wtorek, 21 grudnia 2010

ODCINEK 7 - WYPADEK

ODCINEK 7

WYPADEK

Nie wiem jak? Jakim cudem? Jaką sposobnością losu, moja żona zgodziła się na mój trzymiesięczny wyjazd służbowy. Rozumiem jej obawy, ale taka szansa może się już nigdy więcej nie powtórzyć. Na dodatek mój przełożony wyraźnie dał mi do zrozumienia, że jest to konieczny krok w moim rozwoju i firmie bardzo na tym zależy. Domyślam się także, że dłużej nie miałbym czego szukać w tej samej pracy, jeśli bym się nie zgodził. Nie chciałem jednak mówić o tym Alicji, była to moja broń ostateczna, gdyby się nie zgodziła sama. Ale się udało.

Najgorsze, że obiecałem jej, że będę teraz więcej czasu spędzał w domu, a tu nic z tego nie wychodzi. Okazuje się, że spraw związanych z wyjazdem jest tyle, że nie sposób tego ogarnąć. I co ja mogę? Nie mogę olać z góry na dół moich obowiązków. Przynajmniej ona ma teraz wakacje i może być z dziećmi. Zresztą Basia i Kasia na obozach, więc samo zajmowanie się Asią nie jest już takie kłopotliwe. Postaram się jeszcze o jakiś urlop, żebyśmy wyjechali na wakacje. Coś muszę wymyśleć. Chociaż ostatni nasz wyjazd nie należał do mega udanych. Chciałem w sprzyjających okolicznościach powiedzieć Ali o propozycji z pracy, a okazało się to totalną klapą. Najpierw ten bolący ząb, potem niespodziewany deszcz i ta kłótnia w aucie! Widziałem, jak potem płakała i borykała się z myślami, ale nie odważyłem się do niej podejść. Była taka zasadnicza!

A potem jeszcze ta jej kłótnia z Kaśką! Gówniarz wypalił takie słowa, że i mnie pewnie by one uraziły. Ale Alicja się zebrała i pokazała małej, że nie jest taka słabiutka, na jaką wygląda! Wtedy to byłem z niej dumny!

Chciałbym mieć dla niej więcej czasu, ale co ja mogę? Nic! Muszę tu siedzieć i załatwiać to, co pozostało do zrobienia! A jest tego mnóstwo!

- Panie Karolu, czy mogę wyjść na lunch? – Klaudia, nowa sekretarka wchodzi do mojego gabinetu
- Dobrze, ale proszę jeszcze połączyć mnie z oddziałem w Portugalii, musimy ustalić kilka kwestii.
- Już to robię – mówi, bierze notes z mojego biurka i pokazuje swoje długie nogi, które sięgają aż po sufit, a wyglądają rewelacyjnie w tej krótkiej spódniczce (nawet bardzo krótkiej). Aj, kuszą te dziewczyny, kuszą! Niektóre sytuacje na tych wyjazdach integracyjnych mogły się różnie skończyć. Alkohol i impreza mogą zrobić swoje. Widziałem, jak kończyli koledzy z biura, zwłaszcza ci, którzy byli nowi i chcieli się bardziej „zintegrować” i „pokazać”. Oj działo się, działo. Ale trzeba ostrożnie!

W końcu przerwa na obiad! Bardzo późna przerwa! Zeszło mi dłużej niż zakładałem. Idę do chińskiej restauracji. Muszę ochłonąć i odpocząć. Rozmowa zupełnie mnie wykończyła!
- Karol – dzwoni zdenerwowana Alicja. Próbowała już wcześniej się ze mną połączyć, ale nie mogłem odebrać telefonu. A teraz zupełnie zapomniałem o tym.
- Hej, miałem konferencję!
- Nie ważne! Słuchaj, rób to, co mówię! Basia miała wypadek i jest w szpitalu!
- Co ty mówisz? – nie wierzę temu, co usłyszałem. Nagle przestałem być głodny, a sprawy firmowe odeszły na dalszy plan! Dużo dalszy! – Co się stało – dopytuję, prawie krzycząc do słuchawki!
- Podczas porannego treningu spadła z konia! Straciła przytomność i zabrała ją karetka!
- Wsiadam w auto i jadę do tego Zakopanego!
- W Zakopanym jest Kaśka – słyszę oburzenie w głosie Ali! Jak mogłem się pomylić. Pewnie uważa mnie za kretyna! Nawet nie wiem, gdzie dzieci pojechały! W ogóle mało wiem o nich, mało się tym wszystkim interesuję! Ale nie czas na wyrzuty sumienia! Skoro Kasia w górach, to Basia we Włoszech! Boże, Włochy są dwa tysiące kilometrów stąd!
- I co teraz? – pytam jak dziecko
- Ja właśnie wsiadam o samolotu. Nie mogłam się z tobą skontaktować, więc nie wiedziałam, czy polecisz ze mną. Zresztą nieważne. Joasia jest z Sylwią, Kasi nic nie mówiłam i nic nie mów. Jeśli chcesz dolecieć do mnie to następny samolot jest za 3 godziny. Sylwia wie wszystko i przekaże ci najważniejsze informacje. Skontaktuj się z nią.

Dawno nie widziałem Alicji tak nieugiętej. Kiedyś rzeczywiście taka była, ale po urodzeniu dzieci się zmieniła. Nie było czasu na dyskusje. Zadzwoniłem do prezesa i wyjaśniłem mu pobieżnie, jak wygląda sytuacja. Chyba nie był zadowolony, że akurat teraz biorę niespodziewanie wolny dzień, ale zrozumiał sytuację. Potem wykręciłem numer Sylwii, która wyjaśniła, że nie wiadomo, czy Basia nie ma złamanego kręgosłupa, bo nie miała czucia w nogach! Dała mi adres szpitala i numery telefonów do wychowawców, z którymi mogę się skonsultować. Wyjaśniła też, jak trafić do Santa Marinella z lotniska, gdzie znajdował się obóz jeździecki. Choć nie wiadomo, czy Basi nie przewiozą do szpitala w Rzymie. Ale to już będę wiedział po wylądowaniu. Zadzwonię do Ali.

Szkoda, że nie odebrałem jej telefonu wcześniej. Teraz byłbym z nią. Byśmy lecieli razem, a ona wiedziałaby, że może na mnie liczyć. A tak to co? Siedzi tam sama, nie ma wsparcia, nikt nie może jej pocieszyć. Dobrze, że ma tą Sylwię. Jest dla niej większą ostoją niż ja. Niestety. Wiem, że ta praca nie jest w ogóle kompatybilna z życiem rodzinnym. Ale daje nam stabilną sytuację finansową. Pytanie tylko, czy nie było nam lepiej, jak mieliśmy mniej. I tak, oprócz mieszkania, niewiele korzystamy z tych pieniędzy. Mało wyjeżdżamy, żyjemy spokojnie i bez żadnych nierozsądnych ruchów finansowych, w miarę oszczędnie. Fakt faktem, że mamy odłożone trochę gotówki, bo w przyszłości chcemy kupić lub zbudować sobie domek. Kurcze, już sam nie wiem.

Próbuję dodzwonić się do Alicji, ale ma wyłączony telefon. Jadę więc szybko spakować się, żeby zdążyć na samolot. Na szczęście udało mi się dostać ostatni wolny bilet. W wakacje loty na południe Europy są obłożone.

Godzina 22.00. Wylądowałem w Rzymie. Upał daje się we znaki. Kupuję wodę mineralną i wypijam ją duszkiem. Próbuję dodzwonić się do Alicji, ale nie odbiera komórki. Dzwonię więc do opiekunów obozu. Okazuje się, że Basię przewieziono do innego szpitala i znajduje się około 4 kilometrów od lotniska. Nikt nie chce powiedzieć mi nic więcej. Biorę taksówkę i podaję adres. Miasto mimo późnej pory jest zakorkowane. Włoski styl jazdy jest dosyć specyficzny. Taksówkarz widząc, że spieszy mi się, lekceważy wszelkie znaki drogowe i szybko zmierza do celu.

Wysiadam przed szpitalem i daję gościowi spory napiwek. Zasłużył. Tłumaczy mi jeszcze po angielsku, gdzie powinienem iść. Obiekt jest ogromny. Gdzieś tam jest moja córeczka. Moja mała córeczka.

Pamiętam, jak się rodziła. Byłem przy porodzie. Lekarz pozwolił mi przeciąć pępowinę, a potem dał mi ją na ręce. Była taka malutka! Obiecałem sobie wówczas, że ochronię ją przed złem tego świata! I co? Kilka lat później ona leży gdzieś w tym ogromnym budynku, a ja nawet nie wiem, co jej jest. Na szczęście dzwoni Alicja. Płacze, ale udaje jej się wytłumaczyć dokładnie, gdzie powinienem pójść. Idę więc coraz szybciej i szybciej. Nie czekam na windę. Przeskakuję po kilka stopni i dobiegam na piąte piętro na oddział ortopedii.
- Kochanie – mówię i przytulam mocno Alicję, która stoi zapłakana na korytarzu. – Jak wygląda sytuacja?
- Ona… Ona…
- Alicja, powiedz mi, co jest grane? – już prawie krzyczę i coraz bardziej się denerwuję.
- Ona…