czwartek, 30 grudnia 2010

ODCINEK 8 - NA ODLEGŁOŚĆ

ODCINEK 8

NA ODLEGŁOŚĆ


No to się porobiło. Siedzę już drugi tydzień w Rzymie, mieszkam w hotelu i codziennie od rana do późnego wieczora przesiaduję w szpitalu. Jestem zmęczona. A moja córka jeszcze bardziej. Zresztą nie tylko my dwie. W domu większość rzeczy na głowie Kasi i Sylwii. Z sympatycznych wakacji wyszedł czas pełen obowiązków i niepotrzebnych napięć. Ale kto by to przewidział!

Karol w pracy, nie dostał zwolnienia na dłużej niż trzy dni, co osobiście wydaje mi się kretyństwem! Jakby nie wiedzieli, jak wygląda sytuacja! Na szczęście przychodzi wcześniej do domu, co już jest sukcesem. Dzięki temu dziewczynki mają łatwiej. Przynajmniej Kasia może wyjść sobie ze znajomymi popołudniami. A trzeba przyznać, że postawiła się na wysokości zadania! Jestem z niej taka dumna! Kochana moja!

- Mamo, dasz mi coś do picia – Basia zmęczona ćwiczeniami próbuje zrobić sobie chwilę przerwy! Walczy dzielnie każdego dnia i coraz bardziej widać postępy. Upadek nie był taki groźny, jak się wydawało na początku. Każdego dnia dziękuję za to Bogu!

Nie zapomnę tamtego momentu chyba do końca życia, gdy dostałam telefon od opiekuna obozu. Właśnie robiłam Joasi drugie śniadanko, gdy jakiś obcy człowiek powiedział, że moja córka miała wypadek. Przede mną roztoczyły się najczarniejsze wizje. Na szczęście w tym dniu miała przyjść pani Halinka do pomocy. Gdy tylko się zjawiła w progu, od razu przekazałam jej małą i zadzwoniłam do Sylwii. Ona – trzeźwo i logicznie myśląca – kupiła mi bilet na najbliższy lot do Rzymu, spakowała, zadzwoniła raz jeszcze do organizatorów obozu, ustaliła najważniejsze fakty, zapisała mi to wszystko w notesie, wsadziła do samolotu no i poleciałam. Żałowałam, że nie może polecieć ze mną, ale wiedziałam, że tutaj jest bardziej potrzebna, zwłaszcza że nie mam co zrobić z Joasią. A na dodatek ten Karol. Gdy w końcu odebrał, miałam już po wyżej uszu tej całej sytuacji.
W Rzymie dodzwoniłam się do pana Michała, który był przy Basi. Wyjaśnił mi, gdzie mam jechać. Wzięłam taksówkę i za pół godziny byłam przy jej łóżku. Ale jej tam nie było. Miała operację, bo złamanie nogi okazało się poważne. Na szczęście kręgosłup był nienaruszony. Dziękuję! Tak bardzo dziękuję! Jakieś dobre anioły musiały mieć moje dziecko w opiece. Po kilku godzinach przywieziono Basię. Miała nogę na wyciągu, rękę w gipsie i głowę całą zabandażowaną. Ale będzie mogła chodzić, potrzebna jest długa i żmudna rehabilitacja, ale co tam! Damy radę!

Karol przyjechał dopiero po północy. Otulił mnie ciepłym kocem i zaniósł do taksówki, która pojechała do hotelu. Obiecał, że będzie czuwał przy małej. Zadzwonił dopiero rano, że Basia się już obudziła i mogę przyjechać. I tak spędzaliśmy na zmianę przy jej łóżku kolejne godziny. Wychodziliśmy tylko na posiłki do szpitalnej restauracji. Gdy zostałam w Rzymie sama, już bez niego, nasza córka była w stabilnym stanie. Później rozpoczęliśmy rehabilitację. I tak walczymy każdego dnia.

- Mamusiu, kiedy będziesz? – Asia pyta mnie przez telefon, gdy wieczorem dzwonię do niej z hotelowego pokoju.
- Już niedługo przyjedziemy – odpowiadam i tęsknota wkrada się w moje serce
- Niedługo to ile? – nie daje za wygraną mała mądrala
- Jak tylko Basia wyzdrowieje
- Ja jej pomogę wyzdrowieć – mówi, a mi po policzku spływają łzy. – Daj mi tatusia, dobrze
- Dobrze, tylko przyjedź mamusiu
- Obiecuję Misiaku, obiecuję.

Rozmawiam z Karolem dość długo. Opowiadam mu, co u mnie i Basieńki, a on odwdzięcza się ciekawostkami z domu. Cieszę się, że mam jego, że mam Sylwię, która niemal codziennie jest u nas, albo bierze dziewczynki do siebie. Muszę się jej jakoś odwdzięczyć. Widziałam na wystawie taką rewelacyjną sukienkę! Jakby uszyta specjalnie dla niej! Jutro w drodze do szpitala jej ją kupię!

Wzięłam długi prysznic, a potem położyłam się spać. Kolejny dzień padam jak mucha, idę do łóżka bez kolacji. Schudłam już chyba z 10 lub 15 kilo! Nie ważyłam się, ale widzę po ubraniach. Zresztą nie ma się czemu dziwić. Ciągły stres, nerwy, wysiłek fizyczny. Codziennie z i do szpitala chodzę pieszo. To jedyna chwila, kiedy mogę pooddychać świeżym powietrzem i nabrać dystansu do tego wszystkiego. Każdego dnia wychodzę też z Basią na spacer. Wędrujemy po szpitalnym parku, siadamy na ławeczkach, delektujemy się słońcem i trochę opalamy buzie. To chyba najprzyjemniejsze z całego dnia. Przed i po spacerze są ćwiczenia, których obydwie mamy dość! Widzę wysiłek na twarzy mojego dziecka i niewiele (poza obecnością) mogę mu pomóc. Ale jestem z niej dumna! Walczy dzielnie, borsuk mały!

- Halo – odbieram nerwowo telefon, żeby nie obudzić Basieńki, która właśnie zasnęła
- Tu Klaudia, sekretarka pana Karola, przepraszam, że przeszkadzam, ale musiałam się z panią pilnie skontaktować.
- Coś się stało?
- Nie, nic takiego. Pan Karol polecił mi zamówić dla Państwa córki jakiś wyjątkowy prezent, ale ponieważ nie znam małej, chciałam panią podpytać, co będzie najlepsze!

To się gość urządził! Jakby sam nie mógł kupić upominku dla córki! Coraz większe mam nerwy na niego! A jeszcze ta panienka, która zupełnie nieświadoma, dzwoni do mnie i żeby nie wypaść na głupią przed Karolem, pyta o pomysł na prezent! A niech się sama wysili, albo on niech się wysili! Nawet tego nie potrafi! Ciekawe, ile jeszcze będę w stanie to wszystko znosić!!! Bo chwilowo nie wyobrażam sobie przyszłości w ten sposób spędzonej! Czyli niby z mężem a jednak bez. Brakuje mi go jak cholera! Chciałabym, żeby tu był, żeby choć trochę wspierał, żeby przytulił i pocałował. Zaczynam się łapać na tym, że cieszę się, gdy portier w hotelu się do mnie uśmiecha, gdy lekarz po ramieniu delikatnie poklepuje! Oj blisko mam do zdrady! Nawet bardzo blisko! Już prawie nie widzę w tym nic złego. Czyżby takie dziwne przewartościowanie nastąpiło? Buuu, muszę to wszystko przemyśleć!!! Koniecznie!!!! Tylko kiedy?

W drodze ze szpitala! I to najlepiej dzisiaj!!! Im szybciej tym lepiej! Nie ma na co czekać, bo z tego może wyjść jeszcze coś dużo bardziej gorszego!