środa, 17 sierpnia 2011

ODCINEK 29 - DO WYNAJĘCIA

Przedmieścia Warszawy. Właśnie przypominałam sobie, że miałam zadzwonić do Kornelii. Walcząc z poczuciem „głupio mi”, szukałam jej numeru w książce telefonu. Rozmowa była krótka, Kornela miała smutny głos, ale nie naciskałam. Umówiłyśmy się na jutro.
Przypomniałam sobie podróż Wawa - Zakopane. Też nie była przyjemna, ale dziś czuję się mniej zmęczona, co znaczy, że jestem zdrowsza. Ciekawe jednak ile w tym udziału leków a ile mojego kochanka. Feeee!!!! Kochanek - to słowo drażni moje uszy nawet w myśli.

- Do ciebie czy do mnie? – zapytał Daniel znienacka.
- Słucham? – udałam, że nie dosłyszałam.
- Gdzie jedziemy? Do ciebie czy do mnie? - powtórzył.
- Myślałam, że każde z nas do swojego domu - mój głos brzmiał pewnie.
- Też tak myślałem, ale nie potrafię z tobą się rozstać.
- Daniel, przecież jak nie dzisiaj to jutro. I tak wcześniej czy później to nastąpi - mówiłam racjonalnie i głośno, by upewnić samą siebie, że mam rację.
- Wolę zdecydowanie to później.
„To tak samo jak ja” - pomyślałam.
- To może do ciebie – zaproponowałam nieśmiało. A w środku mnie wybuchła wojna - rozsądek krzyczał na serce, a sumienie mające oczy moich córek zasłaniało uszy by tego nie słyszeć.

Po kolacji Daniel wręczył mi prezent.
W pudełku były prześliczne kolczyki z małymi... brylancikami.
- Są cudowne, ale to chyba za drogie… – byłam naprawdę wzruszona i wściekła na Karola, że on nigdy nie rozpieszczał mnie takimi „drobiazgami”.
- A na kogo ja mam wydawać pieniądze jak nie na ciebie? Niespodzianki pod szyldem „me, myself & I” już przestały mnie bawić.
- Dziękuję
- Pamiętaj o mnie
- Jesteś w moim sercu. Zawsze tam będziesz.

Kolejny poranek zastał nas we dwoje, ale wszystko było inne. Miasto z Zakopanego zmieniło się na Warszawę, śniadaniową rozmowę zastąpiła cisza, poczucie humoru - wyrzuty sumienia.
Byłam umówiona na jedenastą z Kornelią w moim mieszkaniu, więc udawałam, że to powód mojego pośpiechu. Podróż też przebiegła cicho - bez słów, bez radia. Pożegnaliśmy się na parkingu, nie chciałam, żeby wchodził na górę. Tam byłoby pewnie jeszcze ciężej. Czułam, że znów zbliża się awantura między rozsądkiem a sercem. Ale nie powiedziałam nic. Jedynie krótkie „do zobaczenia” i ruszyłam w stronę drzwi.

Siedziałam chyba z godzinę w przedpokoju. Nie miałam najmniejszej ochoty wchodzić dalej. Czułam się obco w swoim domu. Widok pokoi dziewczynek wywoływał strach, oglądanie naszej sypialni torsje.
Gdy Kornelia zadzwoniła do drzwi, wciąż byłam w kurtce. Zdjęłam ją przekręcając klucz w zamku. Robiąc kawę zapytałam: - Co się stało?
- Zwolnili mnie – odpowiedź Kornelii w ogóle do mnie nie dotarła.
- Słucham?
- Zwolnili mnie. Nie będziemy już razem pracować. Niecałe dwa tygodnie temu. Nie przedłużyli mi umowy.
- Nie wierzę! – byłam oburzona.
- Do mnie to powoli dociera.
- Ale dlaczego ciebie?
- Redukcja etatów. Dyrektor wyjaśnił to jako efekt planu oszczędnościowego, który musi wprowadzić każda instytucja publiczna. Podobno prócz mnie zwalniają jeszcze cztery osoby, ale nie wiem kogo.
- I co teraz? – zapytałam głupio.
- Nic. Co może być? Będę szukać innej pracy. Muszę przecież z czegoś żyć.
- No pewnie – powiedziałam i poczułam, że odzywa się moja „wewnętrzna matka”, która współczuje i mówi, że bardziej sprawiedliwe byłoby, gdyby nie ją ale mnie zwolnili - w końcu mam sytuowanego męża i mam z czego żyć.

- Ale wiesz co – odpowiedziała, jakby słyszała moje myśli – stwierdziłam, że co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. A wszystko dzieje się „po coś” - wszystko ma swój cel. Myślę, że Bóg nie pozwoli mnie skrzywdzić. No a ja nie będę stała z założonymi rękami jak święta krowa, tylko biorę się za szukanie nowego zajęcia.
- Myślisz, że Bóg nie pozwoli cię skrzywdzić? - powtórzyłam sama nie wiedząc czemu. Kłóciło się we mnie to słowo „myślę”. Bo w Boga się wierzy, a nie myśli.

Kiedy wyszła było już ciemno. Po szybkiej kąpieli zobaczyłam, że dziewczynki dzwoniły via skype, a Daniel przysłał mail. Próbowałam oddzwaniać, ale bez skutku. Klinknęłam więc na link, który podesłał mi Daniel. Słowa natychmiast zdominowały mój umysł: “bo ja jestem proszę pana na zakręcie”. Zasłuchana w piosenkę Osieckiej, zorientowałam się, że połączenie od córek jest sprzed kilku godzin, a w Australii dochodzi teraz piąta rano. Nagrałam się więc na automatyczną sekretarkę Kasi szepcząc do telefonu: Kocham cię Muminku. Potem rozpłakałam się na dobre.

W niedzielę wstałam wcześnie. Pojutrze przylatują dzieciaki, a w domu masakra. Zabrałam się do sprzątania. Zrobiłam pranie, rozpakowałam rzeczy, wsadziłam naczynia do zmywarki. Odkurzałam, ścierałam kurze, myłam podłogi. Nawet wybrałam się na zakupy. A na dobranoc postanowiłam zrobić porządek w szafie i powtarzałam za Osiecką: porządek w szafie daje poczucie bezpieczeństwa. Równo poukładane stosy bielizny dają poczucie bezpieczeństwa.

Budzik zadzwonił o 7.00, co oznaczało, że za godzinę muszę być w pracy. Zerwałam się na równe nogi. Prysznic, kawa, prasowanie, ubieranie, przeklinanie, że nie zdążyłam sobie przygotować ciuchów wieczór wcześniej.

Gdy wpadłam do biblioteki, poczułam, że brak mi Kornelii. Zrobiło mi się smutno, ale cieszyłam się, że kiedy moja sytuacja prywatna komplikuje się, mam jeden stały punkt - pracę. Popołudniu spotkałam się z dyrektorem. Osobiście informował wszystkich pracowników o zmianach, które zachodzą w bibliotece.
- Pani Alicjo – zaczął – w wyniku trudnej sytuacji, w jakiej znajduje się nasza placówka nastąpiły znaczne redukcje etatów.
- Tak wiem już. Słyszałam o tym.
- Nie informowaliśmy pani wcześniej, bo była pani na chorobowym, jednak mimo wszelkich zasług dla biblioteki, musimy dziś pożegnać się ze sobą…

Dalej nic nie słyszałam. Zwolnili mnie. Zwolnili... Chamy. Dupki krańcowe. Zadzwoniłam do Kornelii.
- Cześć. Ja też jestem do wynajęcia...