środa, 14 września 2011

ODCINEK 33 - RACHUNEK SUMIENIA

Zadzwoniła Ala z prośbą o spotkanie. Od czasu naszego powrotu z Australii unikałam rozmów sam na sam z moją najlepszą przyjaciółką. Ten wyjazd zamiast nas zbliżyć do siebie to jakimś dziwnym sposobem oddalił. Choć może nie „dziwnym”. Przyczynę znam doskonale.
Czuję, że ma przede mną jakąś tajemnicę, a ja swojej też nie do końca potrafię jej ujawnić. I tak jakieś moce odpychają nas od siebie. Mniej wspólnych tematów, dziwne milczenie, pomijanie istotnych wątków.
Przecież jeszcze dwa miesiące temu dzwoniłyśmy do siebie kilka razy dziennie. A teraz? Jakoś się urwało. Telefonujemy sporadycznie. Bardziej żeby przekazać niezbędne informacje niż na „pogaduchy”. Częściej mam kontakt z dziewczynkami niż z Alą. A co najdziwniejsze. Nie brakuje mi tego. A wręcz wzbudza się we mnie dziwny niepokój, kiedy na wyświetlaczu komórki pojawia się napis: „Ala dzwoni”.

Pewnie gdyby nie ten wyjazd do Sydney, wciąż byłoby tak jak dawniej. Ale nie żałuję. No może paru rzeczy, paru sytuacji, które być może niepotrzebnie się zdarzyły, a które mogły przechylić szalę przyjaźni. Bo czuję się tak, jakbym straciła moją najwierniejszą powierniczkę myśli. Za oceanem mi tego nie brakowało, tutaj – w Warszawie – dużo bardziej. Ale mam wrażenie, że Alicja także unika kontaktu ze mną. W jej życiu także zaszła jakaś zmiana, o której nie chce mówić. Nie chce, albo się boi. Na pewno ta sprawa z pracą wybiła ją z rytmu. Głupio zostać zwolnionym. Jeszcze gorzej nie mieć żadnego zajęcia. Ale jest jeszcze chyba coś. Coś, co ciężko mi teraz określić, ale coś, co widać w jej oczach. Taki szczególny błysk.

Mam nadzieję, że wkrótce wszystko wróci do normy sprzed wyjazdu, ale przyznam szczerze, że jakoś mi się nie spieszy do intymnych zwierzeń, opowieści, wyznań. Wolę pewne rzeczy zostawić na później. Tak tak, zdaję sobie sprawę, że nie powinnam tak robić, że i tak mnie to wszystko nie ominie, ale człowiek jest skonstruowany w taki sposób, że jeśli może uniknąć nieprzyjemności, to jej unika. I już. Ja też. Zgodnie ze schematem.

Dzwoni Karol. Chyba dziesiąty raz dzisiejszego dnia.
- Cześć
- No cześć. Nie za dużo tych telefonów? – pytam
- A co, nudzą ci się?
- Nudzić nie nudzą, ale wolę żebyś mnie do nich nie przyzwyczajał, bo potem będę chciała więcej i więcej. A jak pewnego dnia nie zadzwonisz, to będę dobijała się do ciebie drzwiami i oknami.
- Oj wy kobiety!
- Tak już jesteśmy zaprogramowane – mówię i w ciągu kilku minut po raz drugi swoje zachowanie tłumaczę w podobny sposób.

Gadamy o wszystkim i o niczym. On opowiada mi wczorajszą dyskusję z Alą, ja mu o tym, co było w pracy i kiedy ewentualnie istniałaby szansa, żebym przyleciała do Sydney.

- Alicja poprosiła mnie o rozmowę na skypie. Mówiła, że też będziesz i że chce, abyśmy wszyscy w trójkę porozmawiali na jakiś WAŻNY temat.
- Nie wiedziałam, że to aż takie poważne. Mówiła mi o spotkaniu, ale byłam przekonana, że takim w „cztery oczy”.
- Myślisz, że czegoś może się domyślać.
- Nie. Nie sądzę. Zresztą, nie wiem. Ale chyba się troszkę boję.
- Nie masz czego. Pamiętaj. Nic złego nie zrobiłaś.
- Niby tak. Ale dlaczego łatwiej mi rozmawiać z tobą niż z nią?
- Oj, to pewnie ten mój osobisty wdzięk i czar – zaśmiał się Karol próbując rozładować atmosferę. Wcześniej nie znałam go z tej strony. Nie wiedziałam, że ma tak rewelacyjne poczucie humoru. Że kawałami sypie „z rękawa”. A najlepsze „kąski” zostawia na koniec. Zresztą, nie wiedziałam o nim mnóstwo rzeczy. Nie wiedziałam, że lubi czytać książki scince fiction, że lubi Harrego Pottera, że jest duszą towarzystwa. Czyżby Ala tłumiła jego wszystkie zalety? No, a przynajmniej te najlepsze?

Podczas długich wieczorów spędzonych w Australii, gdy dzieci już spały, rozmawialiśmy bez końca. Siedzieliśmy na tarasie, popijaliśmy wino albo drinki i rozkoszowaliśmy się wspólnym towarzystwem, egzotycznością kraju, niepowtarzalnością miejsca.
Początkowo, gdy Karol zapraszał mnie na drinka, odmawiałam i wolałam poleżeć z książką lub pilotem w ręku. Byłam przekonana, że z tym „sztywniakiem” nie zamienię nawet paru słów. Po kilku dniach, dałam się namówić. I co się okazało? Może alkohol zrobił swoje, może odległość od Ali, może brak Polaków na obczyźnie. Nie wiem. Ale wiem, że myliłam się co do niego. Że to super facet. Niezwykle mądry i inteligentny, błyskotliwy i konsekwentny we wszystkich swoich działaniach. I jaki szarmancki.
Przypominam sobie nasz wieczór w ambasadzie. Wystawne przyjęcie, później tańce. Tańczyłam z Karolem. Potem z Jeanem. No i się zakochałam. W Jeanie. Nie w Karolu. A potem przyszło rozczarowanie i leczenie ran po miłosnym zawodzie.

Więc reasumując. Najprawdopodobniej sympatia do Karola oddala mnie od Ali. Dużo mi pomógł. Dużo spraw wyjaśnił. I tam - Australii, czułam się jakby on, ja i dziewczynki byliśmy jedną rodziną. I sama się zdziwiłam, ale… podobała mi się rola żony i matki.

Z Alą umówiona byłam na 20, jak już położy Asię spać i będzie mogła spokojnie wyjść. Nie chciała rozmawiać w domu, co nie wróży nic dobrego. Mam jeszcze cały dzień do przygotowania się na spotkanie z nią i wyznania prawdy. Postanowiłam, że kupię jej jakiś miły upominek. Żeby zatrzeć złe wrażenie. Po pracy wybrałam się do Galerii Mokotów – lubię tam chodzić. Jest spokojnie, w miarę cicho – w porównaniu ze zgiełkiem w Złotych Tarasach – no i jakoś tak przytulniej.
Kupiłam parę rzeczy do swojego mieszkania, a także kostium kąpielowy, bo akurat był taki, na który czatowałam od jakiegoś czasu, prezenciki dla dziewczynek, nowy pokrowiec na mój laptop, dwie bluzeczki i kilka par rajstop.

Gdy miałam już dość i padałam ze zmęczenia, weszłam do ulubionej kawiarni na ulubioną kawę. Mocna espresso. Coś co lubię i bez czego nie przeżyję dnia. Przeglądając newsy w plotkarskiej gazecie, w którą wyposażony był lokal, przyglądałam się współbiesiadnikom. Gość siedzący w rogu sali, oddalony o kilka stolików, kogoś mi przypominał. Nie byłam w stanie sobie przypomnieć, skąd go znam. Niezłe ciacho z niego. Siedział z jakąś laską. Nie widziałam twarzy, bo odwrócona była tyłem. Wzrok przyciągał jej turkusowy sweter. Ostatnio mój ulubiony kolor. Nie miałam czasu jednak na bawienie się w detektywa. Dostałam sms od Ali, że jednak spotkamy się u niej w domu, bo okazało się Kasia wychodzi uczyć się do koleżanki i nie ma z kim zostawić Asi. Zmiana planów. Choć chyba wolałaby knajpkę.

Punktualnie o dwudziestej, z torbę pełną prezentów, zadzwoniłam do mieszkania mojej najlepszej przyjaciółki, jak nigdy pełna obaw i trwogi. Pierwszy raz naciskając dzwonek, nogi uginały się pode mną.

- Cześć. Wejdź – Ala przywitała mnie miło, lecz jej w głosie dało wyczuć się chłód i barierę, która nas dzieliła.
- Coś się stało – zapytałam – nie chciałaś rozmawiać przez telefon.
- Nie chciałam, bo to nie nadaje się na telefoniczne łącza.
- Więc, o co chodzi? – wolałam już mieć to za sobą
- O Kasię. Mam problem.

Próbowałam sobie skojarzyć, czy Kasia mogła coś widzieć, wiedzieć, zauważyć. Ale nie, na pewno nie. Uważaliśmy.

- Co się dzieje?
- Byłam w szkole. Jutro mamy spotkanie z psychologiem. Okazuje się, że Kaśka może mieć anoreksję.
- Co?? – zapytałam z niedowierzaniem, a Ala wyjaśniła mi od początku cały problem.

Odetchnęłam z ulgą, że spotkanie nie dotyczyło mnie i mojego pobytu w Australii. Ala chciała wypytać dokładnie o to, jak Kasia zachowywała się w Sydney, czy jadła, czy nie była apatyczna, czy po posiłkach nie chodziła do toalety. Po prostu, czy zauważyliśmy cokolwiek, co mogłoby być niepokojące.

- Umówiłam się z Karolem na skypie. Porozmawiajmy we trójkę, ok.?
Chciałam jej powiedzieć, że wiem, że Karol już mi mówił, ale się powstrzymałam.

Weszliśmy do pokoju. Na oparciu krzesła wisiał turkusowy sweter. Taki sam, jaki miała dziewczyna w kawiarni.