wtorek, 5 marca 2013

ODCINEK 45 - DECYZJA

ODCINEK 45

DECYZJA

Przez ten kryzys to już cholera nic nie wiadomo. Przerasta mnie to do tego stopnia, że w ogóle nie czytam wiadomości w necie. To, co wypisuje Onet czy Interia to jakaś masakra. To samo wiadomości, informacje, fakty w telewizji czy radio.

W poniedziałek rano odwożąc Asię do przedszkola usłyszałam w RMF takie newsy, że cała moja energia nabyta w weekend od razu wygasła! Szlag!!! Zero optymizmu, zero choćby jednej pozytywnej drobnostki. Same afery, pobicia, wypadki, choroby, przekręty i inne takie. Jakby nie działo się nic dobrego, nic, po czym możesz powiedzieć: „chce mi się żyć”.

Nie mogłoby być na przykład DNIA DOBREJ WIADOMOŚCI? Pewnie nie…słowo „wiadomość” najprawdopodobniej nie przyjęłoby TVN (bo „fakt” a nie „wiadomość”), POLSAT (bo tu „informacja”), RMF (tu też „fakt” ponownie) itp. Może TVP by się zgodziła, ale przebić się na ostatnie piętro do pana Brauna w strukturach naszej polskiej telewizji na Woronicza 17 nie jest tak wcale łatwo. A wręcz im wyżej wchodzisz, tym silniej chcą cię wykopać stamtąd. Tak więc mój pomysł odpada. Mogę go jedynie ogłosić na facebooku. A może to wcale nie takie złe rozwiązanie??

Brrr. Muszę zrobić coś przyjemnego? Hmmm… Może listę gości na urodzinowe przyjęcie Asi! Oooo… to chyba dobry pomysł. Przynajmniej moje myśli wejdą na jakieś inne, bardziej optymistyczne tory! Lubię robić listy gości. Przeglądać telefon w poszukiwaniu nazwisk dla mnie ważnych, ważnych dla nas. Tak, zrobię tą listę. Niech tam!!!

Asia ma urodziny w wielki post. Zazwyczaj tak wypadają. Pogoda więc beznadziejna, bo to marzec, ale gdy się chciało baraszkować w czerwcowe noce pod namiotem, to teraz mamy marcowy efekt. To znaczy nie teraz, od jakiś kilku dobrych lat dokładnie. Zrobić urodziny dziecka w marcu wymaga nie lada wysiłku. Dom zazwyczaj odpada, pozostaje jakaś sala zabaw. Daje to swobodę zarówno w doborze i ilości dzieci jak i satysfakcję, że nie trzeba po tym całym huraganie sprzątać.

Kaśka dzwoniła właśnie, że ma dla nas jakąś nowinę! Może zdała sesję w pierwszym terminie! Przylatuje w piątek, więc mam cztery dni, aby przyszykować dom na jej powrót. I uzupełnić braki w lodówce.

Znowu telefon. Jak ja nie lubię wyciągania rąk w taki mróz z kieszeni! Luty to zdecydowanie nie jest mój ulubiony miesiąc. Niedawno stopniał śnieg, więc myślałam, że już wiosna. Asik już bawił się w piaskownicy, a ja nawet miałam ochotę jechać po jakieś kwiaty czy coś, a tu proszę. Tydzień później opady śniegu again. Aczkolwiek przecież przysłowie mówi: „Idzie luty podkuj buty”. Więc na co ja liczę? Chyba na globalne ocieplenie, które podobno nie służy naszej planecie… żeby więc nie szkodzić (nawet myślami) naszej Matce Ziemi, może po prostu wyprowadzimy się do jakiś ciepłych krajów. California, Ameryka Południowa, a nawet Francja czy Włochy. Byłoby miło. Aczkolwiek na realizację tych marzeń muszę jeszcze poczekać.

Wygrzebałam telefon, Kornelia! No teraz to nie za bardzo chce mi się gadać. Oddzwonię do niej później.

Muszę lecieć po jakieś zakupy i odebrać Asię z przedszkola. Dzisiaj Basia ma lekcje śpiewu i nie da rady odebrać siostry.

W międzyczasie zmieniłam plany. Najpierw przedszkole, potem sklep.

- Mamo, kup mi jeszcze mleczną kanapkę.
- Asia, wybierz może coś innego
- Mamuś, proszę proszę. Ja lubię mleczne kanapki.
- Ok, to włóż do koszyka – nie chce mi się walczyć z tą małą flądrą. I tak wcześniej czy później postawi na swoim. A debatowanie o tym, czy akurat chce to czy coś innego, po takim dniu jak dzisiejszy wydaje mi się tylko próbą samobójstwa.
- Mamo, a dlaczego ta ryba pływa tu w sklepie?

Stoimy akurat przed wielkim akwarium, w którym pływają karpie.

- Żeby każdy mógł sobie kupić rybkę
- Szkoda, że nie mamy takiej dużej miski, to by sobie mogła pływać u nas.
- Szkoda Asieńko. Wszystko mamy? – nie wiem, po co zadaję to pytanie trzylatce.
- Nie mamy jeszcze wystarczająco cukierków – sepleni sobie moja najmłodsza latorośl
- Myślę, że nigdy wystarczająco ich nie będziemy mieć – śmieję się do niej
- Noooo…. Też tak myślę – rozmarza się i dodaje – ale jak będziemy bardzo bardzo bardzo bogaci to sobie kupimy domek z cukierków, dobrze?
- Dobrze kochanie

Wykładam na kasę artykuły. Ostatnio liczymy się z kasą. Karol jest na wypowiedzeniu – redukcje zakładowe, a nowej pracy jeszcze nie znalazł. Moja firma, nie oszukujmy się, nie przynosi takich kokosów, żebyśmy spokojnie mogli się w piątkę utrzymać. Kredyty, sryty i inne takie. Paranoja. Karola prawie nie ma. Jeździ ze spotkania na spotkanie. Mimo że nic nie mówi to jestem pewna, że wizyty w firmach headhunterskich nie należą do najprzyjemniejszych. No a przecież według nich jeszcze powinien się cieszyć, że go zaprosili. Łaskawcy weryfikujący człowieka po dwóch stronach zapisanego A4 zatytułowanego „CV”.

Ciężkie czasy. Teraz poszukiwanie pracy na rynku to nie taki krótki okres niestety. Trzeba się uzbroić w cierpliwość i silną wiarę w siebie. Niestety mi tego chyba brakuje, mimo że przecież to nie ja szukam posady. No ale ten marazm w domu wywołany Karolem daje się odczuć. Oczywiście, nie jest tak źle, przecież mamy oszczędności i póki co obie wypłaty – moją i Karola. Nie panikuję, ale optymizmu nie ma.

- Alicja to ty? – słyszę za plecami znajomy głos, gdy wkładam zakupy do auta.
- Daniel? – prawie nie poznaję w słabym świetle latarni jego twarzy.
– Co tu robisz?
- Jak powiem, że specjalnie cię szukałem, to pewnie nie uwierzysz – uśmiecha się do mnie, a jego białe zęby zabłyszczały w ciemności
- Całe wieki minęły od …. – zaczęłam, ale przerwał mi dotykając wskazującym palcem moich ust.
- Wiem, wiem. Nic nie mów. Proszę. Możemy pójść gdzieś tutaj na kawę?
- Jestem z Asią – mówię i wskazuję na dziewczynkę wiercącą się na foteliku umieszczonym na tylnym siedzeniu samochodu.
- To może jakiś plac zabaw, a przy tym kawiarnia.
 - Sama nie wiem – niepewnie i cicho odpowiadam
- Zgódź się, proszę – Daniel bierze mnie za rękę
- Wiesz, że ja…. że ty…., nie powinnam – i myślę sobie, że to co powinnam a co nie powinnam wiem doskonale, pytanie, jak to zastosować w praktyce. Mój trening asertywności, który niedawno odbyłam, właśnie szlag trafił.
- Wiem. – odpowiada i puszcza moją rękę. Wściekam się na niego, że to zrobił. Albo może wściekam się na siebie.
- Spotkajmy się za godzinę w tej kawiarni na Marszałkowskiej, ja zostawię Asię z Basią w domu, co ty na to.
- Miałem umówione spotkanie…
- No to może innym razem – przerywam mu w pół słowa
- …ale przełożę – dokańcza zdanie

Pocałunek w policzek na pożegnanie i rodzące się znów wyrzuty sumienia. Tak zostawia mnie na tym samym parkingu przy tym samym samochodzie. Niby nic się nie zmieniło, a jednak zmieniło się wszystko.

Ten krótki moment pokazał mi, że Daniel wciąż istnieje: w moim sercu, w moim umyśle, we mnie całej. Nie potrafię przejść obojętnie koło niego. Nie potrafię zapomnieć ani nie zwrócić uwagi. Tamto spotkanie przed rokiem w knajpie, gdy nawet nie porozmawialiśmy, nie uścisnęliśmy sobie dłoni, tylko wzrok mój spotkał się z jego. Wzrok, który powiedział wszystko: kocham, tęsknię, potrzebuję, jestem.

Tamto spotkanie uzmysłowiło mi, że nie jest tak prosto zapomnieć, ale z drugiej strony wydawało mi się, że niemal całkowicie udało mi się wymazać go z pamięci. Byłam tego prawie pewna. Do dzisiaj. Do piętnastu minut temu. Byłam w stanie założyć się sama ze sobą, że wszystko jest w porządku. I przegrałabym.
- Mamo, jedziemy w końcu – dobiega mnie pytanie mocno już zniecierpliwionej Asi. Szybki więc powrót do rzeczywistości. Bardzo szybki.
- Tak kochanie, już kończę pakować rzeczy – mówię i zmarzniętymi dłońmi pakuję resztę toreb do bagażnika
- Ale długo tam stałaś – kontynuuje mała, gdy już jedziemy samochodem
- To prawda. Strasznie zmarzłam. Należy nam się ciepłe kakao, co ty na to?
- Kakao uwielbiam, i ciebie też mamuś uwielbiam

Słowa Asi mówią więcej niż niejedna reprymenda. Jestem matką i mam obowiązek zapewnić mojej rodzinie ciepło, bezpieczeństwo, miłość. Zdaję sobie sprawę, że spotkanie z Danielem wcale mi tego nie ułatwi.

Powinnam je odwołać, przełożyć, przesunąć na termin „nigdy”. Doskonale wiem, ile się leczyłam z tego wszystkiego, ile zajmuje mi powrót do życia normalnego, do myślenia i skupiania się tylko na sobie, Karolu, na dzieciach. Na życiu które istnieje naprawdę, a nie jest półsnem, wymyśloną i nie do końca realną rzeczywistością.

Już teraz potrafię na nowo budzić się rano i całej mojej uwagi nie przykładać do rozmyślań o nim. Nie zastanawiać się, co robi, o czym myśli, co je na śniadanie, gdzie właśnie się znajduje i czy koło niego nie leży naga kobieta.

Potrafię już kochać się ze swoim mężem nie mając przed oczami twarzy Daniela, nie czując jego dotyku na sobie, oddechu na szyi, ciepła pocałunku na wargach.

Potrafię już nie myśleć w każdej chwili o Danielu, skupiać się na rzeczach zupełnie z nim nie związanych, nie pisać maili do niego, które potem kasuję, żeby przypadkiem nie zdążyć wcisnąć przycisku „wyślij”.

Żyję normalnie, mam priorytety związane z rodziną, pracą, codziennością tak zwyczajną i przeciętną. I lubię to. Nie chciałam już zmian, obiecywałam sobie, że dosyć zakochań, zauroczeń niepotrzebnych. Obiecywałam i co? Nagle spotykam jego i tak, właściwie bez żadnego wahania idę na spotkanie. Właściwie po co? Żeby wpieprzyć się znowu w związek bez przyszłości, żeby znowu krzywdzić i ranić innych. Grać na nowo rolę dobrej żony i matki. A w rzeczywistości być dwulicową żmiją, która swoje własne dobro i wygodę przekłada ponad to wszystko.

Zamykam się w łazience. Wskakuję pod zimny prysznic, choć nienawidzę w lutym kąpieli w wodzie, która ma temperaturę zbliżoną do tej na zewnątrz. Teraz jest mi to potrzebne. Lodowata woda bryzga moją twarz, nagie ciało kostnieje przy takiej temperaturze. Walczę. Walczę sama z sobą. Ze swoimi myślami i swoim egoizmem. Niech ktoś mnie stąd zabierze. Przeniesie tam, gdzie decyzje nie budzą tyle sprzeciwu.