środa, 30 listopada 2011

ODCINEK 41 - Z BOKU

-Jaś, Małgosia! Proszę o spokój – krzyczę z salonu na dole do dzieciaków, które jakieś harce wyprawiają w swoim pokoju na górze! Jestem padnięta. Od rana non stop na nogach. Firma na mojej głowie, bo Ala w szpitalu. Leży tam drugi tydzień i nadal jej stan nie jest wesoły. Odwiedzam ją tak często jak mogę, czasami codziennie, czasami co drugi dzień. Jest milcząca. Zamknęła się w sobie. Nie chce mówić ani o Karolu ani o Danielu. Więc żeby nie milczeć, ja jej opowiadam o tym, co za szpitalnymi oknami się dzieje. Koncentruję się głównie na naszej firmie. Doskonale działa, podpisujemy nowe zlecenia od klientów, umowy z autorami i rysownikami. Dzieje się tak dużo. Właśnie wczoraj wróciłam z Belgii, gdzie udało nam się załatwić pierwszy kontakt z ministerstwem kultury.

Oczywiście, na rezultaty trzeba jeszcze poczekać i lepiej nie cieszyć się zawczasu, więc podchodzę do tego z rezerwą i dystansem. W chwili obecnej jeszcze na tym nie zarabiamy. Widzę w tym cel bardziej wizerunkowy tak naprawdę… no chyba że urodzi się z tego coś więcej. Ale to dopiero czas pokaże. Lepiej nie otwierać przedwcześnie butelki szampana. Rozczarowania bywają dotkliwe.

- Korni! masz ochotę na kakao?- z kuchni krzyczy mój mąż
- Na kakao zawsze – odpowiadam, gdy dochodzę do kuchni i obejmuję go z tyłu. Jest wysoki i męski. Teraz dopiero wiem, co to znaczy mieć oparcie w mężczyźnie. Moja mama tego nie zaznała. Przez lata mieszkaliśmy z gnojem, który nosił miano mojego „ojca”. Tfu. Sukinsyn jeden. Bił nas ile się dało, kradł i wynosił wszystko z domu. Żyliśmy w ciągłym strachu. Nie mieliśmy pieniędzy. Na jedzenie, na ubrania, na nic. Nienawidziłam go z całego serca. Nie wiedziałam, co znaczy spokój, bezpieczny dom, szczęśliwe dzieciństwo.
- Witaj Malutka! – mój mąż odwraca się do mnie i całuje prosto w usta. Po tylu latach wciąż mówi do mnie „Maleńka”. Pamiętam ten cytat z filmu „Sara” z Bogusławem Lindą. Film kiepski, według mnie, ale te słowa utkwiły mi w pamięci.

Dla mnie to kwintesencja miłości, ciepła i spokoju, które teraz odbieram z nawiązką od świata. Mama też jest szczęśliwa. Po tylu latach może powiedzieć, że chce jej się wstawać rano, żeby móc żyć. Prawdziwie żyć.

Tupot nóżek na schodach oznacza, że zapach kakao zwabił małą szarańczę.
- Tatuś! Dla nas też zrób!
- Oj wy małe łośki superktośki! Kto tu zakłóca domowe ściskanie z mamusią!?
- My nie zakłócamy my się dołączamy! – wykrzykuje rezolutnie Jaśko i swoimi rączkami próbuje objąć rodziców.

Gdy już gorące napoje są gotowe dla całej czwórki, siadamy na kanapie i włączamy ulubioną bajkę „Boże Narodzenie Misia Yogi”. Każdy z nas zna ją niemal na pamięć. Śmiejemy się w tych samych momentach. Przewijamy na kawałkach, które mniej lubimy. Gdy film się kończy, dzieciaki już śpią ukryte w zagłębieniach sof i poduszek. Odnosimy je do łóżek i sami lokujemy się na kanapie.

- Coś jakaś przybita mi tu chodzisz. Coś się stało?
- A jakoś tak ostatnio nie mam nastroju. Cała firma na mojej głowie, bo Ala w szpitalu…
- Ups. Nie wiedziałem
- A bo nawet ci nie wspominałam
- Coś poważnego?
- Tak, straciła dziecko – oczy mojego męża zrobiły się okrągłe. Poznał córki Alicji i zdaje mi się, że pomyślał właśnie o nich. – Była w ciąży – dodałam – Poroniła - widziałam, że odetchnął z ulgą.

- A co byś powiedziała, żebyśmy my mieli jeszcze jedno dziecko? – zapytał obejmując mnie czule.

Ale mnie zaskoczył pytaniem! Boże!!!

- Co to, to nie! Najpierw musimy wychować tę dwójkę! A to już nie lada wyzwanie!
- Ale taki maluszek by nam się przydał!
- Ta ta! Łatwo ci mówić. Nie ty chodzisz w ciąży przez dziewięć miesięcy i nie ty potem siedzisz z nim w domu! Ja teraz rozkręcam firmę, pamiętasz? W takim momencie dzieci to ostatnia rzecz, która ma dodatni wpływ na potencjał rozwojowy.
- Bizneswoman mi się z ciebie zrobiła – zażartował i uszczypnął mnie delikatnie.
- No właśnie! Jako bizneswoman potrzebuję kilka dodatkowych par szpilek i wymianę garderoby! Przynajmniej jej części!
- No proszę proszę! Te wymagania, żeby sprostać oczekiwaniom rynkowym!
- A co ty myślisz – uśmiechnęłam się – dzisiejszy świat jest brutalny. Albo ktoś kupuje cię od razu albo jesteś na spalonej pozycji.

Leżeliśmy wtuleni w siebie. Łaskotaliśmy się, śmialiśmy, żartowaliśmy. Wypiliśmy po trzy kubki kakao i kilka lampek czerwonego wina.

- Mam dla ciebie prezent – powiedział nagle Michał.
- Prezent… hmmm…to jest to, co Tygryski lubią najbardziej.
- Zatem tygrysie… w piątek rano przyjeżdża tu twoja mama, a my wylatujemy na weekend do Holandii.
- Co?
- Ot co! Jakiś odpoczynek ci się należy.
- Ale teraz nie mogę Michał – mówię całkiem poważnie – nie wyrabiam z firmą, a wszystko teraz na mojej głowie.
- Kochanie, nic nie zmieni wyjazd na trzy dni, biorąc pod uwagę, że przed nami weekend.
- Ale…
- Żadnego „ale”. Nie ma pola do negocjacji. Zobaczysz, będzie fantastycznie!
- W to nie wątpię – odpowiadam bez przekonania
- No to teraz się uśmiechnij i chociaż przez chwilkę poudawaj, że cieszysz się z prezentu!
- Cieszę się!
- Oj tak! Bardzooo. To widać – mówi mój mąż najlepszy i znowu zaczyna mnie łaskotać. A tym razem finał tych igraszek jest przeznaczony tylko dla widzów dorosłych.


- Ala! Co z Tobą? - mówię do mojej wspólniczki, gdy następnego dnia odwiedzam ją w szpitalu
- Mam już dość tego leżenia. Mam dość siebie!
- Co się dzieje? – pytam, bo czuję, że to głębsza sprawa. – Coś z Karolem?
- Z Karolem! – odpowiada oburzona – z Karolem cholera wszystko w porządku!
- Przychodzi tutaj, jakby nic się nie stało, jakby to do niego nie dochodziło. Powiedziałam mu o Danielu, powiedziałam całą prawdę. Niech wie wszystko. O tym, że się zakochałam w zupełnie obcym facecie, że miałam z nim dziecko, że planowałam z nim życie.
- Wściekł się?
- No właśnie nie! Nie wkurzył! Nie krzyknął! Odparł, że rozumie, że wie, że nie powinien wyjeżdżać, że w trosce o własną karierę spieprzył tak dużo!
- Coś w tym jest!
- Tak, niby tak. Ale przecież wiedziałam, na co się zgadzam. Jesteśmy dorośli i zdawałam sobie sprawę, że wyjazd męża na pół roku nie jest prostą sprawą i że nie jest to trzydniowa, a nawet miesięczna delegacja. A skype i telefon wszystkiego nie załatwią.
- A wolałabyś żeby krzyczał?
- Wiesz… chyba bym wolała…przynajmniej wiedziałabym, że mu zależy!
- A nie zależy? Ala! Zobacz! Gdyby nie zależało, nie byłoby go tu kilka razy dziennie. Nie przynosiłby jedzenia, nie siedział, nie rozmawiał. Widzi w tym swój błąd. Teraz macie wiele do naprawy. Ale może właśnie dzięki temu, że nie krzyczy, że nie odszedł, że trwa jest szansa na wasze wspólne jutro. Pomyśl o tym w ten sposób.
- Może….
- Nie może tylko na pewno. Nie rób problemu tam, gdzie go nie ma.
- A robię?
- Robisz!!! Siedzisz tu i wymyślasz niestworzone historie! Wiem, szpital służy takim nastrojom, ale to, że będziesz wymyślała swoje własne interpretacje faktów, nic nie zmieni. Wierz mi. To znaczy może zmienić, ale w tym przypadku tylko na gorsze. Kiedy Stąd wychodzisz?
- W piątek powinnam.
- No i bardzo dobrze!
- Sobota, niedziela dla ciebie, a w poniedziałek do pracy. Firma nam się rozwija, coraz więcej rzeczy do załatwienia, ręce do pracy potrzebne. Nie będzie czasu na domniemania i podejrzenia. Zacznie się życie.
- Może to i prawda.
- Nie może tylko na pewno.
- Wkurzasz mnie. Nie wkurza się pacjentów – powiedziała z uśmiechem
- Ty też mnie wkurzasz! Tym bardziej nie wkurza się wspólników – odrzekłam i obie się zaśmiałyśmy.

Gdy dojeżdżałam do domu na dworze robiło się już coraz ciemniej. Wstąpiłam jeszcze do pobliskiego „warzywniaka”, żeby coś kupić na kolację. Zauważyłam siedzącego obok na trzepaku chłopca. Miał około 3-4 lat, nie więcej na pewno. Zdziwiłam się, że jest sam, o tej porze, w Warszawie, bez opieki. Zauważył, że się mu przyglądam i podszedł do mnie. Podszedł i objął mnie.
- Chcesz być moją mamusią – zapytał – tak pięknie pachniesz.
- Ale ty masz swoją mamusię. Gdzie ona jest?
- W placy – niewyraźnie odparł maluszek
- A ty z kim tu jesteś?
-Siam. Czekam na mamę. Ona będzie o ósmej – mówił dziecięcym głosem uroczy chłopczyk
Spojrzałam na zegarek. Była 20.02.

- A pani co tu robi? – doszedł do mnie zza pleców kobiecy głos
- Stoję
- Chce pani tego drania. Z chęcią go pani oddam. Jest jak kula u nogi.
- Mama – wykrzyknął chłopczyk, chciał ją przytulić, a ona odepchnęła go nogą
- Pobrudzisz mi kurtkę – odrzekła – Jesteś cały brudny. Ojciec w domu, nachlany pewnie leży.

Stałam wryta jak słup. Przypomniała mi się sytuacja z dzieciństwa, gdy mój ojciec podobnie mnie traktował. Na szczęście zawsze była mama. Ten mały nie ma ani matki ani ojca. Z całego serca mu współczułam. Gdy zaczął kaszleć, przestraszyłam się nie na żarty.

- Musi pani iść z nim do lekarza. Może mieć zapalenie oskrzeli. Taki kaszel nie wróży nic dobrego – powiedziałam do kobiety
- A myśli pani, że mam na to czas. Cholera jasna, pierdzielona damulka, która kurwa myśli, że wszystko w życiu podane jest na tacy. Haruję jak wół, nie mam czasu na chodzenie po jakiś lekarzach. Zresztą, co ci do tego?
- Właściwie nic. Czy mogłabym jednak pani pomóc? Zabrałabym jutro chłopca do lekarza, jeśli pani nie ma czasu.
- Jak chcesz to bierz. Ale jak zarazisz się od tego małego wszarza, to już nie moja sprawa.
- Rozumiem. Biorę to na siebie.
- Głupie bogate babsko.

Nie skomentowałam tego, bo nie warto kontynuować takich dyskusji.

- Czy mogę przyjechać po niego jutro rano?
- Teraz możesz wziąć go jak chcesz.

Spojrzałam na chłopca. Kopał kamyk. Popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem.

- Chcę – odpowiedziałam. I kilka minut później jechaliśmy razem samochodem. Do domu.