piątek, 18 listopada 2011

Najlepsze życzenia urodzinowe dla jednej z pierwszych i najwierniejszych czytelniczek Niebieskiej Tasiemki!

Monisiu, wszystkiego, co dobre i piękne

Mati

ODCINEK 41 - LOTNISKO

Lubię lotniska. Mimo tłoku, szumu, ogólnego harmidru, po prostu je lubię. Mają w sobie coś szczególnego. Jakąś tajemnicę. Każdy gdzieś leci, skądś wraca, kogoś żegna lub kogoś wita. Ludzie mijają się ze sobą, spotykają, odchodzą. Jest radość i są łzy. Jest szczęście i smutek. Dwie skrajności.

Przyjechałam dwie godziny przed planowanym przylotem Karola. Usiadłam sobie w kąciku hali przylotów i obserwowałam to, co wokół się dzieje. Przyjechałam sama. Bez dziewczynek. Tak wolę. Chyba. Nie jestem niczego pewna. Nie wiem, jak powiem Karolowi o dziecku, o nie jego dziecku. Co mu powiem o Danielu, o tym wieczorze, kiedy przyjechał po mnie do firmy, a potem kochaliśmy się na tylnim siedzeniu jego auta. Nie zabezpieczając się, poszliśmy na całość. Nie myśleliśmy o konsekwencjach. Jakby takie sytuacje działy się tylko w książkach, albo w filmach bez happy endu.

Ale jesteśmy dorośli. Za konsekwencje musimy płacić. Dlaczego tylko musi za nie płacić cała moja rodzina? Za moją słabość i za moją głupotę.

Wczoraj była u mnie Sylwia. Jakoś tak ostatnio lepiej nam się rozmawia. Powoli odbudowujemy to, co gdzieś zgubiłyśmy. Oczywiście o dziecku nic nie powiedziałam. Nikt nie wie. Nawet Kornelia. Jedynie mój ginekolog i ja. I chyba suczka sąsiadów coś wyczuwa, bo tak ostatnio się do mnie tuli, gdy akurat spotkam ją na spacerze ze swoją panią.
Sylwia ma rewelacyjny kontakt z dziewczynkami. Asik ją po prostu uwielbia bez granic. Basia zwierza jej się ze swoich problemów, a Kasia zabiera od czasu do czasu na terapię. No i nie da się ukryć, że przez wiele wiele lat była nieodłączną częścią naszej rodziny. Zaprosiłam ją na jutrzejszy wieczór – powitalną kolację z okazji powrotu Karola. Była mile zaskoczona. I obiecała, że się pojawi.

Telefon wibruje mi w kieszeni. Kornelia. Siet! Zapomniałam wysłać mail do klienta. Cholera!
- Cześć Kornelia! Przepraszam bardzo za ten mail. Zaraz go wyślę. Na śmierć zapomniałam
- Jaki mail?
- Ten który miałam wysłać do Poczytowskiego z przypomnieniem o witrynie.
- A to… nie, to zupełnie nieważne. Słuchaj! Mam mega wiadomość. Wyobraź sobie, że naszymi książkami zainteresowane jest ministerstwo. Chcą zamówić kilkanaście sztuk na początek, a potem być może uda się dłuższa współpraca!
- Wow! Super!
- Nooo… I w związku z tym w następnym tygodniu mamy jechać do Belgii!
- Do Belgii? – pytam z niedowierzaniem.
- Do Belgii! Przecież to nie jest na końcu świata!
- Wiem wiem.
- Nie cieszysz się? – pyta, bo w moim głosie raczej słychać przerażenie niż radość
- Cieszę – mówię. I naprawdę się cieszę. Przeraża mnie lot. Z dzieckiem w brzuchu i z moim samopoczuciem dość kiepskim i częstymi wizytami w toalecie. Co wszystko razem daje jeden efekt – kompletny brak profesjonalizmu. – Przepraszam za taką reakcję, ale czekam na lotnisku na Karola i trochę się denerwuję – mówię prawdę. Nie pełną ale prawdę.
- A to wyjaśnia wszystko – moje słowa wyraźnie uspokoiły wspólniczkę. – Zupełnie zapomniałam, że to dzisiaj.
- Dzisiaj. Za chwilę będzie lądował jego samolot.
- No to nie przeszkadzam
- Zadzwonię do ciebie jutro, dobrze?
- Jasne! Powodzenia!
- A może wpadniecie do nas jutro na kolację. Chciałabym cię przedstawić Karolowi.
- Jesteś pewna?
- No jasne! Zapraszam!
- Zapytam w domu, czy nie mają innych planów, ale chętnie wpadniemy, jeśli nic nie stanie na przeszkodzie.
- Daj znać, jak już będziesz coś wiedziała.
- Na pewno! Trzymaj się!
- Do zobaczenia!

Nasza firma naprawdę zaczęła się rozrastać. Z małych rzeczy do coraz większych. Pracy dużo, ale widać powoli rezultaty działań. I to cieszy. Mnie bardziej. Kornelia wciąż nie jest do końca zadowolona. Ona wie, do czego chce dojść, co jest naszym celem. I wiem, że dopóki go nie osiągnie, nie spocznie. Nie bawią jej połowiczne sukcesy, nagrody w połowie biegu. Ona jest długodystansowcem. Swój sukces zauważa wtedy, gdy osiąga finalny efekt. Ja zupełnie inaczej. Mnie cieszą małe rzeczy, drobne radości. W rezultacie można stwierdzić, że świetnie się uzupełniamy. I to jest prawda. W jednych rzeczach ona jest silniejsza, w innych ja. Tak to już bywa w życiu, a jeśli w biznesie to współgra, wróży pozytywny efekt.

Samolot Karola zbliża się do lądowania. Moje serce bije jak oszalałe. Nie wiem, czy z radości czy z wyrzutów sumienia. Cieszę się i jednocześnie ogromnie boję. Wiem, że będę musiała mu powiedzieć prawdę – przecież i tak się dowie. Wiem, że zażąda rozwodu, a nasze życie zmieni się o 180 stopni. Żal mi nas, naszych przeżytych wspólnie dni, naszych dziewczynek. Myślę nad tym, co powie Daniel, gdy dowie się, że noszę jego dziecko. Jak zareaguje, czy będzie chciał je wychowywać razem ze mną.
Tyle pytań i żadnej odpowiedzi. Za to tysiące myśli, które wibrują w głowie.

- Jaka ja byłam głupia! - myślę sobie - Jak mogłam dać tak bardzo ponieść się emocjom! Do jasnej cholery! Pieprzony świat! Czemu tak jest? Czemu ja? Akurat ja!!!! Jest tyle ludzi na świecie, tyle osób czeka na upragnione dziecko, a ja się nawet nie cieszę. Nawet nie potrafię się uśmiechnąć na myśl o maleństwie, które rozwija się w moim brzuchu. A przecież wiem, że ono zasługuje na coś więcej. Zasługuje na cudowne życie, którego ja mu nie dam. Nie dam, bo swoje cudowne życie spieprzyłam! Teraz dociera do mnie, co zrobiłam, jak wiele mogę stracić, jak bardzo zależy mi na naszej rodzinie!


Czekam na Karola. Chciałabym mieć to już wszystko za sobą. A tak naprawdę przede mną ogromna góra do przejścia. I nie wiem, jak ją pokonam. I z kim. Z Karolem? Z Danielem? Sama? Słabo mi się robi, jak o tym wszystkim myślę, jak się nad tym zastanawiam. Powinnam wypoczywać, śmiać się, cieszyć. A tu wszystko zupełnie odwrotnie. Zupełnie bez sensu. Zupełnie nie tak, jak być powinno.

Nagle poczułam skurcz w brzuchu i rozrywający na wskroś ból. Aż kucnęłam z wrażenia. Przypomniało mi się zdarzenie sprzed lat. Pobiegłam do toalety. Na bieliźnie pojawiły się kropelki krwi. Nie ma większego krwawienia, więc odetchnęłam z ulgą. Zadzwoniłam do mojego lekarza i umówiłam się na popołudniową wizytę. Chciał, żebym teraz przyjechała, ale przecież muszę odebrać Karola. Właśnie!!!! Karol!!!! Gdy dotarłam ponownie do hali przylotów, on właśnie wychodził. Był opalony, wyglądał niezwykle męsko. Serce zabiło mocniej! Kolana się ugięły. W brzuchu znowu poczułam okropny skurcz. To chyba nerwy.
- Cholera – powiedziałam po cichu. Wszystko nie szło tak, jak powinno. I nagle podszedł on. Nic nie powiedział. Popatrzył mi głęboko w oczy, mocno przytulił i pocałował w czoło.

Staliśmy tak wtuleni w siebie. Nie wiem, ile czasu upłynęło. 5, 10, 15, 20 minut. Wkoło nas ludzie, tłok i ścisk.
- Zabierzesz mnie do domu? – zapytał
Skinełąm głową….

Przytuliłam się do niego i….

I zemdlałam.

Obudziłam się w szpitalu. Nade mną stał Karol. Wiedziałam, co się stało. Wiedziałam, że on wie. Widziałam to w jego wzroku.