środa, 21 grudnia 2011

ODCINEK 43 - CICHA NOC

Ma pięć lat. Wygląda na trzy, góra cztery. Z jego racjonalnego myślenia można by wnioskować, że chodzi do drugiej lub trzeciej klasy podstawówki. To mądry i rezolutny chłopczyk. Zaniedbany. Wzgardzony i niekochany. To znaczy był. Teraz już się to zmieniło. Ma nas. Jaś i Małgosia przyjęli z otwartymi rękami nowego kolegę. Jaś zadowolony, że to chłopiec, Małgosia dumna, gdy więcej uwagi poświęca jej a nie bratu. Mieszka u nas od sześciu tygodni. Jego matka nie chce go widzieć na oczy. On jej też nie. Nie chce nawet słyszeć, że miałby odwiedzić rodzinne kąty. Ojca pijaka, który jeśli nie pił, to go bił. Matkę, która niby pracuje, niby zależy, a nie do końca. Bo tak naprawdę po pracy też chleje i nic poza własną przyjemnością jej nie obchodzi. Przebywanie na trzepaku do północy to dla niego standard. Nie zna żadnych reguł oprócz podporządkowania się pod groźbą bicia albo braku jedzenia. Ale gdy okazać mu miłość i zrozumienie, odwzajemnia się tym samym. Ma w sobie tyle ciepła, tyle dziecięcej szczerości, tyle nadziei na lepszą przyszłość.

- Julek – chodź do mojego pokoju – Jaś wydziera się na cały głos, a mały chłopczyk wtulony we mnie gramoli się powolutku z łóżka
- Idę już – i biegnie radośnie tupocząc nóżkami.

- Masz jakiś pomysł na to? – Michał siada przy mnie i podaje mi szklankę lemoniady, bo upał na dworze daje się ostro we znaki.
- O niego pytasz? – pokazuję głową na Julka, który znika za drzwiami pokoju Jaśka
- Dokładnie
- Pomysłu nie mam. Ja go po prostu kocham i nie wyobrażam sobie naszej rodziny bez niego.
- Wiesz, że to może być duży problem?
- Tak? – odpowiadam przekornie
- Kornelia, ja też lubię chłopaka, ale przed nami ciężkie chwile, jeśli chcemy, żeby naprawdę legalnie z nami zamieszkał. Po drugie, co zrobimy, jeśli kiedyś będzie chciał wrócić do swoich prawdziwych rodziców
- My będziemy jego prawdziwymi rodzicami. Teraz ma matkę, którą nic nie obchodzi i ojca, który jeśli akurat jest trzeźwy, co się zdarza raz na tydzień, może czasem na dwa, przypomina sobie o istnieniu dziecka i wysyła go do sklepu po papierosy. Wychowało go podwórko. Trzepak jest miejscem, gdzie spędzał najwięcej czasu. Chodził głodny, brudny, a przede wszystkim nie był kochany. My damy mu miłość. To, czy nam za to podziękuje to inna, zupełnie wtórna sprawa.
- Wielkie twoje serce kochanie, ale…
- Nie ma żadnego „ale” Michał! Zobacz! Historia się powtarza! Gdyby nie ciocia Misia, nie byłabym w tym miejscu, gdzie jestem dzisiaj. Raczej nigdy byśmy się nie spotkali, a moje życie niewiele różniłoby się od życia mamy Julka. Wiem, jak to wciąga, jak z tamtego bagna trudno się wygrzebać. Pomimo marzeń i aspiracji. A teraz? Teraz mogę się odwdzięczyć tym samym. Jeśli to ma być na jakiś tylko czas, to nie ma sprawy. Chcę dać mu tyle szczęścia, ile tylko będę miała szansę.
- Jesteś fantastyczna. Moja Malutka. Kocham cię. Wiesz? Wiesz, że cię kocham? – Michał objął mnie mocno w pasie i przytulił do siebie.
- Nie wiem – żartowałam – ile?
- Bardzo! Bardzo bardzo! Bardzo bardzo bardzo! Bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo!
- Ja ciebie też. Nie zapominaj o tym, a teraz zawołaj maluchów na kolację.

Podczas, gdy ja nakrywam stół, Michał repeci się z dzieciakami w ich pokoju. Wołam więc ich na gotowy już posiłek. Gdy w końcu się pojawiają, śmiechom i radości nie ma dość.

- Mamo, a wiesz, co Julek lubi robić najbardziej? – pyta zaczepnie Małgosia.
- Co takiego?
- Spróbuj zgadnąć?
- Jeździć na rowerze?
- Nie! – odkrzykuje cała trójka
- Skakać na trampolinie?
- Nie! – znowu wdzięczny drużynowy okrzyk
- Chodzić w butach na obcasie? – śmieję się do nich
- He he, nie mamuś! Pomyśl! Skup się! – zachęca Małgosia
- Mama nie wymyśli, powiedzmy jej – dopowiada Jasio
- Oj ty niedowiarku – mierzwię włosy synka
- To ja ci mamuś powiem już. Julek najbardziej lubi śpiewać kolędy.

Jestem zaskoczona tą odpowiedzią. Nie sądziłam, że mały potrafi śpiewać.

- Naprawdę Juliś? – pytam wciąż nieco zdziwiona
- Tak, bardzo
- A jaka jest twoja ulubiona kolęda – wtrąca się do rozmowy Michał
- Nie wiem! – odpowiada zmieszany malec
- Taką którą najbardziej lubisz?
- Acha! To „Cicha noc”. Moja najlepsza. Mama mi ją kiedyś śpiewała. Dwa razy mi ją śpiewała. I już umiem.
- To nam też musisz ty zaśpiewać! Koniecznie! – dopraszam się u Julka
- Ale kolędy głośno śpiewa się w święta. Jak nie ma świąt to śpiewam tylko sobie po cichu. A nigdy nie miałem świąt. Moja mama zawsze wtedy pracowała, a tata… - oczy chłopca posmutniały
- Słuchajcie, zatem mam pomysł. Wiem, że są wakacje, ale zróbmy sobie Boże Narodzenie! Co wy na to?
- Ale jak to mamuś? Teraz z lecie? A co z tym w zimie?
- Tamte też będą! Nic się nie martwcie! Boże Narodzenie jest wtedy, kiedy Pan Jezus rodzi się w naszych sercach. Możemy poświętować w weekend!
- Wow! Super! Jupi jupi!
- Będziemy mieli Gwiazdkę!!!! – Małgoś i Jaś oszaleli niemal z radości na czekające ich wydarzenie. Julek stoi osłupiały.
- Julek! Kończ kolację! Musimy lecieć przygotować prezenty!
- A może zrobimy inaczej tym razem – proponuje Michał, któremu też pomysł przypadł do gustu. Chyba dlatego, że lubi moją zupę grzybową.
- Jak tatuś? Jak? – dopytują się dzieciaki
Zrobimy losowanie! Napiszemy na kartkach nasze imiona, a potem każdy wylosuje jedną osobę i tej osobie zrobi własnoręcznie prezent. Ale nie wolno zdradzać, kto wylosował kogo! – ostrzega Michał – co wy na to?
- Ale superfantastyczny pomysł – woła uradowany Jaś, a Małgosia biegnie po karteczki, długopis i koszyczek.
- To tak jak w szkole – mówi – Tam też losowaliśmy jedną osobę – pamiętasz mamuś?
- Tak tak. Właśnie to będzie coś podobnego, tylko robimy to rodzinnie!
- Superowo!!!!

No i tym sposobem mamy w sobotę wigilię. Mój Michał w środku lata jakimś cudem zdobył choinkę. Sąsiedzi co prawda dziwnie patrzyli, gdy wnosił ją do domu, ale co tam. Zaprosiłam jeszcze Alę z Karolem i dziewczynkami na samą kolację wigilijną. Pomysł im się spodobał. Będą wszyscy z wyjątkiem Kasi, która pojechała na obóz językowy.

Teraz dzieciaki z Michałem ubierają świąteczne drzewko. W całym domu słychać kolędy. Jest cudnie. Z kuchni unosi się zapach zupy grzybowej, pierogów z kapustą i grzybami, barszczyku.

O osiemnastej schodzą się wszyscy. Pod choinką leżą prezenty. Gdy już jesteśmy w pełnym gronie, Basia zaczyna spotkanie czytając Ewangelię św. Łukasza. Łzy spływają po policzkach. Łamiemy się opłatkiem. Gdy składam sobie życzenia z Julkiem on cichutko mówi:
- Życzę ci żebyś była moją mamusią – a ja, nie wiedząc, co powiedzieć, biorę chłopca w ramiona i ściskam najmocniej na świecie. Tak bardzo go kocham, tak bardzo. Boże, proszę, pozwól mu zostać z nami. Pomóż nam.

- Kochanie, życzę ci wytrwałości w tym, co robisz. Chcę, żebyś wiedziała, że zawsze możesz na mnie polegać. Zawsze. Będę zawsze stał za tobą i cię wspierał. Dziękuję za wspólne życie. Cudowne chwile, twoją dobroć i uśmiech.
- Dziękuję, że mnie znosisz z tym wszystkim Michałku. I że tworzymy razem prawdziwy dom, prawdziwą rodzinę.

- Alu, niech twoje ścieżki się wyprostują. Niech to, co trudne stanie się proste. Bądź szczęśliwa i radosna. Niech nasza firma wzrasta i przynosi nam satysfakcję.
- Kornelia, dziękuję, że jesteś, że byłaś przy mnie w tych ciężkich dniach. Jest lepiej, znacznie. Powoli gdzieś tam odbudowujemy z Karolem to, co straciliśmy. Daniel wyjechał na rok, dostał stypendium w Hiszpanii. To ułatwia sprawę. Kocham go, ale moje emocje ostygły. Jest coraz lepiej. Dziękuję, że cię mam.

Przy stole wszyscy się śmieją i rozrabiają. Dzieciaki wygłupiają się, opowiadają kawały, śmiejemy się i cieszymy z każdej sekundy wspólnego świętowania. Po kolacji, Michał zasiada do pianina. Gra kolędy. Gdy płyną z instrumentu pierwsze dźwięki „Cichej nocy”, mały Julek staje koło Michała, rękę trzyma na jego kolanie i dziecięcym głosem śpiewa:
„Cicha noc, święta noc,
Pokój niesie ludziom wszem.
A u żłóbka Matka Święta,
Czuwa sama uśmiechnięta,
Nad Dzieciątka snem,
Nad Dzieciątka snem,

Cicha noc, święta noc,
Pastuszkowie od swych trzód,
Biegną wielce zadziwieni,
Za anielskim głosem pieni,
Gdzie się spełnił cud,
Gdzie się spełnił cud,

Cicha noc, święta noc,
Narodzony Boży Syn,
Pan Wielkiego Majestatu,
Niesie dziś całemu światu,
Odkupienie win,
Odkupienie win”

Znał całe trzy zwrotki. Śpiewał przepięknie. Siedzieliśmy wzruszeni, gdy kolęda z ust małego chłopca roztaczała się nad nami. To moje najpiękniejsze święta. Zdecydowanie.



Szanowni czytelnicy,

Korzystając z okazji życzę Wam radosnych, zdrowych i pięknych Świąt Bożego Narodzenia. Niech będą przepełnione dobrocią i miłością! A Nowy Rok niechaj pozwoli spełnić najskrytsze marzenia!
Wszelkiej cudowności, magii opłatka, serca wypełnionego kolędą dla Was i Waszych Najbliższych!
Marta


Białym puchem okrytych
Dobrocią oplecionych
Podmuchem radości spowitych
Świąt Bożonarodzeniowych

Niech rączka Pana w żłóbku
Czas ten Wam błogosławi
Miłość niech w sercach zapłonie
Uśmiechem zmęczonej twarzy

Niech się spełniają marzenia
Czas w miejscu na chwilę przystanie
Niech radość nie odchodzi
Duch świąt niech będzie z Wami

Czas ten z rodziną spędzony
Świąteczne wspólne poranki
Kolędy razem śpiewane
Niechaj zostaną z Wami

Planów tysiące ziszczenie
Wielkie cele i sprawy
W maluczkich uszlachetnieniach
Nowy Rok spełni marzenia

środa, 7 grudnia 2011

ODCINEK 42 - NATALIA

Był chłodny wieczór. Miałam za sobą ciężki dzień. Najpierw egzaminy semestralne, potem jeszcze dwa spotkania z klientami w kancelarii. Do domu nie musiałam się spieszyć. Był czwartek, więc Karol, jak co tydzień, wychodził z kolegami ze studiów. Towarzystwo niedostępne dla mnie. Chyba tylko raz albo dwa zostałam zaproszona. Nie byłam zła i nie mam o to pretensji. Uważam, że każdy ma prawo do prywatności. Chociaż ja chyba o swojej niemal całkowicie zapomniałam. W jednym, w czym jestem nieugięta to praca. Kancelaria i uczelnia to dla mnie świętość i tu nigdy nie chodzę na ustępstwa. Na swój sukces ciężko pracowałam, a teraz pomału mogę zbierać jego owoce.
Od zawsze rodzice powtarzali mi, abym w tym względzie polegała tylko na sobie i była niezależna. Tego, co się nauczę nikt mi nie odbierze. Tak samo z podróżami i doświadczeniami. Moi rodzice nie są bogaci, ale inwestowali w moją naukę i studia. A ja po jakimś czasie zrozumiałam, że mieli rację.
- Może coś ugotuję dla Karola – pomyślałam sobie i wstąpiłam do całodobowych delikatesów. Lubiłam te małe, osiedlowe sklepiki. Mają wyjątkową atmosferę. Nie przepadam za to za hipermarketami, gdzie jest zawsze tłoczno i nieprzyjemnie. Ale mimo to na każde większe zakupy właśnie tam się wybieram. Wybór był zdecydowanie bardziej korzystniejszy, mimo że zawsze wracam zmęczona buszowaniem między regałami.
- Poproszę makaron lasagne oraz sos pomidorowy.
Miła starsza pani w zielonym sweterku i bawełnianej szarej spódnicy zaczyna przeszukiwać sklepowe półki.
- Mamy tylko sos, makaron się już skończył – powiedziała po chwili.
- W takim razie dziękuję bardzo.
- Do widzenia. I zapraszam w poniedziałek. Na pewno już wszystko będziemy mieli.
- Dziękuję, do zobaczenia – i na pożegnanie uśmiechnęłam się do sprzedawczyni.
- Chyba będę musiała zdecydować się na jajecznicę – powiedziała sama do siebie i przyspieszyłam kroku w drodze na przystanek autobusowy.
Wiata o tej porze jest zatłoczona. Uczniowie wracający z dodatkowych zajęć, studenci, młodsi i starsi, pracownicy przeróżnych firm.
Uwielbiam obserwować ludzi. Ich zachowania, zwyczaje, nałogi, sposób traktowania innych.
- Dzień dobry pani – usłyszałam nagle za plecami czyjś głos.
Gdy obróciłam głowę, stała za mną grupa ulubionych studentów. Tak dobrze ich znała. Oliwier - uroczy młody człowiek, niepoprawny optymista, Kasia – roztropna dwudziesto kilku latka, która dokładnie wiedziała, czego chce od życia, Maciej – dusza towarzystwa, potrafił rozluźnić nawet najbardziej napiętą atmosferę. I jeszcze Krzysztof, Oliwia i Patrycja.
- Witajcie! Trochę mnie wystraszyliście!
- Nie chcieliśmy, ale była pani taka zamyślona
- O tak, właśnie zastanawiałam się, co zjem dziś wieczorem.
- To może da się pani skusić na zaproszenie na kolację przez swoich podopiecznych. Jest taka sympatyczna restauracja zaledwie parę przystanków stąd.
- Raczej nie, lecz dziękuję za zaproszenie. Marzę o ciepłej kąpieli i chwili odpoczynku
- Proszę nie dać się prosić, serdecznie zapraszamy – nie ustępował Maciej, a reszta mu wtórowała
- Niech pani nie odmawia. Przecież nie jest pani jednym z tych wielu sztywniaków na naszym wydziale.
- I jak mam zareagować na ten argument – zaśmiałam się – A wiecie co, od czasu do czasu mogę się dać namówić na zajęcia pozalekcyjne.
- Super – odkrzyknęli, a ich autobus właśnie podjechał.
Knajpka była bardzo przyjemna. Ciepło mile rozgrzewało w ten chłodny wieczór.
Gdy wchodziliśmy do wewnątrz, nie zauważyłam go. Dopiero po kilkunastu minutach, gdy kelner przyniósł karty, zaobserwowałam coś znajomego w mężczyźnie, który siedział tyłem przy sąsiednim stoliku, obejmując i całując śliczną blondynkę. Nie słyszałam ich rozmowy, jednak para wyraźnie mnie zaintrygowała.
- Ile w nich miłości – pomyślałam. – Żeby Karol mógłby być tak czuły dla mnie. Ale przecież on ma swoje zasady, których nie narusza, a które ja szanuję.
- Pani profesor, co pani zamawia?
- Chyba wezmę zupę kalafiorową i te wieprzowinki w sosie kurkowym – zwróciłam się do kelnera
- Doskonały wybór, restauracja słynie z zupy kalafiorowej, która jest specjalnie przyrządzana, a następnie zapiekana.
- Brzmi smakowicie – powiedziałam i oddałam kartę.
- Niezła para ta za nami – Michał zauważył mój wzrok padający na zakochanych – wyglądają jakby świata poza sobą nie widzieli. Uff, kiedy ja spotkam taką kobietę mojego życia.
Obserwowani nie zwracali uwagi na nikogo dookoła. Kończyli właśnie wspólną pizzę i wspólną sałatkę. Zazdrościłam dziewczynie, która trzymała się za rękę ze swoim chłopakiem, całowała go i karmiła pizzą, radośnie się przy tym uśmiechając. On z tyłu był tak podobny do Karola. Nawet sweter miał podobny i podobny sposób poruszania. Głupio mi jednak nieustannie zerkać w ich stronę.
Zaczęła się dyskusja. Rozmowy o modzie, filmie, bohaterach bajek z dzieciństwa. Poczułam się jak studentka – wolna, pełna marzeń i wiary w to, co niemożliwe.
Gdy kelner przyniósł gotowe dania, wszyscy zabraliśmy się do pałaszowania potraw.
- Rzeczywiście mieliście rację, jedzenie jest wyśmienite, zwłaszcza w takim doborowym towarzystwie. Dzięki za miły wieczór.
- To my dziękujemy, że dała się pani namówić. W dzisiejszych czasach to rzadkość, taka kolacja z kimś zza drugiej strony biurka.
- Widzicie, nie taki ze mnie wapniak, jak sądziliście – powiedziałam, a oni odpowiedzieli radosnym śmiechem.
W tym samym czasie wstała para z sąsiedniego stolika. Chłopak wziął dziewczynę za rękę, pocałował czule w usta i odwrócił się, żeby pójść w stronę drzwi wyjściowych.
Ten chłopak, tak uderzająco podobny do Karola, to był po prostu Karol. Upuściłam widelec na stół i zbladłam przerażona.
- To nie może być prawda, to nie może być prawda – powtarzałam jak mantrę w myśli.
Na szczęście studenci zajęci byli rozmową i nie zwracali na mnie uwagi. Widziałam, że chłopak spogląda na grupę młodzieży i nagle nasze oczy się spotkały.
- Przepraszam – powiedziałam do studentów i odeszłam od stolika w kierunku toalety. Karol nie poszedł za mną, choć tego pragnęłam. Poszedł w drugą stronę ze swoją hm hm... koleżanką.
Nawet nie potrafiłan się rozpłakać. Siedziałam na ubikacji roztrzęsiona i bałam się wrócić. Właściwie nie miałam do czego wracać. W jednej chwili mój świat rozsypał się jak domek z kart.
Kilka minut później przeprosiłam swoich towarzyszy, wmawiając im historię o pilnym telefonie od mamy i konieczności jak najszybszego zjawienia się w domu rodziców.
- Coś poważnego się stało? Może panią podwieźć?
- Nie, nie dziękuję. Myślę, że złapię taksówkę. I przepraszam, że nie dokończę z wami kolacji. Następnym razem nie zawiodę, obiecuję.
Szybko pożegnałam się ze wszystkimi i wymsknęłam na dwór. Nie pozwolili mi nawet zapłacić za jedzenie.
- My panią zaprosiliśmy i my stawiamy – powiedzieli nie chcąc słyszeć sprzeciwu.
Na dworze było brzydko i zimno. Zaczął padać deszcz, który przenikał za kołnierz kurtki. Nie zamówiłam taksówki. Poszłam sama w górę ulicy. Moje ubranie było całkowicie mokre. Łzy kapały po policzkach, makijaż rozmazał się po całej twarzy, a ja czułam, jak pęka mi serce. Po kilkudziesięciu minutach dotarłam do jakiegoś postoju taksówek. Wsiadłam do pierwszej z nich, podałam adres i odjechałam usadawiając się na tylnim siedzeniu samochodu.
Nie wiedziałam nawet, kiedy i jak minęła droga. Chciało mi się płakać, krzyczeć, tupać ze złości. Siedziałam z oczami wpatrzonymi w niewidzialny punkt.
- Jesteśmy na miejscu – zwrócił się do niej taksówkarz
Zapłaciłam za kurs. Kierowca wydał resztę i popatrzył za mną.
Tuż przed wejściem do klatki zadzwoniła moja komórka. To był on. A ja? Nie chciałam z nim rozmawiać, nie chciałam go słyszeć ani znać, a jednocześnie tak ogromnie pragnęłam, żeby był przy mnie, żeby mnie objął, a tamta sprawa z restauracji okazała się tylko złym snem. Próbowałam analizować ostatnie miesiące naszego związku. Gdzie popełniłam błąd? Co się stało? Dlaczego?
Nie odebrałam telefonu. Ani tego ani dziesiątek następnych.
Weszłam do swojej klatki. Tak dawno tu nie byłam. Dziękowałam Bogu, że nie wynajęłam mojego mieszkanka. Teraz przynajmniej miałam, gdzie wrócić.
I chociaż nie było tutaj prawie moich rzeczy, bo wszystkie były u Karola, mieszkanie miało specyficzny klimat. Było przytulne i ciepłe, miało swój urok i smak.
Położyłam się na łóżku w sypialni. Nie zdjęłam mokrego ubrania ani butów. Zasnęłam. Ukołysana płaczem i ogromnym bólem w sercu.