niedziela, 27 marca 2011

ODCINEK 14 - KASZTANY

ODCINEK 14

KASZTANY

- Kasia, Basia, Asia – wołam z kuchni! Wreszcie udało mi się ugotować prawdziwy niedzielny obiad! Rosół z makaronem, ziemniaczki z koperkiem, filecika z kurczaka w sosie śmietanowym i buraczki. Mniam! Dziewczyny zbiegają się w tempie szybszym, a niżeli mogłabym przypuszczać.

- Fantastyczne mamuś!!! – woła Kasia kończąc zupę! Chcę więcej!

Zastanawiam się, czy nie głodzę przypadkiem tych moich dzieci! Nie pamiętam, kiedy tak ostatnio chętnie jadły! I to moją kuchnię! Wow!!! Sukces!

Drugie danie równie szybko znika z talerzy! Nawet Asia nie marudzi, jak to ona ma w zwyczaju! Uśmiechy i dobre nastroje nas nie opuszczają! Aż chce się żyć! Będąc na fali takiej euforii, wciągam się w atmosferę ogólnego rozluźnienia i proponuję wycieczkę za miasto po kasztany! O dziwo, mój pomysł nawet najstarsza i najbardziej buntownicza obecnie latorośl przyjmuje z entuzjazmem i ochotą!

No to wyruszamy! Zabraliśmy koszyki, włożyłyśmy trampki i sru do auta! W Warszawie korki są nawet w niedzielę, więc kiedy udało nam się przebić przez najbardziej newralgiczne punkty miasta, pomknęłyśmy za Wisłę!

- Jak tu pięknie – dziewczynki nie mogą wyjść z podziwu, bo rzeczywiście jesień namalowała przepiękne kolory!

- Ka, Ka – woła Asia, chcąc robić wreszcie to, po co tu przyjechałyśmy, czyli szukać kasztanów. Zaczyna więc zbierać na polnej dróżce małe kamyczki i wkładać je do buzi!

- A fuj Asiu, nie wolno – mówię i biorę małą na ręce.

Gdy podchodzimy pod aleję kasztanowców, sama zbieram zachwycona kasztany i skupiam się na wyłapywaniu jak najlepszych okazów.

Po dwóch godzinach mamy dość! Zrobiliśmy sobie nawet amatorską sesję zdjęciową w kolorowych liściach, jak niegdyś na reklamie Vizira, zanim jeszcze pan Zygmunt zaczął go reklamować!

Bagażnik mamy wypełniony brązowymi kuleczkami. Po drodze do domu planujemy kupić wykałaczki i porobić wieczorem małe ludziki! Ale frajda! Dawno tak dobrze się nie bawiłyśmy!

Wracając do Warszawy wstępujemy jeszcze do kawiarni! Zapraszam moje dziewczyny na gofry z bitą śmietaną i malinami! A niech tam! Jak szaleć to szaleć!

Wieczorem, gdy już kasztanowe buźki śmiesznych hipków śmieją się do mnie z parapetu kuchennego, robię sobie ciepłą herbatkę i włączam Dirty Dancing. Moja chwila dla siebie. Jeszcze tylko przychodzi Aśka i pyta się, czy może spać z kasztanowym bałwankiem. Zgadzam się, bo chcę, żeby jak najszybciej zasnęła. Oprócz ekipy bałwanków mamy jeszcze drużynę smurfów, zespół piłkarzy, Adama Małysza (nieco przygrubego, bo zabrakło nam żołędzi, ale za to z wąsami!), prezydenta Polski (pomysł Basi), Chopina (Kasi), Matejki (mój – nie wiem skąd mi się wziął), kilku Dalmateńczyków (to już Asia, dobrze że nie musieliśmy robić ich 101), Gleby z You Can Dance (kto to jest Gleba?, chyba nie jestem na czasie?), Dody, Szymona Majewskiego oraz Boba Budowniczego! Cudem odciągnęłam Baśkę od pomysłu zrobienia Papieża, a Kaśka myślała o Bin Ladenie. Ciekawe zainteresowania mają te moje dzieci! Nie wiem, czy już mam się zacząć martwić! W końcu jedna zadowoliła się Hanną Montaną, a druga Marią Skłodowską-Curie! To się nazywa osoba na zastępstwo!

Gdy Asię położyłam w końcu do łóżka (z sukcesem tym razem), herbata była już zimna i musiałam sobie zrobić nową. Tym razem z małym dopalaczem w postaci rumu! Szkoda, że nie ma przy mnie Karola. Kurcze, brakuje mi go! Tak po prostu! Chcę, żeby mnie przytulił, objął, żebym mogła odpocząć na jego ramieniu. Nie podoba mi się rola herosa, który może wszystko i ze wszystkim sobie poradzi. Chcę być małą dziewczynką i chcę, żeby zamknął mnie w swoich ramionach, obronił przed światem. Chcę być kobietą, która może kochać, chcę być uwielbiana przez niego. Chcę, żeby pieścił moje ciało, całował, pragnę go całą sobą.

Z myśli wyrwał mnie telefon.

- Cześć mamo! – mój głos nie brzmi do końca tak, jakbym chciała. Trudno mi ukryć smutek i żal.

- Nie, nie jestem chora – odpowiadam. Mama znakomicie wyczuwa, gdy coś jest nie tak.

- Kiedy przyjedziesz?

- W sobotę? Super! Dziewczynki się ucieszą!

- Też śpij dobrze – mówię i odkładam słuchawkę.

Mama w jakiś tajemniczy sposób wyczuwa trudne sytuacje. Wtedy dzwoni albo przyjeżdża.

- Ciekawe, czy też kiedyś taka będę – myślę sobie i zasypiam na kanapie. Tym razem moje sny są bardziej przyziemne. Śni mi się zapalenie ucha!

No tak! Moja podświadomość mnie przeraża! Kaśka budzi się z bólem swojego narządu słuchu! Nie puszczam jej więc do szkoły! Zostaje w domu i ma iść do lekarza! Czyżbym była jakimś prorokiem.

W pracy znowu przychodzi do biblioteki ten sam gość. Przystojny businessman. Ma około 40 lat, podobno robi doktorat na Politechnice Warszawskiej. Jest tutaj częstym gościem. Dwa razy w tygodniu spędza w czytelni cztery godziny i w skupieniu oddaje się lekturze i pracy. Pisze coś o inżynierii materiałowej. Dla mnie czarna magia, więc tylko przynoszę zamówione przez niego książki. Czasami rozmawiamy chwilkę o pogodzie. Czasami wychodzi na korytarz, żeby odebrać telefon z firmy lub kupić sobie kawę w automacie. Jest coś w nim takiego, że człowiek czeka na jego przyjście. Fakt, jest przystojny i to bardzo, inteligentny jak cholera, ambitny. Ale oprócz tego, ma w sobie jakiś niespotykany magnetyzm. Coś, co fascynuje i zatrważa.

Bożena poprosiła mnie, żebym została dłużej w pracy. Musiała iść do dentysty. Zadzwoniłam więc do opiekunki i poprosiłam, żeby została dłużej z dzieciakami. Kasia ma zapalenie ucha (niemożliwe!!!! Prorok ze mnie! Czekam więc na sen o wygranej w totka lub wakacjach na Dominikanie! Albo mogą być Hawaje! Bez znaczenia! Nie będę wybrzydzać!). Siedzę więc i porządkuję książki. Wieczorami tej pracy jest więcej. A z drugiej strony szybciej leci czas! W bibliotece pozostało jedynie kilka osób. Między innymi Daniel, ów przystojniak, który niestety tak skupiony jest nad swoim doktoratem, że nawet oka nie podniesie.

Przy porządkach wpadła mi w ręce książka Grażyny Plebanek „Nielegalne związki”. Wyciągnęłam więc z torebki batonika Aśki (chyba jedynie dzięki temu nieustannemu bałaganowi w niej i noszeniu wszystkiego, co potrzebne, nie umarłam do tej pory z głodu) i zabrałam się do czytania. Niezła, niezła ta lektura! Muszę przyznać! Zdrada oczami faceta! Ciekawostka! Zarazem zmuszająca do myślenia! I do kontroli!

Nawet nie zauważyłam, kiedy wybiła 20.00. Pozamykałam wszystkie pomieszczenia, włączyłam alarm, zostawiłam klucze stróżowi i powoli udałam się na parking. Moje myśli biegały nieustannie wokół Jonathana, Megi i Andrei – bohaterów książki. Cholera! Jak gość mógł zdradzać swoją żonę, jak mógł tak zafascynować się inną kobietą? A jeśli Karol tak samo postępuje? Nie! On na pewno nie należy do tego typu facetów! Jest typowym monogamistą! Zresztą! Nie będę się sama nakręcać! Nie chce mi się non stop zastanawiać, co akurat (i z kim) robi mój małżonek!

Właśnie się zorientowałam, że odpalam auto po raz trzeci, a ono nic. Milczy i coraz bardziej odpowiada posłuszeństwa! No nie! Jeszcze to! Jeszcze tego dzisiaj brakowało! Do dupy z tym wszystkim! Mam dość! Jestem wkurzona na Karola, że on gdzieś tam spokojnie sobie pracuje, podczas gdy ja muszę być cały czas na najwyższych obrotach.

Szukam nerwowo telefonu w torebce. Cholera! Zostawiłam go w bibliotece. Szybko kalkuluję w głowie, czy opłaca mi się po niego wracać do budynku (licząc znalezienie stróża, rozkodowanie alarmu, ponowne załączenie to zmieszczę się w jakiś 15 minutach, a przecież nie mam tyle czasu). Nic, zatem podrałuję na postój taksówek pieszo!

- W czymś pomóc? – słyszę znajomy głos za mną, który jednocześnie mnie przeraża jak i ogromnie cieszy! Obracam się i co? Kogo widzę?

Tak! Właśnie Daniela! Mój obiekt westchnień sprzed kilku godzin!

- Nie mogę uruchomić samochodu. Coś się stało.

- Mogę spróbować? – pyta niezwykle serdecznie

- Jasne! Będę wdzięczna! To znaczy już jestem, że w ogóle panu się chce

- Daniel jestem – mówi i wyciąga rękę

- Alicja – podaję mu dłoń, a on zbliż ją do swoich ust i delikatnie muska wargami. Kurde! Nie dość, że przystojny, to jeszcze dżentelmen! To mi się trafiło!

Przez kilka minut próbuje wprawić moje auto w ruch, ale bez powodzenia.

- Obawiam się, że mógł rozładować się akumulator

- Jasny gwint! – wymyka mi się małe przekleństwo

- Zróbmy tak. Odwiozę cię do domu, a jutro zajmę się samochodem.

- Nie nie! – kręcę głową – i tak mi pomogłeś!

- Mechanika samochodowa to moje ciche hobby, więc to dla mnie przyjemność. Jutro przywiozę potrzebne kable i wszystko będzie dobrze!

- No jeśli tak… - wyduszam z siebie, jednocześnie cała szczęśliwa, że ktoś w ogóle chce się tym zająć!

- To zapraszam do mnie! – pokazuje na czarne nowiuteńkie audi! WOW!!! Ja? Z przyjemnością!!! Jak największą! Choć mam przeczucie, że to wszystko nie skończy się na pomocy przy naprawie mojego mobilka.