środa, 31 sierpnia 2011

ODCINEK 31 - W ZAWIESZENIU

Rutyna jest nudna. Budzisz się rano. Szybki prysznic. Potem ubranie, makijaż, włosy. Szybkie śniadanie. Kilka słów wymienionych z dziećmi przed szkołą, przedszkolem, przyjściem niani. Potem praca. Praca. Praca. Szybkie zakupy w drodze do domu. Obiad. Rozmowy przy stole. Odrabianie lekcji. Zabawa krótka. I kąpanie. Kolacja. Relaks we dwoje, na którym zasypiasz przed telewizorem i budząc się o 4 nad ranem przechodzisz do sypialni.

Jednak brak rutyny jest jeszcze gorszy. Od półtora miesiąca jestem bez pracy i trafia mnie szlag we własnym domu. Przez pierwsze trzy tygodnie nie mówiłam nic dziewczynkom. Potem ukrywanie było coraz trudniejsze, więc w końcu się przyznałam. Chyba coś podejrzewały, bo nie były jakoś zdziwione. No i za bardzo się też nie przejęły.

Jestem wkurzona. Nie mam pracy. I to nie chodzi o mój dochód. Mam 3-miesięczną odprawę, która póki co gwarantuje mi przypływ gotówki na konto. Ale też powiedzmy sobie szczerze, że te moje pieniądze są niczym, przy całych naszych kosztach życia. Odkładałam je na osobne konto pod hasłem „na wakacje”. Jednak jak dotąd, nie skorzystaliśmy z jego zasobów.

Karol powiedział, że to właściwie dobrze. Odpocznę sobie, nacieszę się dziećmi, wolnością. Przypomniał mi, jak zawsze w piosence z musicalu Metro, zazdrościłam Janowskiemu, który śpiewał:

Po pierwszym śniadaniu biegniecie za metrem
Powrotny autobus zabiera was z pracy
Potem szybkie "dobranoc" i parę słów szeptem
Bez nadziei, że będzie inaczej

Codzienne gazety, wieczorne dzienniki
Te same zajęcia w tych samych godzinach
Połykane co wieczór nasenne pastylki
Bardzo rzadkie wycieczki do kina.

A ja nie. Po prostu - nie.
Mnie się to - mnie to się nie podoba
niech się dzieje
Niech dzieje się co chce
Nie pożyczam, bo świat mi nie odda.
Ja to znam, po prostu znam
I nie będę -nie będę następny
Który szuka, szuka, choć wie
Że labirynt jest wszędzie zamknięty.

Codziennie bez zmiany i wczoraj i jutro
Żyjecie dokładnie tak samo, jak dziś
Nastawiacie, jak zawsze, budziki na siódmą
Bo musicie co rano gdzieś iść.

I że zawsze chciałam żyć swoim nieuporządkowanym życiem, które mimo wszystko z biegiem czasu stało się bardziej uporządkowane niż ja sama. Kwestia posiadania dzieci wymusza pewien porządek i rutynę. One czują się wówczas bezpieczniejsze. No, przynajmniej te mniejsze. Taka Kaśka to już zupełnie co innego.

Cieszę się, że mogę być mamą na cały etat, ale moje dzieci (z wyjątkiem Asi) tego już nie potrzebują. Mają własne życie, własne światy. Nie jestem im potrzebna 24 godziny na dobę. Asi w sumie też nie, odkąd poszła do przedszkola. Więc moje siedzenie w domu nie ma tego uzasadnienia.

Gdy już zrobiłam gruntowne porządki we wszystkich szafach, gdy umyłam okna, przemalowałam sypialnię, kupiłam poduszki i zmieniłam wystrój salonu. Po tym jak zleciłam wyczyszczenie sofy, która z delikatnie brązowej wróciła do swojego koloru ecruie. A następnie krawcowa uszyła mi na nią wspaniałe kapy i dodatkowo jeszcze zasłony do pokoi. I to był koniec. Straciłam zapał.

Po tym etapie przyszedł etap spotkań ze znajomymi. Zaczęłam wychodzić do kawiarenek, cieszyć się wolnością, spotykać z długo niewidzianymi koleżankami. Ale wkurzało mnie to, że ja zawsze mam czas, a one mało kiedy. Też rozmowy były ciężkie.
- Przykro mi, że cię zwolnili
- Noo
- Ale na pewno znajdziesz coś fajniejszego
- Z pewnością
- To co robisz z tym wolnym czasem? Boże jak ja chciałabym mieć tak kilka dni tylko dla siebie! Co bym za to dała!...
I tak dalej i tak dalej. W kółko to samo. Przewidywałam scenariusz rozmowy niczym twórca serialu filmowego. Po tygodniu miałam dość tych spotkań i sztucznych uśmiechów.

Sylwii nawet nic nie powiedziałam. I nie dlatego, że nie chciałam. Po powrocie z Australii widziałam się z nią może ze trzy razy. I to bez szans na osobistą rozmowę, bo dziewczynki non stop były z nami. Miały wspólne tematy, wspólne przeżycia. Poczułam się trochę odrzucona. I smutno mi było, że tak trudno cieszyć mi się razem z nimi wakacyjnymi wspomnieniami.

A przecież ja za to mam wspomnienia z Danielem. Wyjątkowe. Tylko moje. I tutaj chyba najbardziej mnie to irytuje. Nie mogę z nikim, ale to z NIKIM o tym pogadać. Nacieszyć się i wyżalić. Czasami coś wspominam Kornelii, z którą ostatnio mam niezły kontakt. Czyli całkiem odwrotnie niż z Danielem, z którym nie widziałam się od czasu naszego przyjazdu z Zakopanego. Dzwonimy do siebie, piszemy maile, ale spotkania nie było. Zwłaszcza, że on wyjechał na delegację do Chicago na trzy tygodnie. Proponował, żebym leciała z nim, ale z wiadomych względów – odmówiłam. Choć chciałam. I to bardzo. Ale żyjemy w osobnych światach. Wiemy to doskonale, zawsze wiedzieliśmy, ale co innego wiedzieć, a co innego zmagać się z tym faktem w rzeczywistości. Druga opcja boli dotkliwie.

O 15.00 jestem umówiona z Kornelią w Starbucks. Wyjście z domu zajmuje mi dużo więcej czasu niż kiedyś. W ogóle wszystko robię wolniej i czepiam się szczegółów. Pretensje ma o to do mnie zwłaszcza Kaśka, która buntuje się na każdym kroku. Zwłaszcza, jeśli wspomnę o jedzeniu. Wróciła taka chuda z tej Australii, że wszystko na niej wisi. A jeść nie chce. Ostatnio nawet powiedziała, że wspólne posiłki są bezsensowne i każdy powinien jeść sam. Ona najchętniej zamknęłaby się ze swoją porcją zupy we własnym pokoju i spędziła nad nią cały wieczór. Kilka razy chciałam z nią pogadać, ale zamyka się w sobie i daje zdawkowe odpowiedzi. Chyba miał rację ten, kto powiedział, że „małe dzieci mały kłopot, a duże dzieci duży kłopot”. Ale mam nadzieję, że ten wiek dojrzewania jakoś przetrwamy.

- No hej – witam się z Kornelią i całuję ją w policzek
- Co u ciebie?
- Spokojnie, aż za bardzo – odpowiadam szczerze
- U mnie też. Zrezygnowałam z pracy – wyznaje Kornelia, która miesiąc temu znalazła pracę w Tesco, jako asystentka kierownika.
- Co się stało?
- A miałam dość tego dupka. Wiesz, że zaczął mnie podrywać. To tu dotknął, to tam.
- No coś ty? Na to są paragrafy.
- Ta ta… paragrafy swoją drogą, a życie swoją. W nosie mam walkę z kretynami, choć może i by się gnojek nauczył, gdzie jego miejsce i trzymałby łapki przy sobie.
- No właśnie…
- Ale nie mam czasu na walkę z urzędnikami, sądami, prawem pracy itd. Muszę zarobić pieniądze.
- Aż tak krucho?
- Tak strasznie źle nie jest, ale wiesz, oszczędności szybko topnieją, zwłaszcza, że koszty życia wysokie.
- To co planujesz?
- Zakładam własną firmę! – powiedziała dumnie
- No proszę! Gratuluję decyzji. Osobiście uważam, że właściwa. Nie znam nikogo, kto by się bardziej nadawał do tego niż ty
- Ale to nie wszystko – dodała
- To znaczy?
- Chciałam ci zaproponować, żebyśmy wspólnie coś otworzyły. Jakiś wspólny biznes. No oczywiście musi być dochodowy – zaśmiała się Kornelia
- Ja i własna firma?
- Nie. Ty, ja i nasza firma!
- Hmmm… powiem ci, że zaskakujesz!
- To co, wchodzisz w to? – zapytała, gdy widziała moją zdumioną twarz pełną obaw i niepewności, a jednocześnie z pierwszymi promykami nadziei od długiego czasu.
- Kurcze. Nie wiem. Zaskoczyłaś mnie.
- Wiem. Ale obiecaj, że przemyślisz sprawę.
- Ok. A co to miałoby być?
- Tutaj pole do popisu. Mam kilka propozycji, ale chciałam, żebyś najpierw wymyśliła jeszcze swoje. Zrobimy burzę mózgów i zaczynamy! No oczywiście, jak się zgodzisz.
- Zaskakujesz koleżanko. Oj zaskakujesz. Ale to miłe!