środa, 5 października 2011

ODCINEK 36 - 112

Uwielbiam smak kawy z mlekiem o poranku. Promyki wiosennego słońca wesoło zapukały do mojej sypialni. Za cztery tygodnie przylatuje Karol. Już tak niewiele czasu zostało. Z jednej strony się cieszę, z drugiej to takie dziwne – po pół roku nieposiadania męża znowu będę go miała. Życie, które doskonale funkcjonuje bez niego po raz kolejny będziemy zmieniać i dopasowywać do nowej rzeczywistości.

Dziewczynki są podekscytowane. Nie mogą się doczekać. Nawet Kaśka odzyskała trochę energii. Odkąd chodzimy na terapię indywidualną do lekarza zajmującego się problemami osób z bulimią i anoreksją, stała się osowiała i smutna. Zamknęła się w sobie. Cierpi na wspólnych posiłkach, trudno z nią porozmawiać. Ode mnie się odcięła, od Basi też. Najlepszy kontakt ma z Asią. Często ją do siebie przytula, często śpi z nią w nocy. Chyba przy niej czuje się bezpieczna.

Kasia to ciężki temat. Martwię się o nią a niewiele mogę jej pomóc. Wspieram póki co, kocham, jestem przy niej na tyle na ile ona mi pozwala. A pozwala na niewiele.

- Mami! Mami! – ciszę w domu przerywa pisk Asiulki. Wybiega z pokoju siostry. Na jej małej buźce maluje się przerażenie. Jest przestraszona, a z oczek leją się łzy.
- Kochanie! Co się stało – pytam próbując zachować spokój
- Kasia, Kasia – mój maluch wskazuje na pokój siostry
- Boże! – wykrzykuję i lecę we wskazanym kierunku.

Na podłodze leży moja córka. Nieprzytomna. Nie wiem jak długo. Sprawdzam puls. Żyje. Dziękuję Bogu. Szukam komórki. W końcu na stacjonarnym telefonie wystukuję numer 112. Tłumaczę kobiecie, która odebrała, co się stało. Podaję adres. Modlę się o jak najszybsze pojawienie się ambulansu. Niech mi ktoś pomoże!

Asia płacze w kącie pokoju. Zwinięta w kłębuszek nie chce przeszkadzać. Przywołuję ją ręką do siebie. Szybko przychodzi i wtula się we mnie. Uratowała siostrę. Gdyby nie ona, pewnie nie znalazłabym tak szybko Kasi. Dzielny maluszek.

Wydaje mi się, że mija wieczność, zanim przyjeżdżają lekarze. Nie udało mi się ocucić mojej córki. Lekarze działają szybko i sprawnie. Zastrzyki, tlen, rurki. Mnóstwo sprzętu, lekarstw, igieł, pustych fiolek.

Zabierają ją do szpitala. Akurat w międzyczasie, gdy znoszą ją do karetki, przybiega Kornelia, z którą umówiłam się wczoraj i od godziny miałam być na spotkaniu z prawnikiem.

- Co się dzieje. Nie przyszłaś, nie odbierałaś telefonu. Co z Kasią?
- Straciła przytomność. Możesz zostać z Asią? Albo wziąć ją i przyjechać do szpitala. Ja pojadę z nimi – mówię i pokazuję na znikających w windzie lekarzy.
- Jasne jedź! Weź portfel i dokumenty. Mogą być potrzebne.
- I nic się nie martw – dodaje! – Ja się tu wszystkim zaopiekuję.- cała Kornelia.

Zbiegam po schodach w dół. Przeskakuję po 3- 4 stopnie. W ostatniej chwili wskakuję do ambulansu. Na sygnale jedziemy do szpitala. Tak bardzo się boję. Moja córeczka nie otwiera oczu, lekarze nieustannie coś przy niej robią. Nie wiem, o co chodzi. Ufam im. Nic innego mi nie pozostaje. Wierzę, że wiedzą, co robią i że uratują moje dziecko.

Zadają mi pytanie o choroby, uczulenia, niepokojące symptomy. Odpowiadam chaotycznie, szybko, nerwowo . Mylę się, powtarzam. To wdaję się w szczegóły to uogólniam. Mówię o anoreksji, o bulimii, o spotkaniach w szkole, o utracie wagi. Informuję o tabletkach, które ostatnio brała jak złapała ją grypa, o wizycie w Australii, o lekach, których nie toleruje. Dodaję informacje o uczuleniu na orzechy i kakao. Jak mówię to przynajmniej nie zadaję zbędnych pytań. Czas płynie niby szybko a jednak powoli. Dojeżdżamy do szpitala w niecałe 10 minut. Każda z minut ciągnie się okropnie. Pokonaliśmy zakorkowane miasto przedzierając się pasami zieleni.

Potem wszystko dzieje jak w filmie „Ostry dyżur”, tylko szpital troszkę mniej przyjemny, ale za to lekarze przyjaźnie nastawieni. Walczą o moją córkę, a to najważniejsze.

Gdy lekarz pozwala mi zobaczyć Kasię, jestem po kilku kubkach kawy z automatu. Serce wali mi jak młot. Nie wiem czy bardziej ze zdenerwowania czy z ilości kofeiny, którą w siebie wlałam.

- Pani córka odzyskała przytomność. Zrobiliśmy jej wszystkie badania oraz rezonans magnetyczny. Nie widzimy żadnych zmian w mózgu. Niepokojące są natomiast wyniki krwi – mówi doktor Maciej, co odczytuję na jego plakietce.
- To znaczy? – pytam zaniepokojona
- Pani córka ma wykończony organizm. Niemal wszystkie wskaźniki odstają od normy. Zbadamy jej jeszcze żołądek i jelita. Jej przełyk jest wypalony przez kwas żołądkowy, co wskazuje na częste wymioty. Wspominała pani, że córka miała problemy z bulimią.
- Tak, jest pod opieką lekarza psychologa, który specjalizuje się w tym zakresie.
- Córka straciła przytomność, bo jej organizm odmówił posłuszeństwa. Jak już powiedziałem, jest skrajnie wykończony. Oprócz pomocy psychologicznej, musi być pod nadzorem lekarzy.
- Myślałam, że już nie wymiotuje, pilnujemy ją…
- Wymiotowała na kilka minut przed tym zanim wszystko się stało.
- Niemożliwe! – nie wierzę temu, co mi mówi! Przecież byłam w domu! Nie wierzę albo nie chcę! Dlaczego?? Dlaczego to spotyka moje dziecko? Do jasnej cholery! Czy życie nie może być czasami prostsze?

Długo jeszcze rozmawiam z doktorem Maciejem. Zatrzymuje Kasię na tydzień na oddziale. Mogę ją codziennie odwiedzać. Gdy żegnam się z nią, widzę jej podkrążone oczy, zapadnięte policzki. Przy swoich 165 cm waży jedynie 42 kg. Jest blada a jej skóra sucha, odwodniona, pozbawiona minerałów i witamin.

- Mamusiu przepraszam… - szepce mi do ucha, gdy siadam przy jej łóżku. – Nie wiedziałam, że to aż tak. Nie umiem sobie z tym poradzić. Nie mogę. Pomóż mi błagam!

To słowa, na które tak długo czekałam. Modliłam się o to, żeby mi w końcu zaufała, żeby dała sobie pomóc. Do tej pory każdą wyciągniętą rękę odrzucała. Odtrącała i mnie i wszystkich innych. Zamknęła się w sobie nie pozwalając wejść nikomu do środka. Tylko Asia przedostawała się jakąś mysią dziurką.

- Przepraszam mamuś! – jeszcze raz powtarza – Pomożesz mi? – pyta, a jej oczy błagalnie spoglądają na mnie
- Kochanie! Oczywiście! I ja i tatuś i dziewczynki. Wszyscy ci pomożemy. Jesteśmy dla ciebie i z tobą. Tyle na ciebie czekałam. Kocham cię i jesteś dla mnie wszystkim.
- Nie chcę sobie zniszczyć życia. Już zniszczyłam. Nie mam chłopaka, skrzywdziłam was. Zobacz jak wyglądam. Chciałam być szczuplejsza, a wyglądam okropnie.
- Kasiu, damy radę. Zobaczysz – mówię i głęboko w to wierzę! Damy radę! Na przekór wszelkim trudnościom i przeciwieństwom. – Najważniejsze, żebyś ty chciała.
- Chcę mamuś!
- Ufasz mi córeczko?
- Tak. Tak.
- Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa.

Gdy wychodzę ze szpitala, na dworze świta. Zadzwoniłam wcześniej do domu. Kornelia wzięła dziewczynki do siebie. Nie chce mi się wracać do siebie. Proszę taksówkarza, żeby zatrzymał się na Placu Trzech Krzyży. Snuję się sama pustymi ulicami Warszawy. Myśli krążą wokół. Nie mam na sobie kurtki, więc szybko robi mi się zimno.

Wsiadając ponownie do taksówki podaję adres Daniela. Gdy ląduję pod jego domem, wcale nie jestem pewna, czy chcę tam wejść. Czy to nie przez te moje miłosne gierki moja córka ma teraz takie problemy. Obwiniam siebie. Szukam przyczyny i nie potrafię znaleźć.

Brak mi odwagi, by wejść na górę. Odwagi i chęci.

Odwracam się na pięcie i wykręcam numer taksówki. Nagle ktoś obejmuje mnie z tyłu i rozpoznaję Daniela. Znam na pamięć jego zapach i dotyk.
- Nie wejdziesz na górę? - pyta
- Nie wiem – odpowiadam – nie wiem, czy powinnam.