalna kuchnia z wyjściem prosto na plażę.
Dostałam swój pokój, Kasia i Basia śpią razem, a najmniejsza pociecha zamieszkała w sypialni taty argumentując sprytnie, że nie zaśnie bez niego i skoro nie ma mamusi, to ona będzie się do niego wtulała. Pomyślałam, że doskonale ją rozumiem bo też chętnie zasnęłabym w objęciach silnego mężczyzny. Zastanowiłam się także nad Alą - ona też tego potrzebuje, a Karol jest tu. Żadna z nas nie ma silnego mężczyzny, na którym może się oprzeć.
Karol zachwyca mnie swoim zachowaniem. Spędza z dziewczynkami każdą wolną chwilę, zwłaszcza popołudnia, więc ja mam czas dla siebie. Wybieram więc długie spacery po plaży, zwiedzam, słucham intuicji, licząc, że podpowie mi, co powinnam zrobić ze swoim życiem. Mam silne przekonanie, że chcę w nim coś zmienić, bo jak na razie to toczę się po równi pochyłej. Kiedy zostałam singielką i freelancerką, adrenalina płynąca z nieustabilizowanego życia, konkretne pieniądze za konkretną robotę plus brak zobowiązań były atutami.
Dziś coraz bardziej irytuje mnie brak stabilności, a widok Alicji podsyca irytację. Chcę mieć rodzinę, choć często zaprzeczam traktując to jako przejaw słabości. Lata temu byłam zaręczona z Wojtkiem, który chciał mieć dzieci a ja chciałam jego, więc byłam bliska mu je dać. Mimo starań, w moim brzuchu nie pojawiało się ,fasolka’. Polecieliśmy do Szwajcarii (w kraju badania nad problemem niepłodności, były tym, czym obecnie dla Mugoli świat Harrego Pottera). Wojtek był zdrowy, przyczyna leżała we mnie.Poddałam się kuracji hormonalnej - bez skutku. A właściwie ze skutkiem odwrotnym - zamiast zyskać płodność, straciłam także możliwość bycia mamą, bo Wojtek odszedł. Miał powód - odsunęłam się od niego, jakbym podświadomie nie chciała rodziny - choć naprawdę lecząc się na bezpłodność, dawałam światu zupełnie inne sygnały.
On porzucił mnie, ja rzuciłam Je (leki) i siebie. W wir pracy. Zaprzeczałam, że życie we dwoje było fajne. Ba, nawet zdawało mi się, że zaczęłam z życia korzystać zostając singlem. Jestem sama ale nie samotna - przekonywałam się. Potem poznałam Alę – gdy potrzebowałam rodzinnego ciepła odwiedzałam jej dom. Kiedy nudziłam się rodzinnością, wracałam do swojego świata. Na brak sexu i partnerów nie narzekałam. Codziennie mogłam mieć innego. Świadoma swojego sexapilu - wiem, jak działam na mężczyzn - przebierałam, wymagałam, wybrzydzałam. Musieli się o mnie starać, zaspokajać zachcianki. Dostawałam to, czego chciałam - drogie prezenty, wakacje w luksusowych hotelach w Polsce i na świecie. Nie mieli łatwo, aby mnie zdobyć, ale gdy się im udawało, czuli się jak zwycięzcy. Jak ja się czułam? Chciałam być upragnioną zdobyczą, ale czy zdobycz nie może być ofiarą?
Po kilku latach bycie singlem zaczęło mi doskwierać. Widząc zdrady przykładnych mężów, romansy kochających żon, dochodziłam do budującego wniosku, że jednak wolę swoje życie. I znów wybierałam się na polowania, w których byłam upragnioną zdobyczą.
A może ofiarą?

Gdy jesteśmy sami, nieustannie szukamy partnera, a gdy go już mamy, gdy już się nacieszymy, wówczas zdradzamy, odchodzimy, szukamy nowych przygód i wyzwań. Najpierw dążymy do stagnacji, a potem ona zaczyna nas męczyć. Czujemy się jak więźniowie we własnych domach, gdzie nie ma nawet miejsca, aby pobyć sam na sam ze sobą. Pragniemy więc samotności i czasu spędzonego na czymś innym niż pracy, zakupach, gotowaniu czy sprzątaniu. Dziwna ta nasza ludzka natura. Skomplikowana. Niejasna. Zawiła.
Będąc na Antypodach i widząc relacje męża mojej przyjaciółki z ich dzieciakami, żałuję, że nigdy tak nie będę miała. Żałuję, że nie doznam radości bycia matką. Nie poznam cudu noszenia w sobie życia. To musi być niesamowite!
Tak niesamowite, że nawet za cenę tych zdrad, tego wewnętrznego rozdarcia, warto mieć dziecko. Stworzyć więzi, kochać, uczyć miłości i zasad.

- Ciociu, obiad - wrzasnęła Basia.
- Jasne - wyjąkałam wyrwana z kontekstu.
Przeczesałam włosy, założyłam sukienkę w kolorze nadziei, którą kupiłam na wakacyjnych wyprzedażach i nie miałam jak dotąd okazji by zaprezentować ją komukolwiek poza lustrem w przebieralni butiku w Złotych Tarasach. Poprawiłam makijaż, dodałam sobie kobiecości przechodząc przez mgiełkę perfum z niebieskiego flakonika i ruszyłam na dół.
Obiad był kapitalną mieszanką australijskich przypraw i europejskiego pomysłu na zupę pomidorową. Mila, gosposia Karola pochodząca z Czech, gotowała wybornie.
- Tatuś, wrócił– krzyknęła Basia i wystartowała w kierunku przeszklonego garażu.
- Cześć ekipa! Już jestem – Karol uśmiechnął się i po kolei pocałował córeczki od najmniejszej do największej obchodząc stół. Na końcu tej drogi siedziałam ja. Myślałam, że się zatrzyma, ale kiedy podszedł, ja straciłam grunt pod nogami, on zyskał jeszcze większą pewność siebie. Sięgnął po moją dłoń i pocałował ją szarmancko.
- Dzisiaj jedziemy na wycieczkę do miasteczka olimpijskiego – powiedział głośno a do mnie dodał cichszym głosem: - Dzięki, że przywiozłaś moje córki.
- Hurra! – wykrzyknęłyśmy
- A potem zabieram waszą ciocię na imprezę! - dodał.
- Wow! Wow! – Kasia i Basia wydały niezidentyfikowane dźwięki ze swoich ust!
- A jakieś dodatkowe informacje? – zapytałam z opóźnieniem będąc zmieszaną wcześniejszym zachowaniem. Odczuwałam wewnętrzy konflikt - z jednej strony podziwiałam go jako ojca, z drugiej on podziękował mi jako ojciec, a z trzeciej - cholera jasna - brzmiało to jak szept kochanka, mężczyzny, który coś usiłuje przekazać kobiecie tak, by inni tego nie widzieli.
- Jasne. Dzisiaj w naszej konsulacie w Sydney wydawane jest przyjęcie. Mam podwójne zaproszenie i nadzieję, że zechcesz mi towarzyszyć.
- Ja?
- No nie, Kubuś Puchatek - zażartował Karol.
- No nie wiem, nie wiem – zaczęłam się z nim przekomarzać.
- To będzie polityczno biznesowy melanż, więc będzie się można pośmiać - ciągnął Karol z błyskiem w oku.
- Cóż za atrakcje – stwierdziłam z ironią. - Wchodzę w to - wypaliłam najbardziej zaskakując siebie. I to nie tym, że się zgodziłam, ale tym, że po raz pierwszy spojrzałam na Karola jak na mężczyznę. Nie na męża przyjaciółki. Był naprawdę atrakcyjny. Nienagannie ubrany, pachnący, uczesany niemal pedantycznie. Nie widziałam tego wcześniej.
- Idę szperać w szafie, mam nadzieję, że znajdę jakąś kreację, która będzie odpowiednia - wypaliłam wstydząc się tego, o czym myślałam.
- Ja z tobą idę! – Asia uwiesiła się mojej nogo. Mała modnisia uwielbiała buszować w moich rzeczach, ja uwielbiałam, kiedy przebierała się w moje sukienki i kłapała w za dużych szpilkach, ale nie dziś pomyślałam. Jednak nie miałam siły tego powiedzieć.
- Asia zostań z tatusiem, Basia ty choć z nami – włączyła się Kasia. – Zrobię ci też ciociu makijaż, bo twój odbiega trochę od dzisiejszych standardów – dodała.
- No proszę, jedno popołudnie a ile się człowiek dowie o sobie! – zaśmiałam się szczerze i zrobiłam przegląd odkryć: to o zdobyczach, innym obliczu Karola.
- Tylko się pospieszcie! Za czterdzieści minut wyjeżdżamy do miasteczka olimpijskiego - rzekł Karol biorąc na ręce Asię. - Czekamy na was w ogrodzie - dodał całując małą, która ciągnęła go za nos.
Asia nazwała Karola tatusiem, a ja znając równanie, że ojcem może być każdy a na bycie tatusiem trzeba sobie zapracować, znów spojrzałam na niego jak na męża Ali. Boże!!! - pomyślałam i wyszłam.