środa, 30 listopada 2011

ODCINEK 41 - Z BOKU

-Jaś, Małgosia! Proszę o spokój – krzyczę z salonu na dole do dzieciaków, które jakieś harce wyprawiają w swoim pokoju na górze! Jestem padnięta. Od rana non stop na nogach. Firma na mojej głowie, bo Ala w szpitalu. Leży tam drugi tydzień i nadal jej stan nie jest wesoły. Odwiedzam ją tak często jak mogę, czasami codziennie, czasami co drugi dzień. Jest milcząca. Zamknęła się w sobie. Nie chce mówić ani o Karolu ani o Danielu. Więc żeby nie milczeć, ja jej opowiadam o tym, co za szpitalnymi oknami się dzieje. Koncentruję się głównie na naszej firmie. Doskonale działa, podpisujemy nowe zlecenia od klientów, umowy z autorami i rysownikami. Dzieje się tak dużo. Właśnie wczoraj wróciłam z Belgii, gdzie udało nam się załatwić pierwszy kontakt z ministerstwem kultury.

Oczywiście, na rezultaty trzeba jeszcze poczekać i lepiej nie cieszyć się zawczasu, więc podchodzę do tego z rezerwą i dystansem. W chwili obecnej jeszcze na tym nie zarabiamy. Widzę w tym cel bardziej wizerunkowy tak naprawdę… no chyba że urodzi się z tego coś więcej. Ale to dopiero czas pokaże. Lepiej nie otwierać przedwcześnie butelki szampana. Rozczarowania bywają dotkliwe.

- Korni! masz ochotę na kakao?- z kuchni krzyczy mój mąż
- Na kakao zawsze – odpowiadam, gdy dochodzę do kuchni i obejmuję go z tyłu. Jest wysoki i męski. Teraz dopiero wiem, co to znaczy mieć oparcie w mężczyźnie. Moja mama tego nie zaznała. Przez lata mieszkaliśmy z gnojem, który nosił miano mojego „ojca”. Tfu. Sukinsyn jeden. Bił nas ile się dało, kradł i wynosił wszystko z domu. Żyliśmy w ciągłym strachu. Nie mieliśmy pieniędzy. Na jedzenie, na ubrania, na nic. Nienawidziłam go z całego serca. Nie wiedziałam, co znaczy spokój, bezpieczny dom, szczęśliwe dzieciństwo.
- Witaj Malutka! – mój mąż odwraca się do mnie i całuje prosto w usta. Po tylu latach wciąż mówi do mnie „Maleńka”. Pamiętam ten cytat z filmu „Sara” z Bogusławem Lindą. Film kiepski, według mnie, ale te słowa utkwiły mi w pamięci.

Dla mnie to kwintesencja miłości, ciepła i spokoju, które teraz odbieram z nawiązką od świata. Mama też jest szczęśliwa. Po tylu latach może powiedzieć, że chce jej się wstawać rano, żeby móc żyć. Prawdziwie żyć.

Tupot nóżek na schodach oznacza, że zapach kakao zwabił małą szarańczę.
- Tatuś! Dla nas też zrób!
- Oj wy małe łośki superktośki! Kto tu zakłóca domowe ściskanie z mamusią!?
- My nie zakłócamy my się dołączamy! – wykrzykuje rezolutnie Jaśko i swoimi rączkami próbuje objąć rodziców.

Gdy już gorące napoje są gotowe dla całej czwórki, siadamy na kanapie i włączamy ulubioną bajkę „Boże Narodzenie Misia Yogi”. Każdy z nas zna ją niemal na pamięć. Śmiejemy się w tych samych momentach. Przewijamy na kawałkach, które mniej lubimy. Gdy film się kończy, dzieciaki już śpią ukryte w zagłębieniach sof i poduszek. Odnosimy je do łóżek i sami lokujemy się na kanapie.

- Coś jakaś przybita mi tu chodzisz. Coś się stało?
- A jakoś tak ostatnio nie mam nastroju. Cała firma na mojej głowie, bo Ala w szpitalu…
- Ups. Nie wiedziałem
- A bo nawet ci nie wspominałam
- Coś poważnego?
- Tak, straciła dziecko – oczy mojego męża zrobiły się okrągłe. Poznał córki Alicji i zdaje mi się, że pomyślał właśnie o nich. – Była w ciąży – dodałam – Poroniła - widziałam, że odetchnął z ulgą.

- A co byś powiedziała, żebyśmy my mieli jeszcze jedno dziecko? – zapytał obejmując mnie czule.

Ale mnie zaskoczył pytaniem! Boże!!!

- Co to, to nie! Najpierw musimy wychować tę dwójkę! A to już nie lada wyzwanie!
- Ale taki maluszek by nam się przydał!
- Ta ta! Łatwo ci mówić. Nie ty chodzisz w ciąży przez dziewięć miesięcy i nie ty potem siedzisz z nim w domu! Ja teraz rozkręcam firmę, pamiętasz? W takim momencie dzieci to ostatnia rzecz, która ma dodatni wpływ na potencjał rozwojowy.
- Bizneswoman mi się z ciebie zrobiła – zażartował i uszczypnął mnie delikatnie.
- No właśnie! Jako bizneswoman potrzebuję kilka dodatkowych par szpilek i wymianę garderoby! Przynajmniej jej części!
- No proszę proszę! Te wymagania, żeby sprostać oczekiwaniom rynkowym!
- A co ty myślisz – uśmiechnęłam się – dzisiejszy świat jest brutalny. Albo ktoś kupuje cię od razu albo jesteś na spalonej pozycji.

Leżeliśmy wtuleni w siebie. Łaskotaliśmy się, śmialiśmy, żartowaliśmy. Wypiliśmy po trzy kubki kakao i kilka lampek czerwonego wina.

- Mam dla ciebie prezent – powiedział nagle Michał.
- Prezent… hmmm…to jest to, co Tygryski lubią najbardziej.
- Zatem tygrysie… w piątek rano przyjeżdża tu twoja mama, a my wylatujemy na weekend do Holandii.
- Co?
- Ot co! Jakiś odpoczynek ci się należy.
- Ale teraz nie mogę Michał – mówię całkiem poważnie – nie wyrabiam z firmą, a wszystko teraz na mojej głowie.
- Kochanie, nic nie zmieni wyjazd na trzy dni, biorąc pod uwagę, że przed nami weekend.
- Ale…
- Żadnego „ale”. Nie ma pola do negocjacji. Zobaczysz, będzie fantastycznie!
- W to nie wątpię – odpowiadam bez przekonania
- No to teraz się uśmiechnij i chociaż przez chwilkę poudawaj, że cieszysz się z prezentu!
- Cieszę się!
- Oj tak! Bardzooo. To widać – mówi mój mąż najlepszy i znowu zaczyna mnie łaskotać. A tym razem finał tych igraszek jest przeznaczony tylko dla widzów dorosłych.


- Ala! Co z Tobą? - mówię do mojej wspólniczki, gdy następnego dnia odwiedzam ją w szpitalu
- Mam już dość tego leżenia. Mam dość siebie!
- Co się dzieje? – pytam, bo czuję, że to głębsza sprawa. – Coś z Karolem?
- Z Karolem! – odpowiada oburzona – z Karolem cholera wszystko w porządku!
- Przychodzi tutaj, jakby nic się nie stało, jakby to do niego nie dochodziło. Powiedziałam mu o Danielu, powiedziałam całą prawdę. Niech wie wszystko. O tym, że się zakochałam w zupełnie obcym facecie, że miałam z nim dziecko, że planowałam z nim życie.
- Wściekł się?
- No właśnie nie! Nie wkurzył! Nie krzyknął! Odparł, że rozumie, że wie, że nie powinien wyjeżdżać, że w trosce o własną karierę spieprzył tak dużo!
- Coś w tym jest!
- Tak, niby tak. Ale przecież wiedziałam, na co się zgadzam. Jesteśmy dorośli i zdawałam sobie sprawę, że wyjazd męża na pół roku nie jest prostą sprawą i że nie jest to trzydniowa, a nawet miesięczna delegacja. A skype i telefon wszystkiego nie załatwią.
- A wolałabyś żeby krzyczał?
- Wiesz… chyba bym wolała…przynajmniej wiedziałabym, że mu zależy!
- A nie zależy? Ala! Zobacz! Gdyby nie zależało, nie byłoby go tu kilka razy dziennie. Nie przynosiłby jedzenia, nie siedział, nie rozmawiał. Widzi w tym swój błąd. Teraz macie wiele do naprawy. Ale może właśnie dzięki temu, że nie krzyczy, że nie odszedł, że trwa jest szansa na wasze wspólne jutro. Pomyśl o tym w ten sposób.
- Może….
- Nie może tylko na pewno. Nie rób problemu tam, gdzie go nie ma.
- A robię?
- Robisz!!! Siedzisz tu i wymyślasz niestworzone historie! Wiem, szpital służy takim nastrojom, ale to, że będziesz wymyślała swoje własne interpretacje faktów, nic nie zmieni. Wierz mi. To znaczy może zmienić, ale w tym przypadku tylko na gorsze. Kiedy Stąd wychodzisz?
- W piątek powinnam.
- No i bardzo dobrze!
- Sobota, niedziela dla ciebie, a w poniedziałek do pracy. Firma nam się rozwija, coraz więcej rzeczy do załatwienia, ręce do pracy potrzebne. Nie będzie czasu na domniemania i podejrzenia. Zacznie się życie.
- Może to i prawda.
- Nie może tylko na pewno.
- Wkurzasz mnie. Nie wkurza się pacjentów – powiedziała z uśmiechem
- Ty też mnie wkurzasz! Tym bardziej nie wkurza się wspólników – odrzekłam i obie się zaśmiałyśmy.

Gdy dojeżdżałam do domu na dworze robiło się już coraz ciemniej. Wstąpiłam jeszcze do pobliskiego „warzywniaka”, żeby coś kupić na kolację. Zauważyłam siedzącego obok na trzepaku chłopca. Miał około 3-4 lat, nie więcej na pewno. Zdziwiłam się, że jest sam, o tej porze, w Warszawie, bez opieki. Zauważył, że się mu przyglądam i podszedł do mnie. Podszedł i objął mnie.
- Chcesz być moją mamusią – zapytał – tak pięknie pachniesz.
- Ale ty masz swoją mamusię. Gdzie ona jest?
- W placy – niewyraźnie odparł maluszek
- A ty z kim tu jesteś?
-Siam. Czekam na mamę. Ona będzie o ósmej – mówił dziecięcym głosem uroczy chłopczyk
Spojrzałam na zegarek. Była 20.02.

- A pani co tu robi? – doszedł do mnie zza pleców kobiecy głos
- Stoję
- Chce pani tego drania. Z chęcią go pani oddam. Jest jak kula u nogi.
- Mama – wykrzyknął chłopczyk, chciał ją przytulić, a ona odepchnęła go nogą
- Pobrudzisz mi kurtkę – odrzekła – Jesteś cały brudny. Ojciec w domu, nachlany pewnie leży.

Stałam wryta jak słup. Przypomniała mi się sytuacja z dzieciństwa, gdy mój ojciec podobnie mnie traktował. Na szczęście zawsze była mama. Ten mały nie ma ani matki ani ojca. Z całego serca mu współczułam. Gdy zaczął kaszleć, przestraszyłam się nie na żarty.

- Musi pani iść z nim do lekarza. Może mieć zapalenie oskrzeli. Taki kaszel nie wróży nic dobrego – powiedziałam do kobiety
- A myśli pani, że mam na to czas. Cholera jasna, pierdzielona damulka, która kurwa myśli, że wszystko w życiu podane jest na tacy. Haruję jak wół, nie mam czasu na chodzenie po jakiś lekarzach. Zresztą, co ci do tego?
- Właściwie nic. Czy mogłabym jednak pani pomóc? Zabrałabym jutro chłopca do lekarza, jeśli pani nie ma czasu.
- Jak chcesz to bierz. Ale jak zarazisz się od tego małego wszarza, to już nie moja sprawa.
- Rozumiem. Biorę to na siebie.
- Głupie bogate babsko.

Nie skomentowałam tego, bo nie warto kontynuować takich dyskusji.

- Czy mogę przyjechać po niego jutro rano?
- Teraz możesz wziąć go jak chcesz.

Spojrzałam na chłopca. Kopał kamyk. Popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem.

- Chcę – odpowiedziałam. I kilka minut później jechaliśmy razem samochodem. Do domu.

piątek, 18 listopada 2011

Najlepsze życzenia urodzinowe dla jednej z pierwszych i najwierniejszych czytelniczek Niebieskiej Tasiemki!

Monisiu, wszystkiego, co dobre i piękne

Mati

ODCINEK 41 - LOTNISKO

Lubię lotniska. Mimo tłoku, szumu, ogólnego harmidru, po prostu je lubię. Mają w sobie coś szczególnego. Jakąś tajemnicę. Każdy gdzieś leci, skądś wraca, kogoś żegna lub kogoś wita. Ludzie mijają się ze sobą, spotykają, odchodzą. Jest radość i są łzy. Jest szczęście i smutek. Dwie skrajności.

Przyjechałam dwie godziny przed planowanym przylotem Karola. Usiadłam sobie w kąciku hali przylotów i obserwowałam to, co wokół się dzieje. Przyjechałam sama. Bez dziewczynek. Tak wolę. Chyba. Nie jestem niczego pewna. Nie wiem, jak powiem Karolowi o dziecku, o nie jego dziecku. Co mu powiem o Danielu, o tym wieczorze, kiedy przyjechał po mnie do firmy, a potem kochaliśmy się na tylnim siedzeniu jego auta. Nie zabezpieczając się, poszliśmy na całość. Nie myśleliśmy o konsekwencjach. Jakby takie sytuacje działy się tylko w książkach, albo w filmach bez happy endu.

Ale jesteśmy dorośli. Za konsekwencje musimy płacić. Dlaczego tylko musi za nie płacić cała moja rodzina? Za moją słabość i za moją głupotę.

Wczoraj była u mnie Sylwia. Jakoś tak ostatnio lepiej nam się rozmawia. Powoli odbudowujemy to, co gdzieś zgubiłyśmy. Oczywiście o dziecku nic nie powiedziałam. Nikt nie wie. Nawet Kornelia. Jedynie mój ginekolog i ja. I chyba suczka sąsiadów coś wyczuwa, bo tak ostatnio się do mnie tuli, gdy akurat spotkam ją na spacerze ze swoją panią.
Sylwia ma rewelacyjny kontakt z dziewczynkami. Asik ją po prostu uwielbia bez granic. Basia zwierza jej się ze swoich problemów, a Kasia zabiera od czasu do czasu na terapię. No i nie da się ukryć, że przez wiele wiele lat była nieodłączną częścią naszej rodziny. Zaprosiłam ją na jutrzejszy wieczór – powitalną kolację z okazji powrotu Karola. Była mile zaskoczona. I obiecała, że się pojawi.

Telefon wibruje mi w kieszeni. Kornelia. Siet! Zapomniałam wysłać mail do klienta. Cholera!
- Cześć Kornelia! Przepraszam bardzo za ten mail. Zaraz go wyślę. Na śmierć zapomniałam
- Jaki mail?
- Ten który miałam wysłać do Poczytowskiego z przypomnieniem o witrynie.
- A to… nie, to zupełnie nieważne. Słuchaj! Mam mega wiadomość. Wyobraź sobie, że naszymi książkami zainteresowane jest ministerstwo. Chcą zamówić kilkanaście sztuk na początek, a potem być może uda się dłuższa współpraca!
- Wow! Super!
- Nooo… I w związku z tym w następnym tygodniu mamy jechać do Belgii!
- Do Belgii? – pytam z niedowierzaniem.
- Do Belgii! Przecież to nie jest na końcu świata!
- Wiem wiem.
- Nie cieszysz się? – pyta, bo w moim głosie raczej słychać przerażenie niż radość
- Cieszę – mówię. I naprawdę się cieszę. Przeraża mnie lot. Z dzieckiem w brzuchu i z moim samopoczuciem dość kiepskim i częstymi wizytami w toalecie. Co wszystko razem daje jeden efekt – kompletny brak profesjonalizmu. – Przepraszam za taką reakcję, ale czekam na lotnisku na Karola i trochę się denerwuję – mówię prawdę. Nie pełną ale prawdę.
- A to wyjaśnia wszystko – moje słowa wyraźnie uspokoiły wspólniczkę. – Zupełnie zapomniałam, że to dzisiaj.
- Dzisiaj. Za chwilę będzie lądował jego samolot.
- No to nie przeszkadzam
- Zadzwonię do ciebie jutro, dobrze?
- Jasne! Powodzenia!
- A może wpadniecie do nas jutro na kolację. Chciałabym cię przedstawić Karolowi.
- Jesteś pewna?
- No jasne! Zapraszam!
- Zapytam w domu, czy nie mają innych planów, ale chętnie wpadniemy, jeśli nic nie stanie na przeszkodzie.
- Daj znać, jak już będziesz coś wiedziała.
- Na pewno! Trzymaj się!
- Do zobaczenia!

Nasza firma naprawdę zaczęła się rozrastać. Z małych rzeczy do coraz większych. Pracy dużo, ale widać powoli rezultaty działań. I to cieszy. Mnie bardziej. Kornelia wciąż nie jest do końca zadowolona. Ona wie, do czego chce dojść, co jest naszym celem. I wiem, że dopóki go nie osiągnie, nie spocznie. Nie bawią jej połowiczne sukcesy, nagrody w połowie biegu. Ona jest długodystansowcem. Swój sukces zauważa wtedy, gdy osiąga finalny efekt. Ja zupełnie inaczej. Mnie cieszą małe rzeczy, drobne radości. W rezultacie można stwierdzić, że świetnie się uzupełniamy. I to jest prawda. W jednych rzeczach ona jest silniejsza, w innych ja. Tak to już bywa w życiu, a jeśli w biznesie to współgra, wróży pozytywny efekt.

Samolot Karola zbliża się do lądowania. Moje serce bije jak oszalałe. Nie wiem, czy z radości czy z wyrzutów sumienia. Cieszę się i jednocześnie ogromnie boję. Wiem, że będę musiała mu powiedzieć prawdę – przecież i tak się dowie. Wiem, że zażąda rozwodu, a nasze życie zmieni się o 180 stopni. Żal mi nas, naszych przeżytych wspólnie dni, naszych dziewczynek. Myślę nad tym, co powie Daniel, gdy dowie się, że noszę jego dziecko. Jak zareaguje, czy będzie chciał je wychowywać razem ze mną.
Tyle pytań i żadnej odpowiedzi. Za to tysiące myśli, które wibrują w głowie.

- Jaka ja byłam głupia! - myślę sobie - Jak mogłam dać tak bardzo ponieść się emocjom! Do jasnej cholery! Pieprzony świat! Czemu tak jest? Czemu ja? Akurat ja!!!! Jest tyle ludzi na świecie, tyle osób czeka na upragnione dziecko, a ja się nawet nie cieszę. Nawet nie potrafię się uśmiechnąć na myśl o maleństwie, które rozwija się w moim brzuchu. A przecież wiem, że ono zasługuje na coś więcej. Zasługuje na cudowne życie, którego ja mu nie dam. Nie dam, bo swoje cudowne życie spieprzyłam! Teraz dociera do mnie, co zrobiłam, jak wiele mogę stracić, jak bardzo zależy mi na naszej rodzinie!


Czekam na Karola. Chciałabym mieć to już wszystko za sobą. A tak naprawdę przede mną ogromna góra do przejścia. I nie wiem, jak ją pokonam. I z kim. Z Karolem? Z Danielem? Sama? Słabo mi się robi, jak o tym wszystkim myślę, jak się nad tym zastanawiam. Powinnam wypoczywać, śmiać się, cieszyć. A tu wszystko zupełnie odwrotnie. Zupełnie bez sensu. Zupełnie nie tak, jak być powinno.

Nagle poczułam skurcz w brzuchu i rozrywający na wskroś ból. Aż kucnęłam z wrażenia. Przypomniało mi się zdarzenie sprzed lat. Pobiegłam do toalety. Na bieliźnie pojawiły się kropelki krwi. Nie ma większego krwawienia, więc odetchnęłam z ulgą. Zadzwoniłam do mojego lekarza i umówiłam się na popołudniową wizytę. Chciał, żebym teraz przyjechała, ale przecież muszę odebrać Karola. Właśnie!!!! Karol!!!! Gdy dotarłam ponownie do hali przylotów, on właśnie wychodził. Był opalony, wyglądał niezwykle męsko. Serce zabiło mocniej! Kolana się ugięły. W brzuchu znowu poczułam okropny skurcz. To chyba nerwy.
- Cholera – powiedziałam po cichu. Wszystko nie szło tak, jak powinno. I nagle podszedł on. Nic nie powiedział. Popatrzył mi głęboko w oczy, mocno przytulił i pocałował w czoło.

Staliśmy tak wtuleni w siebie. Nie wiem, ile czasu upłynęło. 5, 10, 15, 20 minut. Wkoło nas ludzie, tłok i ścisk.
- Zabierzesz mnie do domu? – zapytał
Skinełąm głową….

Przytuliłam się do niego i….

I zemdlałam.

Obudziłam się w szpitalu. Nade mną stał Karol. Wiedziałam, co się stało. Wiedziałam, że on wie. Widziałam to w jego wzroku.

środa, 16 listopada 2011

Informacja

Z powodu braku do internetu dzisiejszy odcinek Niebieskiej Tasiemki ukaże się wieczorem...

miłego dnia i do zobaczenia wieczorem

Mati

środa, 9 listopada 2011

ODCINEK 40 - CIĄŻA

Toalety nie są zbyt interesującymi pomieszczeniami, ale biorąc pod uwagę fakt, że w miejscach publicznych tylko tam można się na chwilę odizolować, siedzę w takim przybytku dobre kilkanaście minut i próbuję zebrać myśli. Nie jest to łatwe, bo te myśli są nieposkładane, szybkie i skomplikowane.

Przede mną na podłodze leży rozwalone opakowanie testu ciążowego. Właśnie przed chwilą pojawiła się na nim urocza druga kreseczka. Co prawda wątpliwej jakości (jakaś taka mała i blada), ale zawsze.
Cholera. Każdy wie, że to nie najlepszy czas na takie ekscesy. Po drugie jak ja powiem o tym rodzinie. Będę miała dziecko z teoretycznie obcym facetem. Wow! Kocham go ponad życie i chcę z nim być. I jestem z nim szczęśliwa, ale nie wiem, czy moi najbliżsi są na tyle wyrozumiali, żeby to zrozumieć w pełni.

- Zaraz – odpowiadam, gdy słyszę stukanie do drzwi. Chyba czas się zbierać do wyjścia. Wrzucam do torebki dowody winy, jakby ktoś przez przypadek mógł poznać moją tożsamość, i wychodzę spowrotem do świata żywych.

Biegnę zatłoczoną ulicą Nowego Świata. Nie zatrzymuję się. Nie uzmysławiam sobie, że to może nie mieć dobrego wpływu na nowe życie, które ma początek w moim brzuchu. Jakby odruchowo dotykam ręką okolic mojego pępka. Nic nie czuję. Kompletnie nic. Fakt, moje piersi od kilku tygodni mają imponująco większy rozmiar i stały się pełniejsze, ale nigdy w życiu nie pomyślałabym, że przyczyna tego faktu jest aż tak bardzo skomplikowana.

Pierwszą rzeczą po powrocie do domu (zanim dziewczyny po skończonych zajęciach się tu zlecą), jest wykręcenie numeru telefonu do mojego ginekologa. Testy testami, jednak on da mi dopiero najpełniejszą informację. Ma wolny termin dopiero w piątek. Zważywszy na to, że jest wtorek i że kobiety w ciąży nie mogą (a przynajmniej nie powinny) się denerwować, nie brzmi to zbyt optymistycznie. Jakby cokolwiek wokół takie było.

Nie mogę się na niczym skupić. Posprzątałam swój pokój, zrobiłam tonę naleśników, przejrzałam listę zadań, które mam wykonać na jutro i za żadne z nich się nie zabrałam, bo nic nie wydało mi się ważniejsze niż fakt, że do jasnej cholery jakimś pieprzonym zbiegiem okoliczności jestem ciąży.

Tak tak, wiem. Dzieci nie biorą się z niczego. Dobrze znam procedurę. I mimo że wydawało mi się, że znam także skutki nie podporządkowywania się zasadom, to jednak w teorii wydawały się mniej niebezpieczne niż w praktyce.

- Tak słucham – mówię do słuchawki telefonu, którego sygnał rozległ się w korytarzu
- Alicja? – pyta zdziwiony Karol
- Tak, a kto inny?! – odpowiadam nieco złośliwie
- Masz taki zmieniony głos. Coś się stało?

Chcę wykrzyczeć, że tak! Że będę miała dziecko! Dziecko którego nie planowałam. Ale nie jestem w stanie mu tego powiedzieć. Nie przez telefon. Nie bez potwierdzenia lekarza.
Rozmawiamy jeszcze chwilkę. Jakoś uspokaja mnie to na duchu. Choć nie tak do końca. Nic mu nie mówię. No bo niby co. Buuu. Człowiek, niezależnie chyba od wieku, nie jest gotowy na takie sensacyjne wieści. Ja pierdzielę. Niby mam życie poukładane, niby wszystko ok. Niby rodzina, przyjaciele. Perspektywa fajnej pracy, godnych zarobków, a tu proszę. Bam. Jajko-niespodzianka.

Do piątku wykonuję wszystkie czynności rutynowo. Nie mogę się na niczym skupić i na niczym skoncentrować. W poczekalni u mojego lekarza siedzę jakby w jakimś omamie. Gdy potwierdza się istota bladej kreseczki na teście ciążowym, wiem, że moje życie nie będzie już nigdy takie same. Z plikiem karteczek – skierowaniami na badania, receptami, informacjami o koniecznych witaminach i tym podobnymi ciekawostkami wychodzę z gabinetu.

W pobliżu park łazienkowski. Kupuję chleb w pobliskiej piekarni i wśród zieleni karmię kaczki. Lubię tu przychodzić. Mam swoje ulubione miejsca. Ciche zakątki, gdzie mogę się ukryć przed światem. Tak jak teraz. Muszę uspokoić myśli, nie dać się porwać emocjom, przemyśleć wszystko.

Pierwsze i najważniejsze to sposób, w jaki poinformować rodzinę. Jak jej powiedzieć. Komu pierwszemu. Co z Karolem? Co z moim życiem? Samo się nie wyjaśni.

- Cholera! – krzyczę. Nie wytrzymuję. Emocje biorą górę nad rozumem. To głupie, ale co na to poradzę.

Przez cały weekend nie odbieram telefonów. Jadę do rodziców i zaszywam się w moim rodzinnym domu. Unikam Karola, unikam tych wszystkich, którzy powinni znać prawdę.

Jednak poniedziałek zbliża się wielkimi krokami. Umawiam się na rozmowę z Karolem. I tak przecież już wcześniej podjęłam decyzję, czy chcę z nim być czy nie. Ślub nic tutaj nie zmienia. Będzie ciężko, ale kto powiedział, że życie ma być lekkie.

W nocy przeszywa mnie okropny ból brzucha. Resztkami sił idę do toalety. Gdy siadam na sedesie wiem, że problem nie jest mały. Po moich nogach spływają strużki krwi. Coraz szybciej i szybciej. Jest mi słabo. Coraz bardziej. Osuwam się o ścianę.

Budzę się w szpitalu. Nade mną stoi kilka osób. Coś mi podają i znowu zasypiam. Gdy kolejny raz odzyskuję przytomność, obok są rodzice i Karol.

- Co się dzieje? – pytam
- Porozmawiamy później – mówi mama
- Mamo! – prawie krzyczę. Wie dobrze, jak nie lubię zostawiać rozmów na później. Zwłaszcza takich.
- Byłaś w ciąży
- Co?
- Byłaś w ciąży. – powtarza spokojnie
- Wiem. Wiem, że jestem w ciąży - szepcę
- Wiesz? Od kiedy wiedziałaś? – mama pyta z niedowierzaniem
- Od kilku dni. Chciałam wam powiedzieć. Przede wszystkim tobie kochanie – zwracam się do Karola. – Będę miała dziecko – mówię spokojnie.

Milczenie przeszywa salę. Rozumiem, że mogą być zaskoczeni, ale bez przesady. Mogliby się cieszyć choć trochę. Ale nic takiego nie widać na ich twarzy.

- Będziecie dziadkami – mówię. – Nie cieszycie się? No powiedzcie coś.

- Kochanie. Przed chwilą miałaś zabieg. Straciłaś dziecko.
- Co?
- Poroniłaś. Twoja współlokatorka znalazła cię w łazience. Byłaś nieprzytomna. Leżałaś we krwi. Wezwała pogotowie.

Nie docierały do mnie te słowa. Straciłam moje dziecko. Nasze dziecko. Nie kochałam go przecież, nawet go nie chciałam. Tak mi się zdawało. Teraz wydaje mi się zupełnie inaczej.

Razem z Karolem właśnie tam w parku łazienkowskim zasadziliśmy małe drzewko, aby pamiętać o naszym maleństwie. Rok później – dokładnie w tym samym miejscu – Karol mi się oświadczył, a ja powiedziałam „tak”. Tutaj też przyszliśmy na nasz pierwszy spacer z Kasią, potem Basią, a następnie Joasią.

Dzisiaj siedzę pod dużym już drzewem i zastanawiam się, co zrobić z własnym życiem. Wspomnienia narastają. Problem jest jednak ten sam. Jestem w ciąży. Tym razem jednak z kimś innym. Z Danielem.