środa, 28 września 2011

ODCINEK 35 - NIEDOPOWIEDZENIA

Nie do końca oskarżam siebie, że z Alicją ciężko się dogadać. Po części owszem, to moja wina – wyjazd, pobyt w Australii, ona tam sama z dziećmi, ja tutaj – też sam - teoretycznie bez kłopotów. Ona zniesmaczona, ja zadowolony – nawet bardzo.

Zastanawiam się, czy jej przylot tutaj by coś odmienił. Na pewno nie doszłoby do niektórych sytuacji, do zwierzeń, do rozmów, które tak bardzo zacieśniły znajomość z Sylwią. Zresztą ta mała tajemnica, która jest między nami sprawia, że łatwiej rozmawiać z nią niż z Alą – moją żoną.

Tajemnice ostatnio to moja specjalność. Nie jestem fair wobec Ali i dzieci, ale inaczej nie potrafię. Powiedzenie prawdy wiąże się z rozbiciem rodziny. Nie chcę im fundować takiej bardzo wątpliwej przyjemności. Wiem, z czym to się je. Jakieś trzydzieści lat temu moi rodzice zrobili to samo. Rozstali się. Podzielili się dziećmi. Ja zostałem z mamą, a brat z ojcem. Obydwóch od tamtej pory nie widziałem. Wylecieli gdzieś. Głupie rozwiązanie, ale rodzicom wydawało się, że grają fair. Każde po jednym dziecku. Bilans się zgodził, a to najważniejsze.

Moim największym marzeniem przez całą młodość było spotkanie z bratem i ojcem. Mama nie miała z nimi żadnego kontaktu. Nie żądali od siebie alimentów, informacji, raportów ze stanu zdrowia, postępów w nauce. W domu nigdy o nich nie wspominaliśmy. Temat tabu. Niczym seks przedmałżeński. Miałem ukryte cztery zdjęcia z dawnych lat. Na jednym byli rodzice. Na drugim cała nasza czwórka. Potem dwa gdzie jestem ja i Darek. Reszta została schowana i nigdy nie udało mi się ich znaleźć.

Ja miałem nazwisko mamy. Darek taty. Wszystko po równo. Z małym wyjątkiem - ja już nie miałem brata, ani brat mnie. Tutaj coś przestało się zgadzać. Straty zostały wyrównane, gdy mama wyszła powtórnie za mąż w pakiecie z nową siostrą. Później pojawił się brat. Nie było to jednak to samo. Nieustannie brakowało mi Darka. Był ode mnie dwa lata młodszy. I wszystkie zabawy wymyślaliśmy kiedyś razem. Mieliśmy wspólny pokój, wspólne marzenia, wspólne dziecięce tematy. Potem zniknął on, jego łóżko i rzeczy. Została pustka, której nie rozumiałem. Do dzisiaj nie potrafię zrozumieć.

Minął okres mojej złości na mamę, mojego rozczarowania, moich straconych szans. Przestałem się obwiniać o wszystko. Przestałem obwiniać mamę. Zrozumiałem, że nie miałem, nie mam i nie będę miał na to wpływu. W dobie Internetu, rozpowszechnionego facebooka i innych portalów społecznościowych próbowałem szukać Darka, ale bez rezultatu. Nie natrafiłem na żaden, choćby najmniejszy ślad. Więc dałem sobie spokój. Tylko tak mogę normalnie żyć. Pytanie, czy zapomnienie jest najlepszym rozwiązaniem? W tym wypadku chyba tak.

A teraz, po latach, mam zafundować rozstanie moim córeczkom. Zburzyć ich świat, ich wartości, ich nadzieje. O nie. Już wolę trwać w ułudzie swojego związku. Z całego serca pragnę, byśmy byli szczęśliwą rodziną. Ale od wizyty dziewczynek i Sylwii w Australii nie jestem już tak bardzo przekonany, że to możliwe.

Sprawdzając maile nie mogę doczekać się tych od Sylwii. Te od Ali zawierają informacje zdawkowe: „Asia chora. Byłyśmy u lekarza. Zapalenie oskrzeli i antybiotyk”. Sylwia spełnia rolę powiernika. Wie o wszystkim. Jest lojalna bardziej w stosunku do mnie niż do Ali. Właściwie sytuacja na niej to wymusiła. Czuję się nie fair, bo przeze mnie ich przyjaźń się rozsypuje. Nie łatwo im się dogadać, nie łatwo zrozumieć nawzajem. Dzieli ich tajemnica.

„I jak tam Generale” – pisze Sylwia. „Wciąż tak ciężko pracujesz, czy znajdujesz czas na małe przyjemności? Z chęcią przyleciałabym do Sydney i poimprezowała jeszcze z Tobą. Z chęcią przytuliłabym się do sam wiesz kogo. Zazdroszczę słońca. U nas pochmurno i smutno. Bez optymizmu. Chyba wywołam zdjęcia z Australii. Będzie mi lepiej. Tak. Zrobię to. Ściskam. Sylwia”

I znowu wracam pamięcią do tych chwil beztroskich spędzonych z czwórką uroczych dziewczyn. Bawiliśmy się, biegaliśmy, zwiedzaliśmy, szaleliśmy. Nie było czasu na łzy. Był śmiech i radość. Taki zastrzyk energii.

- Panie dyrektorze. Za 5 minut ma pan spotkanie – głos mojej asystentki pomaga mi wrócić do pionu. Siedzę od kilkunastu minut nad zestawieniem kwartalnym i nie mogę się skupić. Dane mam za chwilę zaprezentować na zebraniu zarządu. Krótki czas mrozi krew w żyłach i pozwala się sprężyć. Cztery. Trzy. Dwa. Jeden. Już. Gotowe. Zdążyłem.

Najgorsze to powroty do domu. Samotne wieczory. Samotne kolacje. Kąpiele. Praca jest odpowiedzią na wszystkie te sprawy. Wychodzę z biura, przychodzę do domu, włączam komputer. Albo czytam „Newsweek” i inne takie. No chyba, że wpada Paweł. Wtedy sprawy przybierają inny obrót. Nie ma czasu na nudę. Jest kolacja na mieście, czasem jakieś kino w miłym towarzystwie koleżanek Pawła, squash, tenis, basen.

Dzisiaj Pawła nie będzie. Miał wyjazd do Melbourne. Wróci dopiero w piątek. Kupiłem więc w drodze powrotnej cały stos gazet i zamówiłem kolację w chińskiej knajpie z dostawą do domu.

Na skypie było nieodebrane połączenie. Od Ali. Nie pamiętam, kiedy sama ostatnio do mnie dzwoniła. A może Asia chciała pogadać – zazwyczaj dzwonią od Kaśki lub Basi. Oddzwaniam. Cisza. Drugi raz. Też nic. Spróbuję później – myślę sobie i zabieram się do rozpakowywania makaronu w kartonowym pudełeczku.

Połączenie. Chyba zjedzenie w spokoju nie jest mi dzisiaj dane. To Ala.

- Cześć Karol
- Cześć kochanie. Coś się stało?
- A czy musi się coś stać, żebym mogła do ciebie zadzwonić? – pyta nieco obrażonym tonem i podniesionym głosem.
- Skądże – odpowiadam spokojnie powtarzając sobie w duchu, żeby zachować spokój.
- Chciałam pogadać. Mogę? – mówi już nieco mniej urażona
- Jasne. Co tam?
- Z domowych spraw to Asia jest chora. Pisałam ci maila więc wiesz. Maruda okropna. Miała w nocy temperaturę powyżej 40 stopni więc ani ja ani ona się nie wyspałyśmy. – nie mogę uwierzyć. Moja żona opowiada mi o sytuacji bez znamion pretensji, bez obwiniania, że mnie tam nie ma.
- Przykro mi. A jak teraz się czuje?
- Nawet lepiej. Pani Halinka jest u nas. Zajmuje się małą.
- A co u ciebie? – wydaje się dziś taka radosna. Dawno jej takiej nie widziałem.
- Dobrze. Chyba dobrze. Wiesz, zdecydowałam się na tę firmę z Kornelią. Mamy pewien pomysł i chciałabym usłyszeć twoją opinię na ten temat.
- Bardzo mi miło, że o mnie pomyślałaś.
- Karol, nie żartuj. Nie znam kogoś z lepszym wyczuciem biznesowym niż ty. Chciałabym ci pokazać symulacje zysków no i przedstawić sam pomysł.

Alicja mówiła długo. Rozwijała temat powoli lecz konkretnie. Nie znałem jej z tej strony. Mówiła o wadach i zaletach przedsięwzięcia, o ryzyku biznesowym, o zaangażowaniu środków finansowych, o szansach i zagrożeniach. Taka skupiona na temacie, oddana i przejęta. Podobała mi się taka. Bardzo mi się podobała. Gdy skończyła nastąpiło milczenie.

- Nie podoba ci się? – zapytała
- Podoba. Bardzo mi się podobasz.
- Nie ja tylko nasza firma – zaśmiała się szczerze. Jak dawniej. A gdy odchyliła głowę do tyłu jej włosy opadły na ramiona, a usta zapłonęły białym uśmiechem.
- Super pomysł! Jestem przekonany, że wam się uda. Może jak rozkręcicie interes będziecie potrzebować pracowników. Zwolnię się i zatrudnię u ciebie. Będziesz moją szefową.

Żartowaliśmy jak dawniej. Tak swobodnie, tak zabawnie, sympatycznie. Było miło. Miałem ochotę ją przytulić, objąć.

- Tęsknię za tobą – powiedziała w końcu
- Ja też tęsknię – i była to czysta prawda.

środa, 21 września 2011

ODCINEK 34 - GDAŃSK

Z Karolem pokłóciłam się na dobre. Wkurza mnie jego każde słowo. Brrr. Na samą myśl, że wszystko muszę załatwiać z nim na odległość, przechodzą mnie dreszcze. Co to jest do cholery za życie. Ja tutaj z tym całym bałaganem, a on tam sam realizuje się zawodowo. To nic, że MOJE życie zawodowe nie istnieje i zawisło w próżni. To nic, że Asia ma jakieś przeklęte grypsko i miota się bez celu po domu nie mając ochoty na cokolwiek (zresztą podobnie jak jej matka). To nic, że Basia przeżyła właśnie swój pierwszy zawód na ludziach (najlepsza przyjaciółka czyli Dagmara postanowiła zmienić swoją najlepszą przyjaciółkę czyli moje Basidło na inną – nową najlepszą przyjaciółkę – jakąś Ankę, która podobno ma wypasiony dom z basenem i dwa konie). I teraz moje dziecko ma pretensje że to MY nie mamy basenu tylko mieszkamy w jakimś apartamentowcu. Na jedynie 150 metrach kwadratowych. Podobno DUSI się w tym mieszkaniu! Ciekawe!!! Dochodząc w końcu do mojej pierworodnej - z nią mam największy problem. I to już nie żarty. Zaobserwowałam, że po każdym większym posiłku znika w toalecie. Jedzenia stara się unikać. Wychodzi wcześniej z domu, żeby nie jeść śniadań, obiady je PODOBNO w szkole, po których NIGDY nie jest już głodna. A podczas kolacji zazwyczaj się mijamy – to trening, to kurs rysunku, to angielski. I to tyle z moich spostrzeżeń. Jest chuda jak patyk, ale nie dopuszcza nawet do rozmów o tym. Od razu się wkurza i wychodzi. O takim zachowaniu uprzedził nas psycholog. W następnym tygodniu mamy znowu spotkanie w szkole (już chyba piąte czy szóste), na którym mówią nam jak postępować. Przede wszystkim nie dopuszczać do tego, żeby dziecko nas okłamywało. To doprowadzi do izolacji i jeszcze większego zamknięcia się w sobie. Za tydzień w piątek idziemy do dentysty – rada psychologa – niby na rutynową kontrolę (zlecona ze szkoły u szkolnego dentysty – żeby młodzież nie nabrała podejrzeń), ale przede wszystkim w celu uświadomienia dzieciom, jak takie choroby jak bulimia i anoreksja wpływają na stan zdrowia i uzębienia.

Do moich kłopotów mogę jeszcze doliczyć Sylwię, z którą nie sposób się porozumieć po przylocie z Australii. Stała się taka jakaś… obca. Nie dzwonimy do siebie, nie piszemy. Można powiedzieć, że unikamy siebie. Oprócz tego, że była ze mną w szkole na dwóch spotkaniach z psychologiem, prawie się nie widziałyśmy.

Pocieszeniem jest Kornelia oraz Daniel. Ta pierwsza wciąż męczy z tematem naszej wspólnej firmy. Jest uparta i na tym wygrywa! W końcu się poddałam. Przeprowadziłyśmy we dwójkę niezłą burzę mózgów. Ja spisałam swoje pomysły, ona swoje. Rozważałyśmy każdy po kolei. Zdecydowałyśmy się na połączenie jej wyboru z moim i powstał naprawdę ciekawy projekt. Teraz walczymy z różnymi analizami, kalkulacjami i dotacjami.
Kornelia to klawa babka i nieźle mi się z nią dogaduje. Może nie jesteśmy ze sobą tak blisko jak kiedyś z Sylwią, ale jest nieźle. I nawet zaczęłam się cieszyć na ten nasz nowy biznes. To może być coś! I wreszcie przestanę być „bezrobotną” i przejdę w rolę „przedsiębiorcy”. W najśmielszych snach sobie tego nie wyobrażałam.

Klik. Klik. Sms od Daniela.
- Muminie! Co powiesz na weekend w Gdańsku? Mam ochotę przytulać cię całe dwa dni?

- Mam wziąć dzieci? 

- A może babcia?

- O tym nie pomyślałam! Zadzwonię!

Podczas gdy ja rozmawiam z mamą przez nasz stacjonarny telefon, on wysyła mi jeszcze kilka wiadomości o treści z lekkim zabarwieniem erotycznym. Pociąga mnie. Uwielbiam go. Jestem przekonana, że gdyby nie dzieci, odeszłabym od Karola. Dzieci są tym, co najtrudniej zaryzykować. Jak w tym wierszu Szymborskiej:

„Dla dzieci pierwszy w życiu koniec świata.
Dla kotka nowy Pan.
Dla pieska nowa Pani.
Dla mebli schody, łomot, wóz i przewóz.
Dla ścian jasne kwadraty po zdjętych obrazach.
Dla sąsiadów z parteru temat, przerwa w nudzie.
Dla samochodu lepiej gdyby były dwa.
Dla poezji, powieści – zgoda, bierz co chcesz.
Gorzej z encyklopedią i sprzętem wideo,
No i z tym poradnikiem poprawnej pisowni,
Gdzie chyba są wskazówki w kwestii dwojga imion
- czy jeszcze łączyć je spójnikiem „i”,
Czy już rozdzielać kropką.”

I z wszystkim bym sobie poradziła, ale pierwszy wers mnie rozbraja. Nie chcę fundować czegoś takiego dzieciakom. One na to nie zasłużyły. Z drugiej strony jednak, chcę mieć szczęśliwe życie. A nie mijać się z mężem. Żyć razem lecz obok. To chyba nie dla mnie. Więc w rezultacie ciągle tkwię w zawieszeniu. Z bagażem wyrzutów sumienia. Jednocześnie nie robiąc nic, aby poprawić swoją sytuację.

No i jak mama? – Daniel pyta w smsie

Jeszcze rozmawiam

Co tak długo?

Opowiada mi ze szczegółami 60-te urodziny swojej koleżanki. Kto był i o czym gadali.

Hmmm. Ciekawe. Zapisuj, żeby mi wszystko potem opowiedzieć.

Tak robię.

I jak muminie? – po kolejnych 15 minutach „klik” na telefonie.

Wciąż urodziny. Temat dawnej sąsiadki.

Bożeee! Jak mam to wytrzymać nerwowo! Rezerwować dwa bilety na lot?

Samolotem?

Pociąg dobrych kilka godzin! Samochód podobnie! Szkoda tracić czasu!

No no! To muszę zwiększyć siłę przetargową u mamy. Na razie przegrywam z urodzinami drugiej koleżanki.

Namów mamę żeby namówiła koleżankę żeby przełożyła.

Nie trzeba. Mama mówi, że i tak jej nie lubi.

Więc co…?

Więc rezerwuj! Lecimy! Gdańsku witaj!!!

Jakimś cudem przetrwałam do piątku. Mama przyjechała już w środę. Dopiero wtedy powiedziałam jej, że wylali mnie z pracy. Nie zmartwiła się jakoś. Zdradziłam jej sekret naszego biznesu z Kornelią. Spodobało jej się. Też chce się zaangażować. Tutaj jednak muszę uważać. Interesy z moją mamą to niebezpieczna rzecz.

W samolocie do Gdańska pełno biznesmanów w koszulach i idealnie skrojonych garniturach. Zaszyliśmy się na swoich siedzeniach, nie mogąc nacieszyć się sobą. Z lotniska wzięliśmy taksówkę i pojechaliśmy prosto do przepięknego dworu w Gdańsku Oliwie. Nie chcąc marnować czasu, zostawiliśmy nasze bagaże w pokoju i przebraliśmy się szybko w luźne dżinsy, buty i kurtki przeciwwiatrowe, bo wiało niemiłosiernie i wybraliśmy się na plażę.

Uwielbiam Jelitkowo. Puste plaże o tej porze roku. Wspaniały piasek, szum morza. Siedzieliśmy schowani za parawanem, który kupiliśmy jakimś cudem za 5 zł w sklepie z dosłownie wszystkim. Cieszyliśmy się sobą. Naszymi ustami - delikatnym muśnięciem warg i namiętnym pocałunkiem. Naszymi ciałami – gdy zimna dłoń smagana wiatrem, który wbijał się nawet do naszego azylu, dotykała moich piersi, moich ud, mojego brzucha. Naszym zapachem – męskimi zdecydowanymi perfumami Lacoste i łagodnym wiosennym zapachem Dolce&Gabbana. Naszymi słowami, w których uwielbialiśmy siebie bezkreśnie, które dopełniały wszystko, łączyły koniec z początkiem, miłość zakazaną z radością, jaką daje. Kochanie. Zakochanie. Umiłowanie.

Wieczorem kolacja w hotelowej restauracji. Piliśmy wino, jedliśmy krewetki w bajecznie smacznym sosie z dodatkiem papryki chilli, potem cudowny deser. Nie mieliśmy już siły na saunę i basen. Nie mieliśmy i nie chcieliśmy. Pragnęliśmy znaleźć się w naszym pokoju. W naszej oazie szczęścia. Szybować w przestworzach. Unieść się na wyspie poduszek jak ptaki. Aby dosięgnąć nieba. Usłyszeć śpiew aniołów, struny harf niebiańskich. Gorące pocałunki obsypały nasze ciała. Deszcz emocji. Wzruszenie. Poruszenie. Dźwięki naszej miłości dolatywały do naszych uszu. Daniel dotykał moich najwrażliwszych sfer. Drżałam. Zabierał mnie do raju swojego świata. Naszego świata. Odkrywanie tajemnic miłości. Jej brzegi nieprzejednane.

- Miłość to TY – wyszeptał, gdy zasypiałam mocno wtulona w niego.

środa, 14 września 2011

ODCINEK 33 - RACHUNEK SUMIENIA

Zadzwoniła Ala z prośbą o spotkanie. Od czasu naszego powrotu z Australii unikałam rozmów sam na sam z moją najlepszą przyjaciółką. Ten wyjazd zamiast nas zbliżyć do siebie to jakimś dziwnym sposobem oddalił. Choć może nie „dziwnym”. Przyczynę znam doskonale.
Czuję, że ma przede mną jakąś tajemnicę, a ja swojej też nie do końca potrafię jej ujawnić. I tak jakieś moce odpychają nas od siebie. Mniej wspólnych tematów, dziwne milczenie, pomijanie istotnych wątków.
Przecież jeszcze dwa miesiące temu dzwoniłyśmy do siebie kilka razy dziennie. A teraz? Jakoś się urwało. Telefonujemy sporadycznie. Bardziej żeby przekazać niezbędne informacje niż na „pogaduchy”. Częściej mam kontakt z dziewczynkami niż z Alą. A co najdziwniejsze. Nie brakuje mi tego. A wręcz wzbudza się we mnie dziwny niepokój, kiedy na wyświetlaczu komórki pojawia się napis: „Ala dzwoni”.

Pewnie gdyby nie ten wyjazd do Sydney, wciąż byłoby tak jak dawniej. Ale nie żałuję. No może paru rzeczy, paru sytuacji, które być może niepotrzebnie się zdarzyły, a które mogły przechylić szalę przyjaźni. Bo czuję się tak, jakbym straciła moją najwierniejszą powierniczkę myśli. Za oceanem mi tego nie brakowało, tutaj – w Warszawie – dużo bardziej. Ale mam wrażenie, że Alicja także unika kontaktu ze mną. W jej życiu także zaszła jakaś zmiana, o której nie chce mówić. Nie chce, albo się boi. Na pewno ta sprawa z pracą wybiła ją z rytmu. Głupio zostać zwolnionym. Jeszcze gorzej nie mieć żadnego zajęcia. Ale jest jeszcze chyba coś. Coś, co ciężko mi teraz określić, ale coś, co widać w jej oczach. Taki szczególny błysk.

Mam nadzieję, że wkrótce wszystko wróci do normy sprzed wyjazdu, ale przyznam szczerze, że jakoś mi się nie spieszy do intymnych zwierzeń, opowieści, wyznań. Wolę pewne rzeczy zostawić na później. Tak tak, zdaję sobie sprawę, że nie powinnam tak robić, że i tak mnie to wszystko nie ominie, ale człowiek jest skonstruowany w taki sposób, że jeśli może uniknąć nieprzyjemności, to jej unika. I już. Ja też. Zgodnie ze schematem.

Dzwoni Karol. Chyba dziesiąty raz dzisiejszego dnia.
- Cześć
- No cześć. Nie za dużo tych telefonów? – pytam
- A co, nudzą ci się?
- Nudzić nie nudzą, ale wolę żebyś mnie do nich nie przyzwyczajał, bo potem będę chciała więcej i więcej. A jak pewnego dnia nie zadzwonisz, to będę dobijała się do ciebie drzwiami i oknami.
- Oj wy kobiety!
- Tak już jesteśmy zaprogramowane – mówię i w ciągu kilku minut po raz drugi swoje zachowanie tłumaczę w podobny sposób.

Gadamy o wszystkim i o niczym. On opowiada mi wczorajszą dyskusję z Alą, ja mu o tym, co było w pracy i kiedy ewentualnie istniałaby szansa, żebym przyleciała do Sydney.

- Alicja poprosiła mnie o rozmowę na skypie. Mówiła, że też będziesz i że chce, abyśmy wszyscy w trójkę porozmawiali na jakiś WAŻNY temat.
- Nie wiedziałam, że to aż takie poważne. Mówiła mi o spotkaniu, ale byłam przekonana, że takim w „cztery oczy”.
- Myślisz, że czegoś może się domyślać.
- Nie. Nie sądzę. Zresztą, nie wiem. Ale chyba się troszkę boję.
- Nie masz czego. Pamiętaj. Nic złego nie zrobiłaś.
- Niby tak. Ale dlaczego łatwiej mi rozmawiać z tobą niż z nią?
- Oj, to pewnie ten mój osobisty wdzięk i czar – zaśmiał się Karol próbując rozładować atmosferę. Wcześniej nie znałam go z tej strony. Nie wiedziałam, że ma tak rewelacyjne poczucie humoru. Że kawałami sypie „z rękawa”. A najlepsze „kąski” zostawia na koniec. Zresztą, nie wiedziałam o nim mnóstwo rzeczy. Nie wiedziałam, że lubi czytać książki scince fiction, że lubi Harrego Pottera, że jest duszą towarzystwa. Czyżby Ala tłumiła jego wszystkie zalety? No, a przynajmniej te najlepsze?

Podczas długich wieczorów spędzonych w Australii, gdy dzieci już spały, rozmawialiśmy bez końca. Siedzieliśmy na tarasie, popijaliśmy wino albo drinki i rozkoszowaliśmy się wspólnym towarzystwem, egzotycznością kraju, niepowtarzalnością miejsca.
Początkowo, gdy Karol zapraszał mnie na drinka, odmawiałam i wolałam poleżeć z książką lub pilotem w ręku. Byłam przekonana, że z tym „sztywniakiem” nie zamienię nawet paru słów. Po kilku dniach, dałam się namówić. I co się okazało? Może alkohol zrobił swoje, może odległość od Ali, może brak Polaków na obczyźnie. Nie wiem. Ale wiem, że myliłam się co do niego. Że to super facet. Niezwykle mądry i inteligentny, błyskotliwy i konsekwentny we wszystkich swoich działaniach. I jaki szarmancki.
Przypominam sobie nasz wieczór w ambasadzie. Wystawne przyjęcie, później tańce. Tańczyłam z Karolem. Potem z Jeanem. No i się zakochałam. W Jeanie. Nie w Karolu. A potem przyszło rozczarowanie i leczenie ran po miłosnym zawodzie.

Więc reasumując. Najprawdopodobniej sympatia do Karola oddala mnie od Ali. Dużo mi pomógł. Dużo spraw wyjaśnił. I tam - Australii, czułam się jakby on, ja i dziewczynki byliśmy jedną rodziną. I sama się zdziwiłam, ale… podobała mi się rola żony i matki.

Z Alą umówiona byłam na 20, jak już położy Asię spać i będzie mogła spokojnie wyjść. Nie chciała rozmawiać w domu, co nie wróży nic dobrego. Mam jeszcze cały dzień do przygotowania się na spotkanie z nią i wyznania prawdy. Postanowiłam, że kupię jej jakiś miły upominek. Żeby zatrzeć złe wrażenie. Po pracy wybrałam się do Galerii Mokotów – lubię tam chodzić. Jest spokojnie, w miarę cicho – w porównaniu ze zgiełkiem w Złotych Tarasach – no i jakoś tak przytulniej.
Kupiłam parę rzeczy do swojego mieszkania, a także kostium kąpielowy, bo akurat był taki, na który czatowałam od jakiegoś czasu, prezenciki dla dziewczynek, nowy pokrowiec na mój laptop, dwie bluzeczki i kilka par rajstop.

Gdy miałam już dość i padałam ze zmęczenia, weszłam do ulubionej kawiarni na ulubioną kawę. Mocna espresso. Coś co lubię i bez czego nie przeżyję dnia. Przeglądając newsy w plotkarskiej gazecie, w którą wyposażony był lokal, przyglądałam się współbiesiadnikom. Gość siedzący w rogu sali, oddalony o kilka stolików, kogoś mi przypominał. Nie byłam w stanie sobie przypomnieć, skąd go znam. Niezłe ciacho z niego. Siedział z jakąś laską. Nie widziałam twarzy, bo odwrócona była tyłem. Wzrok przyciągał jej turkusowy sweter. Ostatnio mój ulubiony kolor. Nie miałam czasu jednak na bawienie się w detektywa. Dostałam sms od Ali, że jednak spotkamy się u niej w domu, bo okazało się Kasia wychodzi uczyć się do koleżanki i nie ma z kim zostawić Asi. Zmiana planów. Choć chyba wolałaby knajpkę.

Punktualnie o dwudziestej, z torbę pełną prezentów, zadzwoniłam do mieszkania mojej najlepszej przyjaciółki, jak nigdy pełna obaw i trwogi. Pierwszy raz naciskając dzwonek, nogi uginały się pode mną.

- Cześć. Wejdź – Ala przywitała mnie miło, lecz jej w głosie dało wyczuć się chłód i barierę, która nas dzieliła.
- Coś się stało – zapytałam – nie chciałaś rozmawiać przez telefon.
- Nie chciałam, bo to nie nadaje się na telefoniczne łącza.
- Więc, o co chodzi? – wolałam już mieć to za sobą
- O Kasię. Mam problem.

Próbowałam sobie skojarzyć, czy Kasia mogła coś widzieć, wiedzieć, zauważyć. Ale nie, na pewno nie. Uważaliśmy.

- Co się dzieje?
- Byłam w szkole. Jutro mamy spotkanie z psychologiem. Okazuje się, że Kaśka może mieć anoreksję.
- Co?? – zapytałam z niedowierzaniem, a Ala wyjaśniła mi od początku cały problem.

Odetchnęłam z ulgą, że spotkanie nie dotyczyło mnie i mojego pobytu w Australii. Ala chciała wypytać dokładnie o to, jak Kasia zachowywała się w Sydney, czy jadła, czy nie była apatyczna, czy po posiłkach nie chodziła do toalety. Po prostu, czy zauważyliśmy cokolwiek, co mogłoby być niepokojące.

- Umówiłam się z Karolem na skypie. Porozmawiajmy we trójkę, ok.?
Chciałam jej powiedzieć, że wiem, że Karol już mi mówił, ale się powstrzymałam.

Weszliśmy do pokoju. Na oparciu krzesła wisiał turkusowy sweter. Taki sam, jaki miała dziewczyna w kawiarni.

środa, 7 września 2011

ODCINEK 32 - CYNAMON

Wywiadówki to zmora nie tylko dzieci ale i rodziców. Zwłaszcza, gdy obydwóch córek wypadają w tym samym czasie. Dzisiaj mam jeszcze gratis jedną – u Asi w przedszkolu. Zastanawiam się, jak to wszystko pogodzić. Idę więc do Asi (bo muszę), potem na chwilę wpadnę do Kaśki. Basię załatwię w następnym tygodniu – już się umówiłam z wychowawczynią. I tak polska edukacja zorganizowała mi zajęcia na całą środę.

A jeszcze te pomysły dla Kornelii. Muszę coś wymyśleć, bo już dwa razy przekładałam spotkanie, wyjaśniałam też, że ja chyba się do tego nie nadaję, że nigdy nie miałam nic wspólnego z rozkręcaniem i prowadzeniem własnej firmy. Ale ona nie słucha moich tłumaczeń. Niby że się wykręcam i nie mam racji. Cała Kornelia. Nie popuści jak się uprze.

Z drugiej strony lepiej podjąć ryzyko niż siedzieć bezczynnie w domu, a powiedzmy sobie szczerze, pracy dla bibliotekarki dyplomowej nie ma. Dlaczego więc nie spróbować – tak mówi Kornelia i chyba ma rację. Najwyżej swój czas, zamiast na siedzenie bezczynne poświęcę na coś kreatywnego. I czegoś się też nauczę. Nie chcę być zależna od Karola przez całe życie – chociaż i tak zdaję sobie sprawę z tego, że siłą rzeczy jestem.

Wczoraj rozmawialiśmy długo. Pierwszy raz od dłuuugiego czasu miałam z nim o czym rozmawiać. Poddał mi nawet kilka pomysłów na nowy biznes, choć mam wrażenie, że nie do końca wierzy w nasz sukces. Z drugiej strony patrząc, skoro ja nie jestem przekonana, czy się uda, to z jakiej racji on ma być tego pewien. Moje wyrzuty sumienia powodują, że jestem bardziej wyrozumiała w stosunku do niego. I mimo że przez telefon ciężko o jakieś wyznania miłości, tym razem nam się udało powiedzieć kilka słów więcej poza standardowymi: „kocham cię”, „tęsknię”, „pusto bez ciebie”, „brakuje mi nas”.

Czy kocham wciąż Karola? Jestem przekonana, że tak, choć co to za miłość, która może ranić, w której brak szczerości i zaufania. Nie winię go za to, że wyjechał. Nie traktuję też tego jako usprawiedliwienia swoich poczynań. Obydwoje podjęliśmy taką decyzję, wiedzieliśmy, z czym wiąże się rozstanie na dłużej. A jednak wiedza to co innego, w praktyce rozstania są dużo cięższe. Ale, jeśli już powiedzieliśmy „A”, musimy powiedzieć „B”.

- Mamo! – Basia krzyczy z pokoju – za ile wychodzisz na to zebranie?
- Już – krzyczę z łazienki malując rzęsy
- A kupisz mi po drodze klej, bo właśnie mi się skończył, a muszę wziąć jutro do szkoły?
- Kupię – odpowiadam i modlę się w duchu, żebym nie zapomniała.

Wybiegam z domu spóźniona. Do przedszkola dojeżdżam punktualnie. Dobrze, że nie ma większych korków i przedostanie się przez ruchliwe rondo zajmuje mi jedynie parę minut. Siedzenie na małych stołeczkach jest męczące, ale czego się nie robi dla dzieci. Tematy powoli się kończą. Angielski, rytmika, tańce, wycieczki, koncerty, teatrzyki. Asia ma być panią wiosną w przedstawieniu w najbliższym tygodniu. Dochodzi mi więc uszycie stroju. Z głową pełną informacji wybiegam przed końcem spotkania, żeby zdążyć na drugie u Kasi. Tutaj już mniej zabawnie i wesoło. Matura, obowiązki, problemy, uwagi, oceny, nieobecności, wagary. Oczywiście nie wszystko dotyczy mojej córki, ale przeraża mnie fakt, że przed coraz mniejszą ilością groźnych sytuacji mogę ją teraz ochronić. To ciężkie dla matki. Pozostaje mi jedynie wiara w to, że przekazywane przez lata wartości teraz zaowocują i przyniosą pożądane rezultaty.

- Proszę jeszcze o zostanie kilka osób – mówi wychowawczyni na zakończenie i wymienia parę nazwisk. W tym moje. Krępują mnie takie sytuacje. Nigdy nie wiem, z czym się wiąże takie dłuższe pozostanie w sali i ogarnia mnie dziwne przeczucie, że nie wszystko jest w zupełnym porządku.

- Szanowni państwo. Poprosiłam o spotkanie w wąskim gronie, ponieważ sprawa, o której chciałam porozmawiać jest bardzo delikatna – rozpoczyna pani Teresa, a osiem par oczu spogląda na nią z niemałym zaciekawieniem i niepokojem.
- Czy coś się stało? – pyta ojciec jednej z koleżanek Kasi.
- Nie wiemy dokładnie, nie mamy nic potwierdzonego, ale na kilku niepokojących sytuacjach oparliśmy nasze podejrzenia. Chodzi o kwestię diety wśród państwa dzieci.
- Diety? – ktoś powtarza z niedowierzaniem
- Tak. Czy nie mają państwo wrażenia, że państwa dzieci w ostatnim czasie znacznie spadły na wadze?
Kilkoro rodziców kiwa głową, nikt się nie odzywa.
- My też to zaobserwowaliśmy. Zwłaszcza wśród dziewczyn. Ale sprawa dotyczy również paru chłopców. Z tego co wiemy, powstała w szkole grupa, która skupia osoby pragnące zrzucić kilka kilogramów. Nie było to groźne na początku, jednak po obserwacjach psychologa szkolnego okazuje się, że problem jest poważny. Szanowni państwo, z przykrością i wielką troską o naszą młodzież muszę stwierdzić, że nasi wychowankowie mają problem z bulimią oraz anoreksją.

Siet! Przecież mogłam zauważyć. Nie skojarzyłam niechęci do jedzenia, utraty wagi Kaśki z tak poważnymi kwestiami. Zwaliłam odpowiedzialność na pobyt w Australii, zmiany klimatyczne i takie tam inne.

- Musimy zacząć działać – kontynuuje pani Teresa. – Jeszcze możemy zareagować. Jednak potrzebujemy wsparcia, gdyż zazwyczaj w tego typu przypadkach chęć pomocy dzieciom skutkuje odrzuceniem wyciągniętej ręki i coraz większą izolacją od świata.

I pomyśleć, że czytając o tych problemach w gazetach nigdy nie pomyślałabym, że będziemy się z nimi zmagać w naszej rodzinie.

- Czy możemy spotkać się w piątek o godzinie osiemnastej w sali konferencyjnej naszej szkoły. Zaproszona została pani psycholog, specjalista-dietetyk oraz psychiatra.

- Psychiatra?! – odburknęła jedna matka – Robicie czubków z naszych dzieci?
- Pani Ewo, to tylko konsultacja, pomoc, która niektórym na pewno będzie potrzebna. Zaproszony psychiatra specjalizuje się w leczeniu zaburzeń odżywiania. Proszę pamiętać, że lepiej posiadać dokładną wiedzę na ten temat niż nic nie działać i wejść do tunelu bez możliwości powrotu.
- Głupoty jakieś! – nie daje za wygraną pani w różowym sweterku, która sama jest chuda jak makaron spaghetti. – To, że się odchudzają to nic złego. Moja córka zrzuciła w ciągu czterech miesięcy siedem kilo. To godne uznania.
- Spotkajmy się w piątek, dobrze – pani Teresa próbuje załagodzić sytuację, a jednak nie wchodzić na wojenną ścieżkę. – To tylko podejrzenia, pewnie część z nich nie dotyczy państwa dzieci, ale chcemy jak najszybciej zająć się tą sprawą. Zawsze lepiej jest dmuchać na zimne.
- No właśnie. Mojej Renatki to na pewno nie obejmuje – dodaje różowa piękność z natapirowanymi włoskami.
- Mam taką nadzieję, jednak proszę poobserwować dzieci przez te kilka dni. Zapisać swoje spostrzeżenia na kartkach, to nam się przyda.

Siedzieliśmy w sali jeszcze kilka minut. Nie wiedziałam, co zrobić. Wiadomość wychowawczyni zbiła mnie z tropu i mimo że podejrzewałam coś wcześniej, nie zdawałam sobie sprawy, że to tak poważny problem.

Na moim telefonie, który przez przypadek zostawiłam w aucie, widniały nieodebrane połączenia od Daniela. „Może się spotkamy” napisał w smsie. „Gdzie” zapytałam wysyłając krótką wiadomość. Chciałam być teraz z kimś. Nie ciągle sama. Potrzebowałam wsparcia, kogoś, kto może się mną zaopiekować. Umówiliśmy się u niego. Zadzwoniłam tylko do dziewczynek, żeby położyły Asię spać, a ja przyjdę później, bo mam spotkanie z … Kornelią. Skłamałam i zdziwiłam się, jak łatwo przychodzi mi mówienie nieprawdy.

W mieszkaniu Daniela poczułam się radośnie. Jakbym weszła w inny wymiar. Cały salon wypełniał blask świec, które były dosłownie wszędzie.
- Wow! To na moją cześć? – zapytałam, gdy trzymał mnie w swoich ramionach
- Dla ciebie. Tylko dla ciebie. Tak dawno cię nie widziałem. Tęskniłem.
- Brakowało mi ciebie
- Bez ciebie usycham. Jesteś mi potrzebna i nie potrafię bez ciebie funkcjonować
- A te ostatnie tygodnie?
- Były jak mantra. Nudziłem się. Potwornie. Mój muminku! Witaj w swojej chatce.

Tak bardzo go kochałam. Tak bardzo. I nie mogłam z nim być. Nie mógł być mój a ja jego. Poza naszym “tajemniczym ogrodem”, do którego oprócz pana Adama z Zakopanego nie mogliśmy zaprosić nikogo innego, nie istnieliśmy jako para. Jako znajomi, owszem. Ale nie chciałam, żebyśmy byli tylko „znajomymi”. „Znajomą” jest też moja sąsiadka, „znajomym” sprzedawca w sklepie osiedlowym. A Daniel… no właśnie… kim jest? Jeśli rozsądnie spojrzeć, to społeczeństwo nazwałoby go „kochankiem”, ewentualnie „konkubentem”. Oj tak, dla ludzi ważne jest nazewnictwo. Żeby wiedzieć, kto jest czyim szwagrem, pierwszym mężem, drugą żoną. Lubimy nazywać i lubimy porównywać. Ten jest lepszy, przystojniejszy, tamta ma większe piersi, niezłą pupę, tamten był wyższy, niższy, grubszy, chudszy. Zatopiłam się w tych myślach tak, że zauważył to Daniel.

- A co pani tak posmutniała – zapytał zmienionym tonem.

Byłam wściekła - czytał ze mnie jak z otwartej książki. W sumie nie było w tym nic złego, ale jakoś wydawało mi się to nienaturalne. Daniel jednak nie pociągnął wątku. Zapytał tylko czy mogę zrobić mu gorącą czekoladę z cynamonem, a prośbę opatrzył znów tym szelmowskim uśmiechem, któremu nie potrafiłam się oprzeć.
- O Ty! – rzuciłam w niego poduszką, a on objął mnie w pasie. W tle muzyka Sade podsyciła atmosferę. Takiego miłosnego uniesienia nie przeżyłam nigdy. Kochaliśmy się bez opamiętania. Usta wędrowały po ciałach, kropelki potu mieszały się z zapachem szamponu do włosów.
- Smakujesz idealnie – wyszeptał
- Lepiej niż cynamon?
- Znacznie….
Uwielbiałam, gdy swoimi wargami muskał wnętrze moich ud. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak czułe jest to miejsce. Daniel był świetnym kochankiem. Całował rewelacyjnie, jeszcze lepiej było w łóżku. Po raz pierwszy trafiłam na kogoś, dla kogo moje potrzeby i moja satysfakcja była na równi z własną.
Obudziłam się w białej pościeli. Wtulona w niego. Światło księżyca przebijało się przez niedokładnie zaciągniętą kotarę. Wymsknęłam się z objęć Daniela, aby go nie obudzić. Patrzyłam na jego twarz oświetloną bladym światłem. Kocham go, pomyślałam i łzy napłynęły mi do oczu.
- Dlaczego życie musi być tak skomplikowane? Dlaczego wybory muszą być takie trudne – zastanawiałam się w kuchni.
Wróciłam do pokoju z tacą. Była na niej gorąca czekolada z cynamonem
- Co to za boski zapach? – Daniel przebudził się od mojego szurania kapciami
- Zgadnij – powiedziałam i otarłam ręką policzek.
- Płakałaś?
Skinęłam głową.