środa, 27 lipca 2011

ODCINEK 26 - FADO

Zakopane jest cudowne zimą. Próbuję przypomnieć sobie, kiedy byłam tutaj ostatni raz, ale nie potrafię. To było chyba blisko trzy lata temu, bo pamiętam, że byłam w ciąży z Asią. Przyjechaliśmy wtedy naszą rodziną na tydzień.
Mój mąż – w przeciwieństwie do mnie - nie przepada za chodzeniem po górach, dlatego ulokowaliśmy się hotelu Litwor przy Krupówkach. Dziewczyny najchętniej korzystały z basenu. Basia miała kurs jazdy konnej, a Kasia lekcje tenisa ziemnego. Na nudę nie narzekały.
Ja pochłonęłam kilka książek, a Karol... zaprzyjaźniał się arkuszem kalkulacyjnym. Najpierw byłam zła, że mamy ‘zajęcia w podgrupach’ ale potem stwierdziłam, że czasami fajnie pobyć tak razem, a jednak osobno. Żałowałam, że nie wjechałam na Kasprowy choćby kolejką, ale co tam – myślałam wtedy – odbiję sobie następnym razem.

Następny raz okazał się mieć miejsce teraz. I znów o wejściu na Kasprowy nie było mowy. Padający śnieg i mój kiepski stan zdrowia nie pozwala na spacery, nie mówiąc już o górskich wycieczkach. Dlatego myśląc o wyjeździe od razu nastawiłam się na leniuchowanie w stolicy Tatr.

Dom Daniela położony jest na zboczu Butorowego Wierchu, przy drodze z Zakopanego do Kościeliska. Z głównej drogi skręciliśmy w leśny dukt pokonując nie lada podjazd (już wiem po co mu terenowy samochód w Warszawie) dotarliśmy do domku z przepięknym widokiem na Zakopane i najbardziej charakterystyczną górę w polskich tatrach - Giewont. Oczywiście biorąc pod uwagę jej kształty a nie wysokość. W tym drugim nieustannie przegrywa z Rysami.

Pleciuga – jak nazywa swój domek Daniel - zbudowana została kilka lat temu. Od tej pory zarówno Daniel jak i jego znajomi, korzystają z możliwści jakie daje taka miejscówka w stolicy Tatr.
- Czasami mam problem, żeby przyjechać na weekend – tak jest obstawiona moja chatka. Teraz też chciał przyjechać kumpel z rodziną, ale stanowczo odmówiłem. Czuj się więc jak u siebie - dodał.
- Mam tutaj zaprzyjaźnionych gospodarzy, którzy sprzedają mi mięso, jajka, mleko, sery i inne smakołyki – ciągnął, gdy w kuchni rozpakowywaliśmy zakupy. – Pokazać ci dom? – zapytał z zapałem w głosie zamykając lodówkę.
- Jasne - zgodziłam się, choć wcale nie miałam na to ochoty. Pragnęłam pójść spać, bo podróż Wawa - Zakopane po prostu mnie wykończyła uwydatniając słabość mojego zdrowia.

Na parterze znajdował się salon z kominkiem, jadalnia mieszcząca kilkanaście osób, przestronna kuchnia z wyjściem na taras i z widokiem na Giewont oraz łazienka i sypialnia gościnna.
Na półpiętrze była pralnio-suszarnia, a na pięterku trzy sypialnie, kolejna łazienka i biuro Daniela, z którego korzystał będąc tutaj.
- To jedyne miejsce, gdzie jest zasięg sieci, więc komórkę możesz zostawić tutaj od razu, bo nigdzie indziej nie zadziała - wyjaśnił Daniel.
Na swoim stacjonarnym telefonie, który trzymamy z Karolem bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności, zrobiłam przekierowanie rozmów na komórkę - niby nikt nie dzwoni, ale licho nie śpi. Wzięłam też laptop, żeby móc na skypie komunikować się z rodzinką, jednak ostatnio były to rzadkie (nawet bardzo) rozmowy. Dziewczynki w natłoku zajęć i nowych znajomości nie zaprzątają sobie głowy starą matką. Pewnie siedząc sama w Warszawie głęboko bym to przeżywała, ale w tych okolicznościach jestem wdzięczna losowi za taki obrót sprawy. Oni nawet nie wiedzą, że jeszcze choruję, nie mówiąc już o tym, kto i gdzie się mną opiekuje.

Daniel pozwolił mi wybrać sobie sypialnię. Każdy ma inny charakter. Jest pokój Bieguna Północnego, w którym dominuje kolor niebieski na ścianach, pościel jest śnieżnobiała, a poczynania mieszkańców podglądają pingwiny i niedźwiedzie polarne wyglądające ze zdjęć.
Jest sypialnia portugalska, w której żywe kolory tańczą fandango, ale z uwagi na to, że okna wychodzą na północ, w tym pokoju czuć fado - zachwyt nad pięknem okraszony smutkiem, z naciskiem na to drugie.
W sypialni Książkowej (stworzonej jakby specjalnie dla bibliotekarki) było pełno pozycji literatury polskiej i światowej i klimat rodem z Karło.
- Wiedziałem, że ten wybierzesz – uśmiechnął się Daniel i wniósł moje bagaże nim cokolwiek zdążyłam powiedzieć. - Później pokażę ci Muzyczną Krainę, tam najlepiej wypoczywam. Też powinna ci się spodobać - urwał nagle widząc moją minę.
- Wybieram portugalską - powiedziałam opadając bez sił na łóżko. Daniel uśmiechnął się zdziwiony i zamknął drzwi.
Zasypiając miałam uczucie przyjemności wynikające z majaczenia, że jestem na koncercie fado Marizy - pełnia emocji i kojące poczucie bezpieczeństwa.

Obudziły mnie jakieś hałasy. Nie wiedziałam najpierw, gdzie jestem. Potem przez głowę przeleciała mi myśl - co ja tu robię? Ubrałam szlafrok, kapcie i cicho zeszłam po schodach.

- Sorry, spadła mi patelnia – Daniel zaczął się tłumaczyć, gdy zobaczył mnie w progu – robię kolację - dodał. Obudziłem cię? - zapytał zaraz.
- Trudno ukryć – uśmiechnęłam się do niego.
Boże - pomyślałem! Zakochałam się. Teraz, gdy widzę go bosego, w wytartych jeansach i koszuli w kratę uświadomiłam sobie tę oczywistą dla zewnętrznego obserwatora prawdę.
Wpadłam! Mimo że tak się broniłam. Chociaż ta moja obrona bardziej przypominała grę lokalnego klubu sportowego niż Legii Warszawa - była a jakby jej nie było.

Daniel podszedł, przytulił, a ja schowałam twarz w jego koszuli. Pachniał lasem. Schylił głowę i pocałował mnie. Nie w policzek lub czoło, jak miał w zwyczaju, lecz prosto w usta. Jakbyśmy wyczuwali to samo. Bez słów. Bez mówienia, tłumaczenia, niepotrzebnych sygnałów, niepotrzebnego zakłócania wszechogarniającej ciszy z delikatną muzyką w tle.
Jego język muskał moje wargi, najpierw delikatnie, spokojnie, łagodnie. Potem zatapiał się coraz dalej. Pragnęłam go. Chciałam się z nim kochać, pożądać każdy skrawek jego ciała. Wsunął rękę pod szlafrok, dotknął mojej piersi, która zdradzała moje pragnienia. W momencie, gdy odwiązywał mój sznurek od szlafroka, rozległo się głośne pukanie do drzwi.

- Szczęśliwy zbieg okoliczności – zażartowałam.
- Ano! W takich momentach najbardziej to lubię! – pocałował mnie i poszedł do przedpokoju.
Ukryłam się w kuchni. Jak mała dziewczynka przyłapana na gorącym uczynku.

- Dzień dobry panie Adamie. Zapraszam. A małżonki nie ma? No to trudno. Zapraszam do środka. Nie, nie sam. Zje pan z nami?
Z salonu dochodził mnie głos Daniela. Pobiegłam więc na górę się ubrać.

- Tutaj cię mam – Daniel stanął w progu pokoju.
- Przestraszyłeś mnie.
- Zejdziesz na dół, chciałbym ci kogoś przedstawić.
- Za chwilkę będę gotowa.
Gdy już zamykał drzwi pokoju, wrócił się, podszedł do mnie, podniósł do góry i pocałował.
- Jesteś cudowna, wiesz. Marzyłem o takiej kobiecie jak ty!
- Cudowna! Hmmm… dawno nikt tak do mnie nie mówił
- Tak! CUDOWNA! Mogę ci to napisać, jeśli chcesz!
- Uwierzę ci w słowo mówione – zaśmiałam się, a on położył mnie na łóżko. Całował moją szyję, brzuch, piersi.
- Nie mogę się od ciebie oderwać
- A co z gościem?
- Zupełnie zapomniałem! – powiedział i zerwał się na równe nogi. – Zawróciłaś mi w głowie. Teraz zejdziemy na dół, dobrze, ale potem dokończymy pewne dyskusje.
- Pomyślę, pomyślę – i uśmiechnęłam się do najmilszego człowieka na ziemi.

Gdy zeszłam na dół, Daniel z gościem siedzieli w kuchni. Kończyli kolację. - Dobry wieczór - powiedziałam.
- Panie Adamie, przedstawię panu moją przyjaciółkę. To jest Alicja, o której panu tyle opowiadałem.
- Bardzo mi miło – powiedziałam i delikatnie schyliłam głowę.
- Adam – przedstawił się i podał mi dłoń.
Usiadłam i nagle poczułam, że jestem niesamowicie głodna, ciekawa i przepełnia mnie fado ze snu - pełne piękna a jednak smutku.

środa, 20 lipca 2011

ODCINEK 25 - INNY ŚWIAT

Żyję w innym świecie. Jestem od kilku dni u Daniela. On uczy się do egzaminów, ja doprowadzam się do stanu równowagi. Nie jest jeszcze dobrze i pewnie długo nie będzie. Ale przynajmniej mam koło siebie kogoś, kogo mogę poprosić o pomoc. Nie jestem w stanie funkcjonować normalnie. Męczą mnie proste czynności. Daniel we wszystkim mnie wyręcza. Gotuje, albo zamawiamy jedzenie, przygotowuje śniadania i kolacje, robi herbatę, biega po zakupy. Gdy czuję się lepiej, siedzimy przy kominku i rozmawiamy. On przytula mnie do siebie, nic więcej między nami nie ma. Żadnego fizycznego zbliżenia. Tylko dotknięcie dłoni, objęcie, uścisk, delikatne migotanie palców na plecach. Nic więcej mi nie trzeba. Tylko tego zwykłego ciepła, które gdzieś na co dzień ulatuje, które miota się pomiędzy niezapłaconymi rachunkami a pracą. Ciepła, które zawieszone na złączach telefonów, z powodu braku zasięgu nie jest w stanie przepłynąć, zaskoczyć, z systemów binarnych zmienić się na te ludzkie, wyczuwalne, istotne i ważne. Takie problemy XXI wieku! Problemy, które dla naszych babek i prababek nie istniały. One nie walczyły o niezależność w związkach, nie manifestowały na paradach feministek, nie przeszkadzało im z pozoru nudne i monotonne życie wypełnione dbałością o dom, praniem pieluch, pieczeniem chleba.

Pytanie, czy były szczęśliwe? Pewnie na swój sposób tak. Pewnie na swój sposób to każdy z nas jest mniej lub bardziej szczęśliwy. A jeśli mówi, że nie jest, to przeważnie nie docenia tego, co ma.

To, że chcemy nieustannie coś więcej i więcej, to, że do ideałów nam daleko, a innych (pośrednich) opcji nie przyjmujemy, bo nas nie zadowalają, powoduje frustracje, złości, wizyty u psychologów i psychoanalityków. Coraz więcej w nas powagi, coraz mniej humoru. Coraz więcej rezerwy do innych i coraz mniej rezerwy do siebie.

A może trzeba dać na luz, wywrócić wszystko do góry nogami, przeinaczyć, obrócić o 180 stopni.

Czasami mamy ochotę stać się kimś innym! A może właśnie sobą, kimś, kim jesteśmy naprawdę, a nie przyoblekać się w role, które odgrywamy na co dzień. Czasami zdarza nam się, że nie za bardzo wiemy, czego chcemy, w którą stronę podążamy, a w którą chcemy podążać. Pewnie nawet nie wiemy, co dla nas znaczy „być szczęśliwym”.

Czy jestem znudzona związkiem z Karolem. Moim małżeństwem? Byciem mamą trójki łobuzów? Czy jestem znudzona codziennością, z tak łatwym do przewidzenia jutrem. Chyba tak. W każdym bądź razie trochę na pewno. I brakuje mi w tym wszystkim jakiejś adrenaliny, zaskoczenia, przyjemności. Brakuje mi ciepła. Ono odeszło. Jest w dzieciach, owszem, one dają mi je codziennie. Ale chodzi mi o ciepło mężczyzny, dreszcz emocji, drżenie warg, podniecenie związane z oczekiwaniem, natchnienie, ekscytację. Taka uczta dla uczuć.

- Kiedy masz wizytę u lekarza? – z myśli wyrwał mnie głos Daniela

- Pojutrze, jeśli się nie mylę – dni ulatywały mi w takim tempie, że nie za bardzo ogarniałam kalendarz.

- Mam pewien pomysł – powiedział nader tajemniczo

- A jaki?

- Nie wiem, czy mogę ci zdradzić!

- Buuu! To po co mówisz?

- Żeby rozruszać twoją wyobraźnię!

- A myślisz, że tak źle już z nią?

- Nie wiem, sama mi powiedz!

- To sam się domyśl panie mądraliński!

- Oj, tylko się nie obrażaj!

- Nie obrażam!

- Już się obraziłaś!

- A wcale że nie! – odpowiedziałam jak moja Baśka!

- No ok., nie męczę cię. Jesteś chora, więc jesteś pod ochroną.

- He He, łaskawca się znalazł!

- Otóż to moja pani!

- Cóż więc zatem rzec chciałeś i zawracać głowę mi śmiałeś?

- Potrzymam cię jeszcze trochę w niepewności. Zobaczymy, co powie lekarz i wtedy ci zdradzę całą prawdę!

- Świnia z ciebie – powiedziałam z uśmiechem i rzuciłam w niego poduszką.

- Może! Ale i tak mnie lubisz!

- Auć! – zawyłam teatralnie, gdy poduszka poleciała w moją stronę!

Wygłupialiśmy się na jego sofie. Śmialiśmy do rozpuku. Jak dzieci, którym przywieziono nowy piasek do piaskownicy. Potem leżeliśmy przytuleni do siebie. Było mi tak dobrze. Niczego więcej nie potrzebowałam. Niczego nie pragnęłam. To było to. Ciepło, które biło od niego, zaangażowanie, pragnienie, które przechodziło przez nasze ciała. On głaskał delikatnie mój brzuch, nie do płaski i nie jakiś mega seksowny, bo trzy ciąże zrobiły z nim swoje, ale to nie miało znaczenia. Ja bawiłam się jego włosami. Mierzwiłam ręką jego fryzurę. Cieszyłam się, że mogę go dotykać. Ten dotyk sprawiał mi przyjemność. To było moje małe niebo na ziemi. Nic więcej nie potrzebowałam. Niczego nie pragnęłam poza tym, żeby ta chwila trwała, żeby się nie kończyła,

Jakąś godzinę później, termometr pokazał znowu prawie 40 stopni, a moje ciało leżało bezwładnie w łóżku. Wyglądałam okropnie, ale na szczęście, nie miałam fizycznej możliwości zastanawiania się nad tym. To była ciężka noc. Najgorzej, że Karol, który zadzwonił wieczorem na komórkę, coś wyczuł w moim głosie.

- Źle się czujesz – zapytał słysząc moją chrypkę

- Nie, coś mi stanęło w gardle – skłamałam.

- Na pewno wszystko w porządku? – chciał się upewnić i widocznie coś nie dawało mu spokoju

- Tak kochanie, nie masz się czym niepokoić. Już prawie wyzdrowiałam.

- To świetnie! – stwierdził. - Martwimy się z dziewczynkami o ciebie. Opowiedział mi przy okazji, co zwiedzają i co widzieli, jak małe zachwycone są inną kulturą, egzotyką Australii, jej przyrodą i klimatem. Zapytał też, co bym powiedziała na to, żeby ich wylot przesunąć o dwa tygodnie i czy możliwe byłoby usprawiedliwienie nieobecności w szkole. Sylwia też mogłaby podobno zostać dłużej i spokojnie przylecieć z dziewczynkami. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc odłożyłam decyzję na jutro.

W słowach Karola, gdy mówił o Sylwii, dało się wyczuć takie szczególne ciepło. Pierwszy raz w życiu przyłapałam się na tym, że jestem zazdrosna o moją najlepszą przyjaciółkę. A właściwie… gdyby teraz ona… z Karolem… to co wówczas. Cholera! Przecież to niemożliwe. NIEMOŻLIWE!!! Nie mogę uwierzyć, że tak w ogóle pomyślałam. Ja, która właśnie ostatnie noce spędzam u Daniela, nie czując z tego powodu wyrzutów sumienia. Oczywiście, sytuacja tego wymagała, ale też znowu bez przesady. Równie dobrze on mógł mnie tylko odwiedzać. Przecież to, że Sylwia jest teraz z Karolem to też jakby efekt zbiegu wydarzeń. I tak naprawdę to ona mi ogromnie pomogła. I dzięki niej dziewczynki mogły lecieć na upragnione wakacje i pobyć z ojcem.

- Widzę, że coś ci chodzi po głowie – Daniel wyrwał mnie z zakręconych nieco myśli

- Coś mi nie daje spokoju po telefonie Karola – przyznałam się od razu i wyjaśniłam moje bzdurne wątpliwości. - To taka hipokryzja z mojej strony, nie sądzisz – zapytałam

- Poniekąd tak, z jednej strony zazdrość nie daje ci spać, z drugiej wcale nie żałujesz, że cię tam nie ma.

- No właśnie. Idiotyczne.

- Rzekłbym, ludzkie.

- Wiesz, czuję się tak, jakby życie z tobą było w innym wymiarze. Zupełnie odosobnione, niezwiązane z Karolem, dziećmi. Nie czuję się winna, bo niby nic złego nie robię, a z drugiej strony coraz częściej nie wyobrażam sobie, że ciebie mogłoby nagle zabraknąć. Nie jesteś kimś zupełnie obojętnym, jesteś… - i tu przerwałam. W tej właśnie chwili zdałam sobie sprawę, że nasza znajomość nie jest już zupełnie niezobowiązująca, bez zaangażowania, czysto koleżeńska. To jest coś więcej. Coś więcej niż przyjaźń, o ile o przyjaźni damsko-męskiej można w ogóle mówić.

- Dokończ… - poprosił

- Jeszcze nie… lepiej nie…

- Proszę

- Czasami słowa są zbędne. Myślę, że oboje doskonale wyczuwamy pewne rzeczy, nie musimy o nich mówić.

- I proszę. Inteligentnie wymigałaś się od odpowiedzi.

Daniel kolejny raz rozładował napiętą atmosferę śmiechem. Uwielbiałam tę jego cechę. Z Karolem było zupełnie inaczej. Na poważnie, bez żartów, bez wygłupów i bez humoru! I choć może nie powinnam ich ze sobą porównywać, robiłam to mimochodem. Ostatnio – bardzo często.

Dwa dni później, po wizycie u lekarza, gdy okazało się, że z moim zdrowiem jest coraz lepiej, Daniel zdradził mi swój pomysł.

- Co byś powiedziała na wyjazd w góry

- W góry?

- Mam mały domek koło Zakopanego. Stoi pusty. Moglibyśmy tam pojechać. Doktor mówił, że zmiana klimatu dobrze ci zrobi. A skoro i tak dzieciaki wracają w marcu, po co siedzieć w tej Warszawie.

środa, 13 lipca 2011

ODCINEK 24 - BEZ ZMIAN

Po wizycie Korneli, świat wydał mi się znowu jakiś bardziej optymistyczny. Nawet swoją znajomość z Danielem przestałam widzieć wyłącznie z perspektywy wyrzutów sumienia. Po pierwsze, między nami do niczego nie doszło, po drugie – owszem, pociąga mnie zarówno intelektualnie jak i fizycznie, ale przecież nie on pierwszy i nie ostatni. To, co jest między nami to tylko niewinny flirt. Lubimy spędzać ze sobą czas, ale przecież nawet w życiu go nie pocałowałam. Mogłabym się w nim zakochać, pokochać go, ale to już byłaby zdrada. Zdrada, która czasami bardziej rani niż fizyczne zbliżenie.

I wiem, że gdybym zerwała z nim kontakt, to wszystko byłoby łatwiejsze i… czystsze. Ale nie umiem. Albo nie, inaczej… umiem ale nie chcę. Chcę, żeby trwało, płynęło swoim własnym nurtem, ani nie było za głębokie ani za płytkie.

Takie to nasze życie. Pełne trudnych decyzji, wzlotów i upadków, radości i zmartwień.

Moja gorączka znowu wraca jak bumerang. Czuję się fatalnie. Jeszcze na dodatek ktoś dzwoni do drzwi. Listonosz. Przyniósł przezabawne prześmieszne walentynki, które dziewczynki wysłały do mnie przed wyjazdem jeszcze.

Otrzymałam więc trzy listy. Od Kasi, Basi i Asi! Są fantastyczne te moje dzieciaki! Piszę im jeszcze smska z podziękowaniem! Niech wiedzą, jaką mi radość sprawiły, urwisy moje!

Dzwonek do drzwi kolejny. Szlag. Znowu muszę się podnieść z łóżka. Podejrzewam tym razem walentynkę od Karola. Zamiast walentynki jednak i listonosza, w drzwiach stoi Daniel.

- Nie zadzwoniłaś, a słyszałem, że chorujesz, więc przyszedłem.

- Pisałam ci wiadomość, że dziękuję za przesyłkę

- Nic nie dostałem?

- Naprawdę pisałam. Zaraz po wyjściu Kornelii. Wysyłałam na twoją skrzynkę mailową.

- A no to może tak. Od paru dni nie sprawdzałem maila. Pochłonięty byłem nauką do egzaminów przed obroną doktoratu.

- Już kończysz? Co się napijesz?

- Nie rób sobie kłopotu. Coś słabo wyglądasz. Dobrze się czujesz?

- W miarę – skłamałam, bo czułam się fatalnie. Chciałam się tylko położyć spać. Kręciło mi się w głowie i miałam wrażenie, że jeśli za chwilę nie usiądę, to zemdleję.

- Zdaje mi się, że raczej wiele poniżej „miary”.

- Daj spokój! Mów, co z tym doktoratem – zgrywam odważną i osuwam się na krzesło.

- Pomogę ci – mówi Daniel i zanosi mnie do łóżka.

Zasypiam w przeciągu minuty. Gdy budzę się po jakiejś godzinie, może dwóch Daniel jest ciągle przy mnie. Sen porywa mnie znowu, a ja odurzona gorączką, poddaję mu się bez walki. Męczą mnie dziwne koszmary. Kiedy wstaję, jest już wieczór. Idę do kuchni zrobić herbatę. Przy stole siedzi Daniel i czyta książkę.

- Cześć. Nie widziałem jak wstałaś.

- A ja zupełnie zapomniałam o twojej obecności. Przepraszam. Nie powinnam spać.

- Przesadzasz! Miałaś wysoką temperaturę. Zastanawiałem się, czy nie wzywać pogotowia.

- Dzięki, że przy mnie byłeś.

Zjedliśmy kolację, którą Daniel zrobił. Naleśniki z czekoladą. Uwielbiam! Pochłonęłam cztery!

- Alicja, mam pomysł! Myślałem o tym, jak spałaś.

- To słucham cię – uśmiechnęłam się do niego. O wiele lepiej się czułam.

- Pojedziemy do mojego mieszkania i zamieszkasz – oczywiście dopóki nie wyzdrowiejesz – u mnie.

- No coś ty! Nie mogę!

- Ala, nie możesz być sama przecież!

- No ale nie mogę mieszkać u ciebie.

- Ja mam teraz wolne w pracy, bo uczę się do egzaminów, więc mógłbym być z tobą.

- Daniel! Dzięki wielkie, ale dam radę przecież! Nie będę cię odrywała od książek. To teraz dla ciebie najważniejsze. Musisz zdać te egzaminy.

- Spokojnie, przy tobie będę mógł się też uczyć. Śpisz przez większość dnia, nawet gdy masz gości – zażartował i rozbawił mnie na dobre.

- Wystarczy, że będziesz mnie odwiedzał co jakiś czas.

- Ok. zgadzam się w takim bądź razie.

Gdy Daniel był teraz ze mną, czułam się tak, jakby nic poza nami nie istniało. Jakby nie było dziewczynek, Karola. Jakbyśmy byli tylko my. Nikt więcej. Byłam szczęśliwa w tym naszym świecie, mimo iż wiedziałam, że to iluzja, marzenie, że to nierealne zupełnie. Chciałam jednak żeby trwało. Żeby nic nie zakłóciło tego spokoju, ciszy, radości dwóch osób.

Parę godzin po kolacji dostałam dreszczy i zrobiło mi się strasznie zimno. Położyłam się do łóżka. Daniel przyniósł mi herbatę i zmierzył temperaturę. Zadzwonił do znajomego lekarza, żeby przyjechał i mnie zbadał. Okazało się, że mam poważne zapalenie płuc. Rano zrobiłam rentgen klatki piersiowej, który potwierdził diagnozę.

- Powinna pani iść do szpitala – powiedział lekarz z pełną powagą

- Ale ja tak nie lubię szpitali

- Ma pani kogoś, kto mógłby panią się zaopiekować? Powinna pani w ogóle nie wychodzić z łóżka.

- Właściwie teraz to… - zaczęłam z niemałym wahaniem

- Tak, ma kogoś – wtrącił Daniel

- Zatem nie będę panią kierował na oddział. Przepiszę pani zastrzyki. Są dosyć bolesne, ale powinny pomóc.

- To co? Do ciebie czy do mnie? – zapytał Daniel, gdy wyszliśmy z gabinetu

- Ale…

- Tylko nie zaczynaj, proszę cię! Lekarz powiedział ci wyraźnie. No ewentualnie możesz wybrać jeszcze szpital!

- Nie mogę cię tak nadwyrężać

- Nie nadwyrężasz

- Nie mogę ci zawracać głowy

- Nie zawracasz

- Musisz się uczyć

- I będę

- Ale będę ci przeszkadzać

- Nie będziesz

- A jak będę chciała herbaty non stop?

- To zaparzę w termosie

- A jak nie będę mogła zasnąć?

- Przeczytam ci fragment książki do egzaminu z filozofii, uśniesz w mgnieniu oka

- A jak będę marudziła?

- Włączę muzykę

- A jak ci się znudzę

- Nie znudzisz. Za bardzo cię… lubię.

Ustaliliśmy, że pojedziemy do Daniela po jego rzeczy i wrócimy do mnie. Daniel mieszkał na osiedlu jednorodzinnych domków na Mokotowie. Teraz wszystko usłane było śniegiem. Wyglądało cudnie.

- Zaczekasz w samochodzie czy dasz radę wejść na chwilkę?

- Zaczekam, jeśli ci to niedługo zajmie.

- Jakiś kwadrans

- Ok.

- A może dasz się zaprosić na herbatkę. Nie byłaś jeszcze u mnie.

- To może się skuszę. Jakoś lepiej się czuję i nie chce mi się samej siedzieć w aucie.

Z herbatki zrobiła się godzina, potem dwie. Daniel zamówił obiad z jakiejś włoskiej knajpy. Potem oglądaliśmy telewizję. Było tak przytulnie. Zapalił w kominku, więc siedzieliśmy grzejąc się jego ciepłem.

- A mogłabym zostać u ciebie? – zapytałam nieśmiało

- Jasne. Bardzo się cieszę. Zaraz skoczę do sklepu i kupię ci szczoteczkę do zębów i jakąś piżamę. Innych strojów raczej nie będziesz potrzebowała – uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. Delikatnie i czule. Chciałabym, żeby był mój. Żałowałam, że nie spotkałam go parę lat wcześniej. Ale nie miałabym wtedy dziewczynek. Nie miałabym swojego życia. Karola. I przecież wtedy byliśmy zupełnie inni. I on i ja. Kto wie, czy zdołalibyśmy być ze sobą, czy chcielibyśmy. Teraz los nas zetknął ze sobą i dał Katy do gry. Jak rozegramy tą partię zależy tylko od nas.

środa, 6 lipca 2011

ODCINEK 23 - FERIE ZIMOWE

No tak! Nie w ten sposób wyobrażałam sobie swoje ferie zimowe jeszcze miesiąc temu! Ba! Nawet jeszcze kilka dni temu! No ale jak widać, los lubi nam płatać figle, a niektórzy mają względem nas inne plany.

Cieszę się, że Sylwia poleciała z dziewczynkami. Inaczej byłaby klapa. One byłyby załamane, ja też, a tak przynajmniej pobędą jakiś czas z ojcem. I dobrze! Mi smutno, no ale co mam zrobić.

Właśnie dzwonił Karol z informacją, że dzieciaki już dotarły. Zmęczone ale szczęśliwe. Jadą teraz do domu. Jego domu. Nie tutaj, ale tam. Tysiące kilometrów stąd. Pytał się, jak się czuję i czy mama już jest. Skłamałam, żeby się nie martwił, zapewniając, że już ze mną dużo lepiej, a mama nad wszystkim panuje. W rzeczywistości ani ze mną nie było dobrze ani mama nie przyjechała, bo jest w sanatorium. Prawda nie do końca jest chyba tutaj konieczna, bo po co mam ich niepotrzebnie martwić, zwłaszcza, że przed nimi prawie trzy tygodnie wakacji!

Wstawiłam wodę na herbatę i włączyłam radio. Na telewizor nie chce mi się patrzeć, zwłaszcza, że same powtórki teraz. O, akurat leci „Czas nas uczy pogody” Grażyny Łobaszewskiej … Hmmm… Nastroiła mnie jakoś optymistycznie (kojarzy mi się z pewną Gosią ze szkoły. Prześliczny miała głos). W lodówce nic nie ma. Dobrze, że są zakupy przez internet. Zamawiam, a ktoś ze sklepu przywozi mi do domu wszystko. Bez wychodzenia, stania w kolejkach, męczenia dzieci. Dziwię się, że wcześniej na to nie wpadłam. Ależ owszem, słyszałam od znajomych, ale jakoś tak zawsze bez przekonania. Pierwszy raz zamówiłam w listopadzie, potem dwa razy w grudniu, no i teraz. Niesamowicie wygodne i praktyczne. Czekam więc z niecierpliwością na realizację. Gorączka znowu daje się we znaki. Powoli opadam z sił. Zasypiam na kanapie. Budzi mnie dzwonek kuriera. Na mój widok (muszę wyglądać tragicznie), oferuje, że zaniesie paczki do kuchni. Nawet włożył mi mięso do lodówki. Bardzo miły. Chciałam mu dać napiwek, ale nie mogłam znaleźć torebki. W kurtce miałam pięciozłotówkę, więc przepraszając, że tak mało, wręczyłam mu ją do ręki.

Gdy wyszedł, padłam na kanapę. Budzę się kilka godzin później. Totalnie wyzuta z sił. Nie potrafię nawet podnieść się z łóżka. Sięgam więc po termometr. No to ładnie! Prawie 40 stopni. Chce mi się pić, a najbliższa butelka wody stoi w kuchni. Wołam Kasię, po czym uświadamiam sobie, że przecież dziewczynek nie ma. Jestem sama, samiuteńka, zdana tylko na siebie.

Oczy mi się znowu zamykają, ale rozum podpowiada, że powinnam napić się choć łyczka jakiegoś płynu. No i muszę wziąć tabletki.

- Zadzwonię do lekarza i zamówię wizytę domową! – nagle wpadam na genialny pomysł, po czym uświadamiam sobie, że wcale taki genialny on nie jest! Przecież (primo) u lekarza byłam niedawno i wszelkie potrzebne lekarstwa mam przepisane (tylko leżą w apteczce w kuchni) no a jak on mnie zobaczy (secundo) to dowiadując się, że jestem bez opieki, wyśle mnie do szpitala. A tam pod żadnym pozorem nie mogę wylądować!

Zasypiam. Mam omamy senne. Śni mi się, że jadę pociągiem i nagle on spada w przepaść a ja z nim. Budzę się oblana potem. Nie do końca chyba rozumiem, co się dookoła mnie dzieje.

Zbieram w sobie wszystkie siły na podróż do kuchni. Przynoszę wszelkie potrzebne rzeczy na stolik w dużym pokoju, abym mogła spokojnie sobie leżeć i nie umrzeć przy okazji z głodu i z pragnienia. Zażyłam tabletki i czuję się o niebo lepiej. Nie mam już gorączki (przynajmniej na razie), co w ogóle jest fantastyczne! Udaje mi się przespać noc. Rano zbieram się pod prysznic, ale robi mi się słabo, więc rezygnuję. Nie ma co ryzykować.

Gdy dzwoni telefon „ukryty” jestem przekonana, że to dziewczynki się dobijają. Komputera nie mam włączonego, więc nie rozmawialiśmy na skypie. W sumie może i dobrze, jeszcze by zobaczyły, w jakim jestem stanie.

- Cześć Alicja – no to z pewnością nie dziewczynki

- Cześć – odpowiadam, nie wiedząc nadal z kim rozmawiam

- Chyba mnie nie poznajesz – inteligentna bestia płci żeńskiej doskonale wyczuwa moje zdziwienie

– Kornelia

No tak! Dopiero teraz sobie przypominam ten charakterystyczny niski głos

- Cześć Kornelia.

- Dzwonię kochana, żeby zapytać, jak się czujesz. Słyszałam, że zostałaś sama w domu, a dzieciaki poleciały bez ciebie.

- No coś w tym stylu

- A masz kogoś, kto ci na przykład zrobi zakupy

- No z tym w Warszawie to na szczęście najmniejszy problem

- Rzeczywiście, głupie pytanie

- A jak się czujesz?

Nie chce mi się jakoś kłamać i opowiadam Kornelii o mojej sytuacji. Nie jest różowo, no ale też bez przesady. Nie jest tak źle. Dopóki oczywiście nie mam gorączki.

- Mogę wpaść do ciebie?

- Jasne, będzie mi bardzo miło!

- To dawaj adres i za godzinę jestem!

Jak powiedziała, tak zrobiła. To osoba, która nigdy się nie spóźnia. Niesamowicie uczciwa i szczera. Mówi wprost to, co myśli. Nie oszukuje, nie ściemnia, nie obgaduje za plecami. Kiedyś opowiedziała mi, dlaczego tak postępuje.

- Wiesz, nie byłam tak wychowana, bynajmniej – pamiętam jak opowiadała, gdy któregoś zimowego wieczoru siedziałyśmy w knajpie niedaleko biblioteki. Nieczęsto udaje nam się tak wyjść – praca, dom, dzieci, zakupy, itd. No ale czasami? Czemu nie!

- Miałam ojca alkoholika, znasz kogoś z tym problemem

- Nie, ale na studiach miałam praktyki w bibliotece, która mieściła się w centrum leczenia uzależnień

- No to kojarzysz mniej więcej te przypadki

- Bardziej mniej niż więcej – odpowiedziałam – ale niektórzy, mając potrzebę wygadania się, rozmawiali ze mną

- No właśnie. Mój ojciec to gnój. Jak nie pił, też nie był lepszy. Bił matkę prawie codziennie. Jakby to był jego poobiedni rytuał. Gdy przychodził pijany to przynajmniej zasypiał szybciej i krócej to trwało. Mama była sprzątaczką w gminnej bibliotece. Spędzałam z nią tam całe dnie, odrabiałam lekcje, uczyłam się i czytałam książki. To tam zdecydowałam, że zostanę bibliotekarką. Podobała mi się cisza tego miejsca i jego dostojeństwo. Poza tym uwielbiałam książki. Chłonęłam je jedna po drugiej. W wieku 10 lat przeczytałam całą trylogię Sienkiewicza i wszystkie pozycje Prusa. Niewiele wówczas rozumiałam, ale czytałam. Była to jedyna możliwość przebywania w innym świecie, z dala od alkoholu i przemocy. I od tego kłamstwa, które szerzyło się wszędzie.

Gdy ktoś widział na ulicy mnie i matkę, uśmiechał się miło, pozdrawiał, pytał ze współczuciem, a potem odwracał się i „nadawał” za naszymi plecami. Nienawidziłam tego. Tej ułudy, pozorów, fałszu.

Ja sama też musiałam kłamać. Zwłaszcza przed ojcem. Nieraz ukrywałam mamę u siebie w łóżku, mówiłam, że musiała zostać jeszcze w bibliotece. Dzięki temu nie oberwała od ojca. Kłamałam w szkole, gdy pani pytała, czy jadłam obiad i czy nie jestem głodna. Obiad był zawsze, ale bardzo często sama zupa, która dorastającej dziewczynie nie dawała zbyt dużo energii. Marzyłam o tym, żeby mieć dwudaniowy posiłek - mięso, sałatkę. U nas na okrągło kasza i ziemniaki. Mięso raz w tygodniu, czasami dwa, czasami w ogóle. Mama robiła, co mogła, ale nie zawsze udawało jej się wiązać koniec z końcem. Zwłaszcza wtedy, gdy ojciec ukradł jej całą pensję i przepił. Nie miała nawet od kogo pożyczyć. Cały miesiąc jadłyśmy chleb z masłem.

Paradoksalnie, najszczęśliwszymi latami mojego dzieciństwa były te, kiedy mój ojciec siedział w więzieniu. Dostał wyrok na trzy lata za kradzież w sklepie. Ukradł wódkę i papierosy. Wypuścili go po dwóch latach za dobre sprawowanie (kolejny paradoks – jak całe moje życie). Wrócił do domu i pierwszego wieczoru tak sprał moją mamę, że musiałam wzywać pogotowie. Miała złamaną rękę i stłuczone żebra. Walnął jej pięścią w oko z taką siłą, że omal nie straciła wzroku. Leżała przez dwa miesiące w szpitalu. I to był przełom. Tam poznała kobietę, która zajmowała się pomaganiem ofiarom przemocy domowej. Zaproponowała, żebyśmy się przeniosły do Warszawy (mieszkałyśmy we wsi pod Siedlcami). Zaoferowała pomoc w znalezieniu mieszkania i pracy. Do czasu wyjścia mamy ze szpitala już wszystko załatwiła. Nazywałyśmy ją naszym dobrym aniołem. Ciocia Misia (zdrobniale od Faustyna Michalkiewicz).

Mama rozwiodła się ojcem. Opieka nade mną została jej przyznana, więc zmuszony był płacić alimenty, czego rzecz jasna nie robił. Wylądował znowu w więzieniu. Tym razem za pobicie. Mama w tym czasie sprzedała nasze gospodarstwo. Część, która należała się ojcu wpłaciła na moje konto – akurat tyle wyniosły alimenty zaległe i za czas, kiedy ojciec siedział w pace. Wykorzystałam je dopiero na studiach. Za mamy część ze sprzedaży domu pomalowałyśmy nasze mieszkanie, kupiłyśmy sobie meble i opłaciłyśmy kurs angielskiego dla mnie i dla niej. Mama zapisała się też do liceum wieczorowego, a potem skończyła dwuletnie studium krawieckie. Była w tym rewelacyjna i w krótkim czasie wieść rozeszła się po osiedlu. Niezły miała na tym zarobek. Od 6 do 14 pracowała w sklepie, a po pracy szyła. Uwielbiała to. Kilka lat później odeszła ze spożywczaka i zajęła się na dobre szyciem. Założyła własną firmę, zaczęła projektować, wysyłała swoje projekty do różnych domów mody (wtedy już całkiem nieźle posługiwała się angielskim). Zauważyła ją jedna z topowych marek i zatrudniła u siebie. Została projektantką mody damskiej. To już były konkretne pieniądze. Zmieniłyśmy mieszkanie, mama część swoich dochodów przelewała na fundację cioci Misi. Uważała, że tak jest uczciwie. Dzięki cioci zobaczyła, że można inaczej żyć i wyszła (jak to ona mówił) z wielkiego gówna, w którym trwała przez tyle lat.

Ja w tym czasie skończyłam studia bibliotekarskie. Wyjechałam do pracy zagranicę. Przez dwa lata pracowałam we francuskiej bibliotece, potem wróciłam do kraju. Poznałam Michała, mojego męża, kupiliśmy mały domek na obrzeżach Warszawy i tak nam to życie się układa. Mama jest teraz fantastyczną babcią. Odkąd jest na emeryturze, więcej czasu spędza z wnukami, zabiera Jasia i Małgosię do siebie, chodzą razem do Łazienek, karmią kaczki, a zeszłej zimy cała trójka pojechała we włoskie Dolomity uczyć się jazdy na nartach. Gdy dołączyliśmy z Michałem do nich po tygodniu, nieźle śmigali. Babcia także.

Od czasu jak poznaliśmy Misię, nasze życie się odmieniło. Przyrzekłyśmy sobie z mamą, że będziemy żyć uczciwie. W prawdzie ze sobą i naszą wiarą. Nauczyłyśmy się tego od niej. Szczerości, dobroci, szlachetnego serca. Nie na pokaz, ale dlatego, że chcemy komuś pomóc. Dosyć było kłamstwa i fałszerstwa, dosyć rozmów za plecami. Gdy powróciłyśmy pewnej jesieni na grób rodziców mamy, ludzie zdziwieni, nie potrafili oderwać od nas oczu. Ale byli mili, ale nasłyszałyśmy się komplementów. Te same baby, które wieszały na nas koty jeszcze kilka lat temu. Fałszywość. Zazdrość. O, to ich cechy charakteru. W drodze powrotnej mama w samochodzie powiedziała: „biedni ludzie”. I nie chodziło jej o status majątkowy.

Ta rozmowa została mi w pamięci. Poznałam przypadkowo panią Wandę i ciocię Misię, gdy robiłyśmy w bibliotece zbiórkę dla fundacji. Ależ z nich bije energia, radość, chęć działania. Niesamowite osoby. Niesamowita charyzma. Dużo, oj dużo, mi jeszcze do nich brakuje!

- Cześć chorowitku! – przywitała mnie dzisiaj – Kto to widział, żeby zalec w łóżku, jak reszta wyjeżdża do Australii.

- Też się nad tym zastanawiam – uśmiechnęłam się do niej

- Zrobię ci rosół! To najlepsze na wszystkie choroby!

- Ale chyba nie mam żadnego mięsa w lodówce

- Ja mam wszystko – powiedziała i pokazała na dwie ogromne torby z zakupami!

- A co to?

- To dla ciebie! Jedna torba ode mnie a druga od Daniela

- Daniela? Jakiego Daniela?

- Naszego przystojniaka z biblioteki. Spotkaliśmy się w sklepie. Przypadek jakich mało. Zapytał, co robię i powiedziałam, że właśnie idę do ciebie, bo jesteś chora. Zdziwił się nie wiadomo dlaczego i chwilę później, gdy stałam przy kasach, podszedł do mnie i wręczył mi tę niebieską torbę mówiąc, że to dla ciebie. Chyba cię lubi.

- He He, nie mniej niż ciebie.

- No mi zakupów nawet nie zaproponował – zaśmiała się serdecznie

- Wiesz, kilka razy spotkaliśmy się z Danielem

- Wiem

- Wiesz, a skąd – zastanawiałam się nad tym, bo nikomu nie mówiłam.

- Przecież to widać kochana, widać jak on na ciebie patrzy, jak ty na niego.

- Tak?

- No tak tak! Znamy się nie od dzisiaj i trochę mogę powiedzieć.

- Ale wiesz, to nic poważnego

- Alicja, nawet jeśli, to to nie moja sprawa. Twoje życie, twoje decyzje, twoje szczęście. Postępuj zgodnie z własnym sumieniem, a nie przejmuj się, co ludzie na około gadają. - Ciesz się życiem, kochaj je – kontynuowała. - Pamiętaj, że masz Karola i dzieciaki. Nie skrzywdź ich, jeśli nie jesteś pewna, że to coś poważnego. A jeśli wiesz… na zabój i wiecznie to kochaj… Tylko powiedz Karolowi, żeby być uczciwą wobec niego, bo na to zasługuje.

- Nie, to nie na zabój… - powiedziałam i podczas, gdy ona mieszała w garnku opowiedziałam jej całą historię.